- Kiedy mamy do czynienia z deficytem budżetowym, każdy cent ma dla nas ogromne znaczenie - informuje wiceminister rozwoju, Jerzy Kwieciński.
Mamy niepewnych prawie 30 mld zł unijnych środków z poprzedniej perspektywy. Są zagrożone czy już stracone?
Cały czas mówimy o kwotach zagrożonych, ale jeszcze niestraconych. Jest właśnie ostatni miesiąc perspektywy finansowej 2007–2013 i powinniśmy mieć już dawno wszystkie pieniądze wydane i po certyfikacji przed Komisją Europejską. Powinniśmy koncentrować się na inwestowaniu funduszy nowej perspektywy, ale niestety mamy obecnie taką sytuację, że staramy jak najmniej stracić z tej mijającej. Nie chcę mówić o konkretnych sumach. Będziemy walczyć do ostatniego euro.
To inaczej: w których funduszach sytuacja jest najtrudniejsza?
Nie uda nam się wydać wszystkiego na kolej ani też dotacji zaplanowanych na projekty informatyczne. To są pewniki, w pozostałych obszarach będziemy walczyć. Szukać projektów na zastąpienie tych zagrożonych czy nowych mechanizmów, o których rozmawiamy z Komisją Europejską, a które by nam pozwalały na bardziej elastyczne zamykanie obecnej perspektywy.
Chodzi o odsunięcie w czasie rozliczenia?
To jest główny postulat, ale na to mamy niewielkie szanse, bo jest bardzo mało czasu na negocjacje i konieczne byłyby zmiany w unijnych rozporządzeniach dotyczących funduszy. Późno się dowiedzieliśmy, jakie pieniądze mamy zagrożone – wspomniane 30 mld zł to różnica między kwotą kontraktacji a wydatkami udokumentowanymi przez beneficjentów. Druga liczba to pieniądze wysłane do Komisji Europejskiej do certyfikacji i tu niestety okazuje się, że wciąż niezgłoszona suma jest jeszcze większa – ze względu na wysokość naszej alokacji największa w całej Unii. Tyle że certyfikować możemy także po 31 grudnia 2015 r. Oczywiście, jeżeli odniesiemy to do całej kwoty naszych funduszy, nie wygląda to tak źle. W procentowym ujęciu wartości wydatków do puli przyznanych funduszy jesteśmy na szóstym, siódmym miejscu w UE.
Te wydane fundusze to ok. 90 proc. całej alokacji?
Tak, około 90 proc., a certyfikowane mamy 85 proc., czyli jeszcze ponad 40 mld zł jest nierozliczone. Procentowo może tak źle to nie wygląda, ale w konkretnych sumach już trudno to zbagatelizować. Z punktu widzenia kraju są to potężne pieniądze, porównywalne z wartością naszego deficytu budżetowego. Tak więc w żadnym wypadku nie możemy na nie machnąć ręką. Są to fundusze, które przecież przekładają się na wzrost PKB, a w sytuacji kiedy mamy do czynienia z deficytem budżetowym, każde euro ma dla nas ogromne znaczenie, szczególnie że są to środki na inwestycje. Dlatego wykorzystanie możliwie najwyższej kwoty to nasz priorytet i robimy wszystko, by to osiągnąć. A że jest końcówka roku, to do zakontraktowania możemy przyjąć tylko te projekty, które są już zakończone, opłacone i mają gotowe faktury do rozliczenia. Niestety zbyt dużo możliwości i elastyczności w tym zakresie nie mamy. Jeszcze pod koniec listopada zorganizowaliśmy spotkanie z 12 państwami członkowskimi, dla których polityka spójności jest ważna i które mają duże alokacje do wydatkowania. Odpowiedź z tych krajów na nasze postulaty dotyczące pomocy w wydaniu i rozliczeniu dotacji była bardzo pozytywna. Więc z tą legitymizacją rozpoczęliśmy rozmowy z KE – zależy nam, by zakończenie tej perspektywy było bardziej elastyczne.
Ale wydawać te kwoty, o które walczymy, chcemy w ramach starej czy już może nowej perspektywy?
Chodzi oczywiście o kończącą się perspektywę. Istnieje też możliwość częściowego przesunięcia niektórych projektów do nowej, w ramach tzw. fazowania, gdy projekt zostaje podzielony i jest realizowany fazami, część w jednej, część już w kolejnej perspektywie. Ale warunek jest taki, że muszą być w nowej perspektywie zapewnione pieniądze na tego typu przedsięwzięcia. Jeżeli ich nie ma, to wtedy projekty muszą być dokończone z budżetu krajowego, a z KE rozliczyć można tylko wydatki poniesione do końca 2015 r. I tak zapewne będzie się działo przy niektórych projektach e-administracji.
Jeśli chodzi o kolej – czy ta suma jest duża?
Owszem, zagrożonych jest ok. 5–6 mld zł, skończy się na mniejszej kwocie, ale na pewno całości nie zagospodarujemy. Na cyfryzację zagrożona jest kwota mniejsza, bo około 1 mld zł. Właśnie robiony jest przegląd, ile możemy z tej sumy jeszcze uratować. Przy poprzedniej perspektywie było zresztą podobnie, ale wtedy kwota była niższa i dlatego udało nam się znaleźć projekty zastępcze, na które można było przekierować pieniądze. Niestety jednym z błędów ostatnich lat był brak nadkontraktacji, czyli zawarcia umów o dofinansowanie na większe środki niż faktycznie nam przyznane. Kraje, którym na polityce spójności zależy, decydują się na taką nadkontraktację. Moim zdaniem optymalna jest na poziomie 105 do 108 proc. wartości alokacji. Zdarza się nawet 110 proc. U nas maksymalnie wynosiła 103,7 proc., ale w pewnym momencie się zmniejszyła, bo powypadały pewne projekty, w innych były oszczędności i dziś wynosi niewiele ponad 101 proc.
Jakie inne dziedziny są zagrożone?
Te, w których są duże pieniądze. W Programie Infrastruktura i Środowisko to np. gospodarka wodno-kanalizacyjna, projekty spalarniowe czy przeciwpowodziowe. W Polsce Wschodniej ryzyko ciągle dotyczy budowy sieci szerokopasmowej oraz projektu rowerowego. W Innowacyjnej Gospodarce chodzi np. o projekty tzw. ostatniej mili, czyli doprowadzenia internetu do rejonów wykluczonych, a także częściowo wsparcia dla przedsiębiorstw.
Ale o tym, że takie problemy będą, alarmowano rok, dwa lata temu. To nie jest zaskoczenie, więc dlaczego wcześniej nie starano się czegoś z tym zrobić?
Nie było silnego bodźca, by temu przeciwdziałać. Wskazywałem jeszcze, jako ekspert BCC, że mimo iż do wydania są duże sumy, to tempo ich wydatkowania było stabilne lub wręcz spadkowe. Należało je silnie stymulować, ale niewiele w tym zakresie robiono. Zaskoczyło mnie takie uśpione, swobodne podejście do tego tematu u naszych poprzedników. Brakowało nawet analizy jakościowej projektów realizowanych z dotacji, ostatnie takie dane pochodziły ze stycznia 2014 r. Można było dotrzeć do informacji o liczbie kilometrów dróg, sieci szerokopasmowej, kanalizacyjnej itd., wybudowanych dzięki dotacjom. Te wskaźniki są ważne. Ale nie wiemy, jaki był z tego zysk dla gospodarki. W mojej ocenie obie kwestie to efekt chaosu i braku decyzyjnego centrum gospodarczego. Nie wiadomo, czy było ono w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, Ministerstwie Gospodarki, w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a może w Ministerstwie Finansów.
Jakie jest nastawienie KE? Spodziewa się pan wyrozumiałości czy jednak rygoryzmu? Komisja ma swoje kłopoty, więc jeżeli jakieś euro zostanie, to na pewno znajdzie się na nie inny cel.
Oczywiście niewydanie części pieniędzy oznacza, że kraje płatnicy będą mogły mniej włożyć do budżetu albo zostaną one przekazane na inne cele. Na szczęście w KE i innych krajach członkowskich nasz obraz jako wydatkującego jest niezły. Zawsze jesteśmy w pierwszej dziesiątce pod względem wykorzystania środków i to nam może pomóc w negocjacjach.