W tym tygodniu rząd świętuje sto dni funkcjonowania, ale historia wzlotów i upadków gabinetu Beaty Szydło została przyćmiona przez sprawę TW Bolka. Nic w tym zaskakującego, bo tu grają największe emocje.
Polska woli żyć przeszłością, rozpamiętywać przegrane zwycięstwa i wygrane porażki. W tym kontekście plan Morawieckiego, z założenia zwrócony w przyszłość, i to jeszcze dość odległą, nie ma wielkich szans na zaistnienie w ludzkiej wyobraźni. Poza mającym być raczej skutkiem planu niż jego założeniem zrównaniem płac w Polsce i „lepszej” Europie za 15 lat nie ma w nim nic, co by porywało i dawało się przekuć na amunicję polityczną.
Ekonomiści nie zostawili na planie suchej nitki. Chyba każda recenzja zaczyna się od słów „dobre założenia, słuszna obserwacja, ale...”. Po czym następuje litania uwag krytycznych. Że liczby oderwane od rzeczywistości, że jak można planować na 25 lat, gdy nie wiadomo, co za rok (z polskim PKB i deficytem budżetowym, ze strefą euro, z ceną ropy itd.). I że nie da się zaprząc do realizacji planu rządowego 240 mld zł oszczędności firm. Te uwagi brzmią sensownie – premier Morawiecki powinien je teraz punkt po punkcie odpierać, rozpocząć prawdziwą dyskusję nad poszczególnymi założeniami i kontrowersyjnymi tezami. Prezentacja planu to przecież ledwie początek – w tym także początek kampanii informacyjnej. Za kilka dni Jarosław Gowin ma dołożyć własną cegiełkę, przedstawić ulgi podatkowe za innowacyjność. Ze spokojem poczekamy, zobaczymy, dotychczasowe próby były nieudane (m.in. w trakcie kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego).
Jeśli postanowiłem bronić planu Morawieckiego, to w dużej mierze dlatego, że jestem zwolennikiem publikacji tego rodzaju strategii i planów. Swego czasu wspierałem analizę „Polska 2030” autorstwa zespołu Michała Boniego. PiS masakrował tamten dokument, ówczesna władza PO się nim nie przejęła. Szkoda, bo była to pierwsza próba przedstawienia perspektyw rozwoju Polski w nieco dłuższej perspektywie. PiS-owi nie podobało się, że plan Boniego mówi o rozwoju wielkich miast, które za sobą pociągną resztę kraju. Wiemy, że dokładnie tak się dzieje, nie u nas, tylko wszędzie. Aglomeracje pęcznieją, zasysają ludzi i biznes. Można z wiatrakami walczyć albo wykorzystać ich moc i energię.
Plan Morawieckiego jest z założenia o wiele bardziej technokratyczny, przesycony analizą finansową dzisiejszego stanu i perspektyw gospodarki. Nie wiem, na ile przedstawione w nim liczby są realne. Na pewno realne są wyzwania, przed którymi stoi każdy kolejny polski rząd. Wkrótce, po 2020 r., zaczną się kończyć napływające do Polski fundusze unijne. Jeśli sami nie stworzymy systemu wspierania inwestycji i rozwijania kreatywnej części gospodarki, ugrzęźniemy. Nie w „pułapce średniego dochodu”, tylko o wiele niżej – w pozycji kraju, który próbował zerwać z postkomunistyczną spuścizną, ale mu po prostu nie wyszło. Dlatego jest zadaniem rządzących myśleć, jak napędzać rozwój, jak pomóc polskim firmom. Pod warunkiem rzecz jasna, że w ślad za planami i analizami pójdzie ich konsekwentne, krok po kroku wdrażanie i weryfikacja założeń.
W planie wicepremiera jest wiele rzeczy wątpliwych. Nie jest rolą rządu definiowanie, jakie konkretnie produkty mają być w Polsce wytwarzane. To se ne vrati.
Hasło Polskiego Funduszu Rozwoju brzmi nieźle, ale wcale nie jestem pewny, czy wrzucenie tak różnych jabłek do jednego koszyka da dobry miks. W szczególności dyskusyjne jest łączenie instytucji finansujących z agencjami promocyjnymi. Pełna zgoda, że trzeba zmienić system promowania polskiej gospodarki w świecie i pomocy polskim firmom w rozwoju i ekspansji zagranicznej. Dzisiejsza sytuacja z nakładaniem się kompetencji promocji gospodarczej w ramach ambasad jest chora – już samo przełamanie tego impasu da Morawieckiemu miejsce w historii. Ale czym innym jest zapewnienie dostępu do źródeł finansowania, a czym innym komunikacja, promocja, organizacja wsparcia. Obyśmy nie stworzyli potwora w stylu PRL-owskich zjednoczeń i kombinatów.
Podstawowy problem z planem Morawieckiego ma jednak zupełnie inne źródło.
Kiedy powstawał rząd PiS, pisałem w tym miejscu o nadziejach, ale i pytaniach związanych z obecnością w rządzie Mateusza Morawieckiego. Zdania nie zmieniam. Nadal nie wiadomo, czy eksperyment polegający na pożenieniu kapitalisty o ludzkiej twarzy z rządem o socjalistycznym programie gospodarczym może być trwały i efektywny. Baczni obserwatorzy manewrów rządowych zauważyli, jak wiele wysiłku wicepremiera musi iść w to, co powinno być jasne od samego początku: usytuowanie w resorcie rozwoju centrum zarządzania gospodarką. Ani Ministerstwo Skarbu, ani Ministerstwo Finansów, ba, nawet KPRM, nie zamierzają ułatwiać Morawieckiemu tego zadania. A są przecież jeszcze resorty siłowe i służby specjalne, czyli oczko w głowie prezesa Kaczyńskiego. To wszystko każe się poważnie zastanawiać, ile z planów Morawieckiego wejdzie w życie i kiedy. Im tego będzie więcej, tym per saldo lepiej dla nas wszystkich i przyszłych pokoleń.