Firmy zaczynają odczuwać skutki niskich cen. Będą bankructwa. Trzeba oszczędzać i planować wydobycie. Branży łupkowej w USA na przestrzeni ostatnich kilku lat udało się osiągnąć kilka wyjątkowych rzeczy. Dodała do globalnego wydobycia czarnego złota ok. 5 mln baryłek dziennie, czym spowodowała spadek cen.
Przy okazji pobiła wszelkie oczekiwania odnośnie do rentowności swego biznesu, o którym jeszcze rok temu mówiono, że opłaca się przy cenie baryłki ok. 60 dol. Ale teraz niskie ceny zaczynają odbijać się na kondycji sektora – wczoraj baryłka kosztowała ok. 35 dol.
Nie mając perspektyw na odbicie cen, nafciarze zdecydowali się ostro ściąć wydatki. Jak donosi „Wall Street Journal”, budżety na ten rok skurczyły się średnio o połowę. Continental Resources i Whiting Petroleum, największe firmy działające na najlepszym złożu Bakken w Dakocie Północnej, zapowiedziały cięcia budżetów o 80 i 73 proc. Obydwie planują też ograniczenie wydobycia o 10 proc. Podobne zamiary ogłosiły inne firmy, m.in. Devon Energy (działa na teksańskich złożach Eagle Ford i Permian) i Marathon Oil (w USA złoże Bakken, ale działa też m.in. w irackim Kurdystanie).
Ograniczenie produkcji to wyłączenie z eksploatacji najmniej opłacalnych szybów. Pompować ropę wciąż będą firmowi „czempioni”, których liczba wzrosła dzięki postępowi technologicznemu, jakiego branża dokonała na przestrzeni ostatnich lat. Firmy nie mają innego wyjścia, jak utrzymywać wydobycie; aby móc spłacać długi, jakie zaciągnęły na inwestycyje. Według Bloomberga zadłużenie branży na koniec września 2015 wyniosło 237 mld dol. Dla większości firm dług przekracza pięciokrotnie zysk operacyjny.
Drastyczne cięcia oznaczają głównie ograniczenie wydatków inwestycyjnych na otwieranie nowych szybów naftowych. To się dzieje już od ponad roku: według firmy Baker Hughes na koniec lutego 2016 w USA w eksploatacji było 400 wież wiertniczych, chociaż w październiku 2014 r. było ich cztery razy więcej. Jeśli nafciarze wykorzystują mniej wież, to znaczy, że mniej wiercą w ziemi w poszukiwaniu ropy. Z tego względu liczbę wież uważa się za papierek lakmusowy kondycji w branży.
Pomimo oszczędności nie wszystkie firmy przetrwają utrzymujące się niskie ceny ropy. Bankructwa omijały dotychczas duże przedsiębiorstwa, co niedługo jednak może się zmienić. Firmy Energy XXI oraz SandRidge Energy nie były w stanie spłacić części swoich zobowiązań, na co miały termin do połowy lutego. Łączne zadłużenie tych dwóch przedsiębiorstw wynosi 7,6 mld dol. Od początku 2015 r. upadłość ogłosiło 48 mniejszych przedsiębiorstw, których zadłużenie wynosiło łącznie 17,3 mld dol.
Branża ma jednak również atuty. Wydobycie ropy z łupków ma to do siebie, że produkcję można w miarę szybko uruchomić. Z tego względu firmy przygotowują się na lepsze czasy, zabezpieczając gotowe już odwierty, ale nie rozpoczynając procedury hydraulicznego szczelinowania. Szyby takie nazywa się „DUCs” (z ang. drilled but uncompleted, czyli wywiercone, ale nieukończone). Pozwala to na znaczne oszczędności, biorąc pod uwagę, że koszt szczelinowania odpowiada za połowę do dwóch trzecich kosztu uruchomienia nowego szybu. Continental planuje na koniec roku dysponować 195 takimi szybami, a Whiting – 168.
Nafciarze odgrażają się, że jeśli ceny odbiją się powyżej 40 dol. za baryłkę, mogą zwiększyć produkcję. Bill Thomas, prezes uważanej za najlepszą pod względem kontroli kosztów firmy EOG Resources, zadeklarował w ubiegłym tygodniu, że ma dostęp do złóż, które przy cenie baryłki na poziomie 40 dol. zapewnią 30-proc. marżę. Jeśli faktycznie w odpowiedzi na zwyżkę cen amerykańscy nafciarze odpowiedzą zwiększeniem produkcji, to sprawdzi się teoria, zgodnie z którą branża łupkowa w USA przejęła funkcję swing producera, czyli takiego podmiotu na rynku, który wyznacza poziom cen poprzez zwiększanie lub zmniejszanie produkcji. W przeszłości rolę tę pełniła Arabia Saudyjska. Od jakiegoś czasu uważa się jednak, że cenę ropy wyznaczać będzie opłacalność wydobywania jej z formacji łupkowych.
Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) w IV kw. ub.r. dzienna nadpodaż ropy na świecie wynosiła ponad 2 mln baryłek. Średnie zapotrzebowanie na ropę wynosiło w tym okresie 94,83 mln baryłek, produkcja utrzymywała się na poziomie 97,07 mln baryłek. Najwięksi eksporterzy czarnego złota tą nierównowagą tłumaczą niskie ceny ropy. Dlatego najbardziej oczywistym pomysłem na podbicie cen byłoby ograniczenie produkcji.
Pomysł ten był najbardziej krytykowany przez Arabię Saudyjską, chcącą za pomocą niskich cen zaszkodzić branży łupkowej w USA, postrzeganej jako główny winowajca obecnej sytuacji na rynku. – Damy radę żyć z ropą za 20 dol. Nie chcemy tego, ale jeśli będzie trzeba, to przetrwamy. Niestety, nieefektywni producenci będą musieli wypaść z rynku. To trudne do przełknięcia, ale takie są fakty – groził podczas przemówienia w samym sercu naftowej Ameryki – Teksasie – w ubiegłym tygodniu Ali al-Naimi, saudyjski minister ds. ropy.
Wygląda jednak na to, że eksporterom czarnego złota udało się osiągnąć porozumienie. Zamiast ograniczania produkcji naftowe potęgi porozumiały się co do zamrożenia produkcji na poziomie ze stycznia br. – taką gotowość wyraziło 15 krajów odpowiadających za 73 proc. światowego wydobycia. – Wydaje się, że w tej kwestii udało się osiągnąć pewną masę krytyczną – ogłosił wczoraj rosyjski minister energii Aleksander Nowak. Zgadzając się na ten manewr, Saudowie zapewnili sobie perspektywę wzrostu cen, ale jeszcze przez jakiś czas mogą liczyć na to, że niskie ceny będą wycieńczać amerykańskich producentów.