Na obsługę długu państwo wyda w tym roku niecałe 32 mld zł – zakłada rząd. Ale to może być zbyt optymistyczna prognoza – oceniają ekonomiści.
Od czego może zależeć koszt obsługi długu / Dziennik Gazeta Prawna
Zwykle koszty obsługi długu planowane są z zakładką. Od kilku lat rządowi udawało się je zmniejszać – bo nawet jeśli przestrzelił z prognozą kursu, zyskiwał na systematycznym spadku rentowności obligacji, który trwa już od kilku lat. W tym roku może być inaczej.
Według projektu budżetu koszt obsługi długu Skarbu Państwa ma wynieść 31,8 mld zł i też jest to plan z naddatkiem – to o 2,5 mld zł więcej, niż kosztowała obsługa długu w 2015 r. Jednak pozytywnej niespodzianki w tym roku może nie być. Jedna trzecia tego koszu – 10,1 mld zł – to spłaty odsetek od zagranicznej części długu. I tu jest największa słabość rządowych założeń. Oparto je na dość optymistycznych przewidywaniach, że średni kurs euro w tym roku wyniesie 4,03 zł. W tak duże umocnienie niemal nikt nie wierzy. Wczoraj późnym popołudniem za euro płacono 4,36 zł. Ostatnio złoty był tak mocny, jak chciałby tego rząd, w kwietniu ubiegłego roku.
– W tym roku średni kurs euro wyniesie ok. 4,20 zł. Zakładamy więc pewne umocnienie wobec tego, co teraz się dzieje na rynku, ale z pewnością nie tak duże, jak spodziewa się rząd – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ministerstwu nie pomoże sytuacja na świecie. Złoty będzie słaby ze względu na napiętą atmosferę na rynkach finansowych. Przyczyn będzie kilka. Dziś niepokój inwestorów wzbudza to, co się dzieje w chińskiej gospodarce – niektórzy wieszczą, że to preludium do kolejnego kryzysu, co pogarsza nastroje na rynkach wschodzących, do których zalicza się Polska.
– Na to nałożą się jeszcze obawy co do kształtu polityki fiskalnej naszego rządu i jego planów konwergencji. Bo o ile w 2016 r. będzie ona raczej pod kontrolą, to panuje duża niepewność co do niej w przyszłości. Zwłaszcza w latach 2017 i 2018, gdy zabraknie jednorazowych dochodów w postaci wpływów z aukcji LTE, za to program socjalny trzeba będzie finansować w pełnym wymiarze – mówi Grzegorz Maliszewski.
Słabego złotego w tym roku obstawia też Piotr Bujak, ekonomista PKO BP. Według niego średni kurs euro może w tym roku wynieść ponad 4,30 zł. Przyczyny? Duża zmienność na rynkach finansowych, która w przypadku walut emerging markets na ogół oznacza presję na ich osłabienie. Ale też polityka Rezerwy Federalnej, czyli podwyżki stóp procentowych w USA. To może powodować odpływ kapitału na rynek dolara, co zwykle kończy się źle dla innych walut.
– Jest ryzyko większego niż dotychczas osłabienia złotego i dużego wzrostu rentowności obligacji skarbowych, zwłaszcza długoterminowych. To może się przełożyć na większe koszty obsługi długu w tym roku – mów Piotr Bujak.
Ryzyko wzrostu rentowności obligacji to nawet poważniejszy problem. Dziś inwestorzy zagraniczni są największą grupą wśród posiadaczy polskich papierów skarbowych wyemitowanych na rynku krajowym. Według danych Ministerstwa Finansów posiadają obligacje warte prawie 207 mld zł. Dla porównania wartość wszystkich obligacji w obrocie to blisko 523,5 mld zł. Odpływ części tego kapitału będzie oznaczał zwiększoną podaż papierów skarbowych, a przez to spadek ich cen i wzrost rentowności. Odwrót zagranicy może być spowodowany czynnikami nie tylko globalnymi, ale również krajowymi – np. jeśli przez wzrost ryzyka politycznego (choćby pogorszenia stosunków z sąsiadami) nastąpi pogorszenie klimatu inwestycyjnego.
Piotr Bujak zwraca uwagę, że wzrost rentowności może być dodatkowo powodowany przez poprawę kondycji gospodarki strefy euro. Jeśli do tego dojdzie, inwestorzy mogą zacząć obstawiać zmniejszenie skali interwencyjnego skupu aktywów prowadzonego przez Europejski Bank Centralny. Obecnie EBC co miesiąc pompuje w europejski system finansowy 60 mld euro i zamierza prowadzić program do marca 2017 r. Taka polityka powoduje wzrost cen obligacji głównych gospodarek strefy euro.
– Jeśli pojawią się oczekiwania normalizacji polityki pieniężnej EBC, to skutkiem będzie osłabienie obligacji niemieckich. A w ślad za nim również naszych – ocenia Piotr Bujak.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę na jeszcze jeden czynnik, tym razem krajowy, który może mieć wpływ na rentowność obligacji. Ale będzie działał w kierunku odwrotnym niż pozostałe, bo może spowodować wzrost popytu na papiery skarbowe i przez to blokować zwiększenie rentowności. Taki może być skutek uboczny wprowadzenia podatku bankowego, z którego zwolnione będą aktywa w postaci obligacji skarbowych. Może to zachęcać krajowe banki do dokupowania SPW. Dziś to one stanowią drugą co do wielkości grupę inwestorów z portfelem wartym prawie 168 mld zł.
Eksperci są podzieleni w ocenach, jak duży może to być efekt. Piotr Bujak sądzi, że banki będą kupowały wszystkie rodzaje obligacji. Wtedy negatywny efekt na obligacjach długoterminowych zostałby nieco zniwelowany. Ale Grzegorz Maliszewski sądzi, że bankowy popyt skupi się raczej na krótkoterminowych papierach. Z perspektywy banków tego typu inwestycje są mniej ryzykowne.
– Poza tym dla banków papiery krótkoterminowe mogą być substytutem bonów pieniężnych NBP, dla których nie ma zwolnienia podatkowego. NBP używa tych instrumentów do ściągania nadpłynności z sektora bankowego. Przynajmniej część tych środków mogłaby być inwestowana np. w bony skarbowe, ale raczej nie w 10-letnie obligacje – mówi Maliszewski.
Teoretycznie resort finansów mógłby tak sterować strukturą podaży, by w większym stopniu zaspokajać popyt ze strony banków (np. sprzedając dużo bonów zamiast obligacji) i w ten sposób próbować utrzymać niższe rentowności. Problem w tym, że byłoby to sprzeczne z aktualną strategią zarządzania długiem publicznym: jednym z jej głównych celów jest wydłużanie okresu zapadalności polskiego długu.