Rząd stara się wydać wszystkie środki UE z budżetu 2007–2013. Uruchamia program naprawczy. Ale 3–5 mld euro może być nie do uratowania.
Teoretycznie czas jest do jutra. 31 grudnia 2015 r. mija termin na podpisanie umów na wykonanie projektów i usług współfinansowanych z dotacji UE z poprzedniej perspektywy. To, że się to nie uda, wiadomo od miesięcy. Jednak nowy rząd, a szczególnie resort rozwoju, od powołania wdraża specplan, by uratować tak dużo, jak się da, z dotacji, których nie udało nam się do tej pory wydać.
Początkowo mówiono o 9 mld euro, których wydatkowanie jest zagrożone. Na początku grudnia wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński w wywiadzie dla DGP podawał kwotę trochę mniejszą – bo rzędu 30 mld zł – trwało podpisywanie umów i zamykanie projektów na ostatnią chwilę. Dziś wiadomo, że nie ma szans na pozyskanie całej kwoty, ale dziś problem jest już nieco mniejszy i dotyczy ponad 6 mld euro, czyli 25 mld zł. – Mniej, niż przewidywano, ale i tak szkoda pieniędzy. One są poważnym zastrzykiem dla polskiej gospodarki – ubolewa Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan.
Rząd wdrożył program naprawczy złożony z kilku elementów. Według Kwiecińskiego najważniejszym będzie zmiana podstawy certyfikacji i zwiększenie pułapu dofinansowania do 85 proc. Oznacza to, że wzrośnie udział unijnych pieniędzy w wykonywanych projektach i tym samym zmniejszy się wkład własny beneficjentów, więc ci wydający pieniądze w końcówce perspektywy będą mieli powód do zadowolenia, bo zaoszczędzą.
Następny element programu to wykorzystanie pieniędzy unijnych jeszcze w przyszłym roku, mimo że wydawanie pieniędzy z perspektywy oficjalnie kończy się w 2015. To rozwiązanie może dotyczyć programów, które są realizowane w tym roku i będą kontynuowane. Kolejna możliwość to akceptacja zaliczek w rozliczeniach między beneficjentami a wykonawcami inwestycji. Do tego ze środków na poręczenia i preferencyjne pożyczki polskie firmy będą mogły korzystać do 2017 r. Mamy też możliwość przenoszenia do 10 proc. środków unijnych między częściami realizowanych programów. Niektóre z tych rozwiązań zyskały aprobatę Komisji Europejskiej – zapewniał wczoraj Jerzy Kwieciński, cytowany przez radio RMF.
Jak przyznaje minister Kwieciński, największym problemem w wydawaniu pieniędzy jest brak nowych projektów. Nadkontraktacja, czyli przygotowanie projektów o wyższej wartości od finansowania z UE, okazała się za mała, nie ma także projektów rezerwowych. Jeśli nie wydamy całości unijnych środków, to właśnie z powodu takich błędów.
By jak najwięcej wydać, resort rozwoju monitoruje w tej chwili 330 projektów, w których pełne wydanie unijnych środków jest zagrożone. To projekty, które dotyczą infrastruktury, w tym kolejowej, informatyki, ale też ochrony środowiska czy wydawania pieniędzy na badania i rozwój.
Jednym z nich jest platforma P1 będąca głównym elementem systemu eZdrowie. Jest to jedna z najpoważniejszych wpadek w wydatkowaniu dotacji unijnych. Nowy minister zdrowia Konstanty Radziwiłł uznał, że ten system, na który było przeznaczone ponad 700 mln zł, z czego pół miliarda Polska już otrzymała w postaci dotacji unijnych, ma tak poważne opóźnienia, że skończenie go na czas, by rozliczyć go przed Komisją Europejską, jest praktycznie niemożliwe. – Powołano jednak specjalny zespół międzyresortowy złożony z ekspertów Ministerstw Zdrowia i Rozwoju i krok po kroku jest dokonywana analiza poszczególnych elementów P1, by móc uratować choć część poniesionych wydatków – opowiada jeden z urzędników. Ministerialni urzędnicy są także w kontakcie z regionalną biurokracją, która pilnuje wykorzystania pieniędzy z Regionalnych Programów Operacyjnych.
Największym kłopotem pozostaje to, że od 3 do nawet 5,5 mld zł może wynosić suma unijnych środków, na które nie ma jeszcze w ogóle podpisanych umów. Dokładną kwotę poznamy jednak dopiero w połowie przyszłego roku.
– Mamy całkiem niezłe statystyki alokacji dotacji unijnych. Na tle Unii naprawdę nie wypadamy źle. Bo ze skutecznością ok. 98 proc. jesteśmy w czołówce beneficjentów. Ale to nie oznacza, że powinniśmy sobie darować te ostatnie kwoty – ocenia Starczewska-Krzysztoszek. – Oczywiście najlepiej by było, gdyby zostały one przeznaczone inwestycyjnie. Przykładowo na poręczenia i gwarancje dla mniejszych firm, które, jak wiemy, są w Polsce bardzo słabe kredytowo i kapitałowo. Myślę, że gdyby taki cel, który ma uzasadnienie gospodarcze, przedstawić komisji, to mogło to by być dla niej ważnym argumentem – uważa ekspertka i dodaje, że w ostateczności nawet wydatek konsumencki, po prostu na dokończenie projektów, ze starej perspektywy też jest lepszy niż utrata dotacji.