PiS obejmuje władzę, gdy gospodarka stabilnie rośnie. Ekonomiści przestrzegają, że łatwo to zepsuć. W III kw. polski PKB rósł o 3,4 proc. Wynik nieco lepszy niż kwartał wcześniej wskazuje na rosnący popyt wewnętrzny, głównie za sprawą konsumpcji napędzanej poprawą na rynku pracy.
GUS, który opublikował w piątek wstępny odczyt PKB za III kw., nie podał szczegółowych informacji, ale eksperci oceniają, że drugi motor wzrostu – czyli wzrost inwestycji – ustabilizował się na poziomie zbliżonym do 7 proc. Jeśli tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku powinniśmy utrzymać podobne tempo rozwoju gospodarki.
Nowemu rządowi może to jednak nie wystarczyć – jego oficjalny cel to rozbujanie gospodarki do 4–5-proc. wzrostu PKB rocznie. Jak to zrobić? Przez wspieranie inwestycji. Można to uczynić na kilka sposobów, np. najmniejsi podatnicy płacący podatek dochodowy od firm dostaną niższą stawkę (15 proc.), wszyscy zaś przyspieszoną amortyzację wydatków inwestycyjnych.
Rząd będzie mógł liczyć na wsparcie banku centralnego. Przede wszystkim nowa Rada Polityki Pieniężnej, którą wybiorą zdominowane przez PiS Sejm i Senat oraz prezydent Duda, zapewne obniży stopy procentowe, co przełoży się na spadek kosztów obsługi kredytów. PiS chce, by celem NBP było też wspieranie gospodarczego wzrostu na równi z dbałością o stabilność cen. Otwierałoby to drogę do zaangażowania banku centralnego, np. subsydiowanych kredytów inwestycyjnych dla małych i średnich firm.
Eksperci sceptycznie oceniają skuteczność tych planów. Przedsiębiorcy wskazują, że gdyby chcieli, mogliby już inwestować, bo mają czym sfinansować wydatki. Wyniki firm są dobre, ich depozyty w bankach urosły do 233 mld zł. Podaż kredytów jest duża, kredyt jest względnie tani. Mimo to dynamika inwestycji wyhamowała z 11,4 proc. w I kw. do 6,6–7 proc. w III kw.
Urszula Kryńska, ekonomistka Banku Millennium, uważa, że dalsze obniżanie stóp czy oferowanie kredytów po cenach niższych od rynkowych w takiej sytuacji niewiele może zmienić. Wygląda na to, że to nie finansowanie inwestycji jest główną barierą w ich podejmowaniu przez firmy. – Pole do zwiększenia inwestycji w gospodarce jest duże, jednak przedsiębiorcy nie podejmują nowych projektów. Albo wynika to z ich oceny ryzyka pogorszenia koniunktury, albo jest im dobrze z tym, co mają, nie chcą się dalej rozwijać. Zakładając jednak, że to tylko obawa przed dekoniunkturą, majstrowanie przy systemie podatkowym może zwiększyć niepewność – ocenia Kryńska.
Bezpośrednim impulsem, który najszybciej pobudzi gospodarczy wzrost, będzie rozdanie rodzinom ok. 22 mld zł rocznie w postaci dodatków na dzieci. Dla nowego rządu to priorytet, realizacji tego celu ma być podporządkowany przyszłoroczny budżet. To będzie bezpośrednie wsparcie konsumpcji. Jakub Rybacki z Banku ING mówi, że trzeba to uwzględniać w prognozach dynamiki konsumpcji w przyszłym roku. Średnio w całym 2016 r. ma ona wzrosnąć o 3 proc. – Ale zakładamy, że pod koniec przyszłego roku przyspieszy do 3,5 proc. – twierdzi.
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole, mówi, że program dodatków dla dzieci może podbić wzrost gospodarczy w 2016 r. ponad poziom, jaki prognozuje jego bank (2,5-proc. wzrost PKB). Ale raczej będzie to efekt przejściowy. – W przyszłym roku program podniesie bazę, ale w 2017 r. wzrost będzie już wolniejszy, bo dodatkowego impulsu nie da się wygenerować – mówi ekonomista. Uważa, że program zmieni nieco strukturę wzrostu gospodarczego: zwiększy się udział konsumpcji prywatnej przy jednoczesnym spadku udziału inwestycji. Bo pieniędzy na sfinansowanie dodatków rząd będzie szukał w podatkach sektorowych (bankowym i od supermarketów) i dywidendach. To oznacza mniejsze środki w bankach na generowanie akcji kredytowej (np. na inwestycje) i presję ze strony sklepów wielkopowierzchniowych na dostawców, by ci obniżyli ceny (co też zmniejszy zasób środków, które mogliby inwestować). I to może być problem. Popyt w gospodarce będzie rósł, ale może za nim nie nadążać wzrost wydajności pracy, którego nie da się osiągnąć bez inwestycji.
– Rynek pracy jest bliski równowagi, w przyszłym roku wzrost liczby pracujących wyhamuje, bo coraz trudniej będzie znaleźć nowych pracowników. W krótkim okresie nie jesteśmy w stanie zwiększyć wydajności pracy, więc jeżeli gospodarka dostanie taki mocny impuls popytowy, może się to skończyć narastaniem presji płacowej i inflacyjnej – mówi Borowski. Dziś inflacja nie wydaje się groźna (w październiku mieliśmy 0,7-proc. deflację), ale w dłuższym czasie może stanowić ryzyko.
Urszula Kryńska zwraca uwagę na inne ryzyko: gospodarka może nie podołać popytowi konsumpcyjnemu, co skończy się wzrostem importu i zwiększeniem deficytu na rachunku bieżącym. – Deficyt trzeba będzie sfinansować. Na razie mamy napływ funduszy unijnych. Gdy za kilka lat przestaną napływać, może być problem, bo duży deficyt to mniejsza odporność gospodarki na odpływy kapitału i wzrost presji na osłabienie złotego – ocenia Kryńska. ©?