Od kilku lat niezależni analitycy tłumaczą, że największym problemem obecnego kryzysu jest sektor bankowy i to w nim tkwi klucz do jego rozwiązania. Przecież luzowanie, a raczej pełna swoboda w polityce pieniężnej QE, LTRO i innych służy temu, aby trzymać sektor bankowy jak pod respiratorem.
Od 2008 r. trwa globalny plan Marshalla dla sektora bankowego. Wartość instrumentów finansowych, przetrzymywanych także w sektorze finansowym, przewyższa globalną wartość PKB co najmniej 12-krotnie, do tego dochodzą zagrożone kredyty. Politykom sen z powiek spędza wizja upadku jakiegoś banku, paniki oraz niekontrolowanych zachowań społecznych. Obecne działania służą ratowaniu tych za wielkich, by upaść, a nie realnej gospodarki pełnej zdrowych przedsiębiorstw. Pomimo niskich stóp procentowych akcja kredytowa wcale się nie zwiększa, nie płynie szeroką rzeką do firm, które wykorzystywałyby je na inwestycje, zatrudniały nowych pracowników, co powodowałoby wzrost płac oraz zwiększenie popytu konsumenckiego. Wprost przeciwnie, z jednej strony mamy prawie zerowe stopy i deflację! To tak jakby wylewać hektolitry wody i w efekcie stworzyć pustynię, bo te pieniądze płyną właśnie do takich sztucznych i szczelnych zbiorników bankowych, ale napór na tamy jest coraz większy.
Iluzoryczny plan Junckera mający za cel pobudzenie inwestycji w gospodarce europejskiej w dwóch obszarach: infrastrukturze i sektorze MSP, miał mieć budżet 315 mld euro na przestrzeni trzech lat. Nie udało się nawet tych środków zorganizować na etapie deklaracji. Ale jeżeli chodzi o ratowanie sektora finansowego, to EBC co miesiąc daje do dyspozycji 60 mld euro, czyli 2,16 bln euro w trzy lata, i zapowiada, że będzie to robił tak długo, jak będzie potrzeba.
I nagle kiedy okazuje się, że Deutsche Bank ma stratę, a sektor bankowy na giełdach traci na wartości, przypominamy sobie, że coś jest nie tak? Banki europejskie od początku roku straciły 30 proc., a amerykańskie 19 proc. i nie ma perspektyw na szybką stabilizację. Tak właśnie coś funkcjonuje wbrew logice. Oczywiście to nie jednostkowa strata w banku nas martwi, ale to, że wartość instrumentów pochodnych w bilansie Deutsche Banku przewyższa aż 20-krotnie PKB Niemiec, a prawie 7-krotnie PKB całej strefy euro. Podobnie jest z innymi bankami, w takich gigantach jak JP Morgan, Citibank czy Bank of America instrumenty pochodne stanowią 38-krotność ich kapitałów. My nie obawiamy się, czy ta tama pęknie, ale co to spowoduje. Gdzie spadnie ten pierwszy odłamek, który spowoduje, że cała ta układanka runie jak domek z kart. Sama gotówka w całym systemie płynnych instrumentów finansowych to nie więcej niż 1 proc., więc system jest napięty już do granic możliwości.
Rynek jest rynkiem globalnym, banki posiadają nawzajem depozyty, są stronami gwarantującymi rozliczenie wielu instrumentów finansowych, jak derywaty czy obligacje. Jeżeli jedno z tych ogniw pęknie, to sytuacja potoczy się w sposób dynamiczny i niekontrolowany. Pozostaje więc pytanie – jak długo jeszcze i czy znajdziemy w odpowiednim czasie na to rozwiązanie, które będzie akceptowalne dla wszystkich?