Gdyby bezgranicznie uwierzyć w dane statystyczne o uczestnictwie w kulturze, to jak nic powinien człowiek udać się na wewnętrzną emigrację. Bo jak wytrzymać wśród ludzi, spośród których w ostatnim roku dwie trzecie nie przeczytało żadnej książki?

345,96 zł – tyle średnio rocznie wydaje Polak na kulturę. To ledwie 2,7 proc. przeciętnego rocznego budżetu, czyli powiedzmy sobie jasno: mało, a nawet bardzo mało. I nie ma co demonizować tu barier ekonomicznych. Wydatek na poziomie niecałych 30 zł miesięcznie tylko dla osób żyjących w skrajnej biedzie jest poważną kwestią. Więc jeżeli na kulturę nie wydajemy, to nie dlatego, że nie mamy z czego, tylko dlatego, że nie chcemy.
Można by załamać ręce. Można by ponarzekać: kiedyś to się czytało Prousta, Kapuścińskiego i Capota. W kinach oglądało Kieślowskiego i Saurę i słuchało Haydna czy choćby Johnny’ego Casha. Prawdziwa kultura była. A dziś. Dziś rządzą erotyki o Greyu, komedie w klimacie disco polo i disco polo samo w sobie. Ostatecznie Wardęga i jego pso-pająk.
Z drugiej strony jednak Konkurs Chopinowski transmitowany na żywo w internecie stał się hitem, a emocje – nie tylko melomanów, ale i zwykłych internautów – podczas jego finału były nie mniejsze niż w końcówce kampanii wyborczej. Na dopiero co zakończone Krakowskie Targi Książki sprzedano rekordowe 68 tys. wejściówek (o 8 tys. więcej niż rok wcześniej), a ludzie stali w godzinnych kolejkach, byle się na nie dostać, kupić książkowe nowości i spotkać z pisarzami. Organizatorzy Nocy Muzeów rok w rok odnotowują coraz większą frekwencję.
To niezbite dowody, że ludzie kultury szukają i z niej korzystają. Choć w oficjalnych badaniach GUS tego nie widać. W nich dostaniemy tylko odpowiedź na pytania, ile czytamy książek, ile kupiliśmy biletów do kin, ile razy odwiedziliśmy muzea. Ale już nie na to, jak naprawdę kulturę konsumujemy i dlaczego nie chcemy na nią wydawać więcej pieniędzy.
W corocznych raportach zawsze rozbawia mnie fragment o tym, że „najbardziej powszechnym ws´ród tzw. artykułów użytku kulturalnego jest odbiornik telewizyjny”. Ale rozbawia mnie nie to, że statystycy wliczają telewizory do kultury, tylko to, że nie liczą równie pilnie w tej kategorii: komputerów, laptopów, tabletów i smartfonów. Bo nie ma co się oszukiwać, dziś najpowszechniejszy dostęp do kultury mamy już nie dzięki telewizji, a właśnie przy użyciu internetu.
Przypomnijmy sobie protesty przeciwko ACTA sprzed kilku lat. Ludzie zimą wyszli na ulice nie w obronie swojej prywatności, praworządności, ani zasad konsultacji społecznych. Obawiali się, że zostaną odcięci od filmów, seriali, książek i muzyki z internetu. Bo czy płacą za nie w kanałach oficjalnych, czy wręcz przeciwnie, korzystają z wersji pirackich, to właśnie internet dał im szansę uczestnictwa w kulturze. I robią to naprawdę ochoczo, z pasją, poświęcając dużo czasu i aktywności. Pokazało to np. niedawne badanie Centrum Cyfrowego „Obiegi kultury”. Okazało się, że Polacy aż trzykrotnie częściej korzystają z kultury w sposób nieformalny niż formalny – pożyczając sobie książki, oglądając filmy online lub ściągając pliki z internetu. I co najważniejsze, powszechniej niż kiedykolwiek sami w tworzeniu kultury uczestniczą. Nigdy jeszcze nie było takich możliwości, by samemu napisać i wydać książkę, nagrywać filmy czy muzykę i docierać z tym do ludzi. Tego jednak na razie tradycyjna statystyka nie jest w stanie podliczyć.