Czy nowy kryzys zacznie się od największej gospodarki świata? Dane z rynku pracy wyglądają optymistycznie, ale tempo wzrostu gospodarczego zawodzi
Zsolt Darvas ekonomista z brukselskiego think-tanku Bruegel / Dziennik Gazeta Prawna
Dobre samopoczucie z połowy ubiegłego roku co do kondycji amerykańskiej gospodarki o ile jeszcze nie prysło, to znacząco przygasło. Tamtejszy bank centralny w styczniu zrewidował szacunki wzrostu PKB w IV kw. 2015 r., stwierdzając, że zamiast urosnąć o 1,3 proc., zwiększy się on prawdopodobnie jedynie o 0,7 proc. Korekta nastąpiła do publikacji kiepskich danych co do kondycji przemysłu. Wraz za Rezerwą Federalną swoje prognozy zmniejszyły banki inwestycyjne (m.in. JP Morgan Chase, z 2 do 1 proc.). To oznacza, że gospodarka amerykańska pod koniec roku mocno wyhamowała. Jeszcze w II kw. wzrost wyniósł 3,9 proc., a w III kw. już tylko 1,5 proc.
Informacje te kontrastują z danymi dotyczącymi rynku pracy. Według opublikowanych w piątek statystyk w grudniu przybyło w USA 292 tys. etatów. To oznacza, że zatrudnienie w ciągu całego roku znalazło 2,65 mln osób, w porównaniu z 3,1 mln w 2014 r. To najlepszy wynik od lat 1998–1999. Stopa bezrobocia wynosi obecnie w Stanach 5 proc., niewiele brakuje, by znalazła się na tak niskim poziomie jak w przedkryzysowym 2007 r., kiedy spadła do 4,7 proc. Niepokojący jest natomiast fakt, że pomimo osiągnięcia „prawie pełnego zatrudnienia”, w górę nie idą uposażenia pracowników. W stosunku rok do roku wzrosły one zaledwie o 2,5 proc. Jednocześnie liczba pracujących, którzy nie mają pełnego etatu, chociaż chcieliby pracować w takim wymiarze, wzrosła z 6,06 do 6,09 mln.
Wyłania się więc obraz, który nie daje ekonomistom wielkich powodów do niepokoju, ale z drugiej strony nie pozwala całkiem spokojnie spać. Po drugiej stronie Atlantyku bowiem dominująca narracja jest taka, że wzrost gospodarczy zagościł w Stanach na dobre i że teraz będzie już tylko lepiej – to zdanie podziela i bank centralny, który niecały miesiąc temu zdecydował się na pierwszą od lat podwyżkę stóp procentowych.
Niemniej wokół decyzji Fedu o podniesieniu stóp narosło wiele kontrowersji. Po pierwsze – mówią niektórzy ekonomiści – ożywienie gospodarcze jest zbyt słabe i podwyżka stóp może mu zaszkodzić. Po drugie, Fed za bardzo koncentruje się na Ameryce, nie bacząc na inne regiony świata, które mają znacznie większy wpływ na kondycję globalnej gospodarki (a przez to na Stany Zjednoczone). Podwyżka może zaszkodzić sytuacji w innych częściach świata, co pociągnie w dół także gospodarkę amerykańską. Po trzecie, nie jest wcale takie jasne, że wzrost liczby miejsc pracy pociągnie za sobą podwyżki, a za nimi wzrost cen – w końcu gospodarka, dzięki zmianom technologicznym i społecznym wygląda dziś zupełnie inaczej niż chociażby w latach 70.
Do tego dochodzą także inne zagrożenia. Martin Feldstein, ekonomista uniwersytetu harwardzkiego i doradca gospodarczy prezydenta Ronalda Reagana podczas corocznej konferencji ekonomistów amerykańskich stwierdził, że chociaż gospodarka jest w niezłej kondycji, to głównym zagrożeniem pozostają sztucznie nadmuchane ceny różnych aktywów w stosunku do ich realnej wartości, a także udzielanie kredytów o wysokim stopniu ryzyka. – Obydwa zjawiska są efektem niskiego oprocentowania, z jakim mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilku lat. Zachęciło ono zarówno inwestorów, jak i instytucje kredytujące do większego ryzyka w szukaniu okazji do zarobku – stwierdził Feldstein.
Według niektórych (w tym Brevana Howarda, szefa funduszu inwestycyjnego noszącego jego nazwisko) potwierdzeniem tezy Feldsteina jest chociażby wycena amerykańskich spółek technologicznych, w tym wielu start-upów. Dla przykładu: Uber, popularna aplikacja służąca do przywoływania samochodu z kierowcą, wyceniany jest na 50 mld dol., chociaż nikt nie wie, czy firma wciąż nie przynosi strat. Takie przedsięwzięcia wyceniane na więcej niż 1 mld dol. nazywa się za Atlantykiem „jednorożcami”; o ile w 2013 r. było ich tylko 39, teraz jest ich 145, o łącznej wartości 514 mld dol. Dla Howarda to znak, że inwestorzy pod wpływem łatwo dostępnego pieniądza są bardziej skłonni do ryzyka. Problem polega na tym, że jedna bańka inwestycyjna związana z firmami budującymi biznes w internecie już pękła. Pęknięcie tej może być bardziej bolesne.
OPINIA
Prawdopodobieństwo nowego kryzysu finansowego jest bardzo niewielkie. Co prawda wiele rynków wschodzących doświadcza obecnie różnych kłopotów – a zacieśnianie polityki monetarnej przez bank centralny USA będzie powodowało odpływ kapitału do krajów rozwiniętych, jednak w sektorach finansowych dwóch głównych centrów finansowych świata: Stanów Zjednoczonych i Europy nie widać problemów.
Amerykańskie władze bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami ostatniego kryzysu i zjawiskami, które go wywołały. Jeśli bank centralny będzie kontynuował politykę podnoszenia stóp procentowych – zwłaszcza, jeżeli będzie to robił szybciej, niż podejrzewa rynek – to pod koniec roku możemy mieć do czynienia ze spadkami na giełdach, ale w żadnym wypadku nie będzie to nosiło znamion kryzysu.
Sytuacja wygląda także znacznie lepiej po drugiej stronie Atlantyku. Pakiet nowych regulacji zwany Bazyleą III nakłada na instytucje nowe wymogi kapitałowe, stąd też ich sytuacja jest dzisiaj znacznie pewniejsza niż kiedyś. Do tego dochodzi oczywiście unia bankowa. W związku z tym nie wydaje mi się, żebyśmy mieli w tym roku do czynienia z kryzysem finansowym.
Nie wygląda też na to, że grozi nam powtórka z azjatyckiego kryzysu finansowego. Jedną z przyczyn tamtejszego kryzysu z lat 1997– –1998 był fakt, że kilka krajów w tamtej części świata miało deficyt na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego, ponieważ pożyczały duże kwoty na zagranicznych rynkach finansowych. Dodatkowo w kilku z nich boom na rynku kredytowym osiągnął niebezpieczne rozmiary. Kiedy kryzys się zaczął, kraje z deficytem nie mogły pożyczać pieniędzy za granicą, w związku z czym musiały doprowadzić do gwałtownej korekty, co doprowadziło do dewaluacji tamtejszych walut i w efekcie – kryzysu. Dzisiaj sytuacja wygląda inaczej. Państwa, które ucierpiały podczas tamtego kryzysu, tj. Wietnam, Tajlandia oraz Indonezja, mają obecnie dodatni bilans obrotów bieżących, więc nie zależą od zagranicznego kapitału. Oczywiście, gdyby ten kapitał miał zacząć odpływać, to będzie to stanowiło problem, ale nie taki jak w 1997 r.