Fundusze rynku pieniężnego czy obligacji powszechnie uważamy za bezpieczne. Ale niektóre z nich wcale takie bezpieczne nie są.
To, że obecny rząd potrafi nas uchronić przed wszelkimi katastrofami na rynku instrumentów pochodnych, jest jedynie romantyczną mrzonką, ponieważ rządowe regulacje mogą zapobiec tylko takim katastrofom, które się już wydarzyły. Natomiast w praktyce wszystko rozwija się i powstają nowe, zupełnie nieoczekiwane zagrożenia - to zdanie 16 lat temu wypowiedział Merton Miller we wstępie do książki O instrumentach pochodnych. Dziś stało się ono niesłychanie ważne. W chwili gdy kryzys finansowy wyszedł ze świata banków inwestycyjnych na ulice i może dotknąć potencjalnie każdego z nas, w wielu przypadkach mamy do czynienia z takimi ryzykami, o których nikt wcześniej nie myślał.
Zmiana wartości dolara do złotego o 50 proc. w ciągu zaledwie trzech miesięcy może stanowić problem dla wielu przedsiębiorców - zarówno importerów, jak i eksporterów. Choćby nawet zdołali się zabezpieczyć przed niechcianymi poziomami, to dynamika zmian powoduje gwałtowny wzrost kosztów zabezpieczeń. To jednak nie jest ryzyko nieznane. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w segmencie funduszy inwestycyjnych. Do niedawna za najbezpieczniejsze fundusze uważano fundusze rynku pieniężnego, inwestujące w bony skarbowe i depozyty bankowe. No właśnie, w świecie, w którym bankrutują banki, depozyt bankowy nie musi być najbezpieczniejszą formą inwestowania.
Przynajmniej jeden z działających w Polsce funduszy niewielką część swoich aktywów miał w papierach jednego z banków islandzkich. Również fundusze obligacji zaliczane są do funduszy bezpiecznych - choć tu różnorodność jest ogromna. Generalnie jednak większość działających w Polsce funduszy starała się lokować papiery w obligacje o wysokim ratingu. Jeden z działających funduszy w ciągu września i października zanotował stratę blisko 30 proc., odbierając zyski swoim uczestnikom z siedmiu lat.
Różnego rodzaju produkty strukturyzowane z gwarancjami mają tak silne gwarancje jak instytucje, które je emitują. Jednak w dobie kolejnych upadłości banków dotychczasowe ratingi przestają mieć znaczenie.
To tylko kilka wybranych przykładów pokazujących, że to, co jeszcze niedawno powszechnie uważano za bezpieczne inwestycje, wcale nie jest takie bezpieczne. Cytując słowa Ricka Bookstabera, opisującego kryzysy od 1987 roku w swojej książce Demon of Our Own Design - prawdziwe ryzyko to takie, którego nie dostrzegamy.