Politycy unijni promują usilnie ambitną i z pewnością szczytną ideę ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Najwyższy czas jednak zrozumieć, że sama redukcja gazów nie zapewni nam – mieszkańcom tego świata – wymarzonego trwałego rozwoju.
Trwały rozwój to bowiem cel zasadniczo szerszy, wymagający równoczesnego stawienia czoła wielu wyzwaniom, a wśród nich głównemu – zmianie dominującego modelu produkcji i konsumpcji na mniej niszczący naszą planetę. Zadanie oczywiście niełatwe, ale absolutnie niezbędne do wypracowania strategii rozwoju usprawiedliwiającego określenia „trwały” bądź „zrównoważony”.
Jak przekonująco analizował to jakiś czas temu brytyjski ekonomista Tim Jackson, w ramach obowiązującego dzisiaj paradygmatu funkcjonowania gospodarki redukcja emisji szkodliwych substancji musi skutkować ograniczeniem tempa wzrostu produktu krajowego brutto niezależnie od pojawiających się po drodze innowacji technologicznych. A biorąc pod uwagę znaczenie przypisywane dzisiaj temu wskaźnikowi, jest to zwiastunem nieuchronnych politycznych kłopotów. W tej sytuacji istnieją dwie możliwości – rezygnacja z konsekwentnej polityki klimatycznej albo zmodyfikowanie sposobu oceny sukcesów rozwojowych poprzez uzupełnienie wskaźnika wzrostu PKB dodatkowymi celami polityki społeczno-gospodarczej.
Politycy zbyt nieśmiało przyjmują do wiadomości to, iż potrzebne są nie tyle „techniczne” modyfikacje istniejącego modelu rozwoju, ile wręcz gruntowna zmiana tego modelu. I nie chcą uwierzyć, że system bazujący na stałej ekspansji mierzonej PKB jest nie do pogodzenia z ideą trwałego rozwoju.
Jest na szczęście także dobra wiadomość – zmiany w myśleniu już się dokonują, choć z reguły bez udziału polityków najwyższego szczebla. Mam tu na myśli wprowadzane na poziomie lokalnym różnorodne innowacje społeczne zmieniające np. dotychczasowe zasady zakupów i własności. Zaliczyć do nich można miejskie wypożyczalnie rowerów, preferencje na ulicach dla samochodów wiozących dodatkowe osoby, wzajemne wykorzystywanie odpadów produkcyjnych przez sąsiadujące ze sobą firmy, prowadzenie przetargów przez podmioty publiczne uwzględniających warunki etyki ekologicznej czy dbałość o miejski drzewostan i upowszechnianie upraw kwiatów i warzyw na dachach wysokich budynków.
Te początkowe nieśmiałe inicjatywy przybierają na sile i stają się przedmiotem coraz większego zainteresowania, żeby wspomnieć o rozwoju tzw. Transition Towns w Wielkiej Brytanii i Irlandii, sieci CittaSlow we Włoszech czy Fair Trade Towns w paru innych krajach Europy. Siłą tych z zasady oddolnych inicjatyw jest ich różnorodność i ścisłe powiązanie z lokalnymi potrzebami, co zachęca obywateli do współuczestnictwa, rozbudza społeczną solidarność i promuje ludzką satysfakcję w oderwaniu od prostej chęci bogacenia się. Innymi słowy, rozwija kluczowe charakterystyki społeczne leżące u podstaw trwałego rozwoju. I niech nikt nie mówi, że nasi samorządowcy są równie nieskorzy do działania jak ich koledzy we władzach centralnych. Historia rozwoju państw o ugruntowanej demokracji uczy bowiem, że postępujący wzrost świadomości obywatelskiej niejako wymusza coraz większą skłonność lokalnych władz do wykorzystywania mądrych oddolnych inicjatyw.
Jeśli zgodzimy się, że takie szerokie rozumienie wymogów trwałego rozwoju jest zasadne, to należy postawić pytanie o konkretne działania niezbędne do podjęcia tego z pewnością trudnego wyzwania.
Po pierwsze, potrzebna jest rzetelna edukacja dotycząca problematyki zrównoważonego rozwoju (olbrzymia rola szkół i mediów publicznych) oraz szerokie wspieranie oddolnych (bottom-up) inicjatyw wychodzących naprzeciw temu wyzwaniu. Konieczne do tego jest ograniczenie wsparcia dla odgórnie (top-down) wyznaczonych celów sektorowych i przeznaczenie większych środków na oddolne inicjatywy o charakterze terytorialnym. Dynamika i złożoność dzisiejszego życia przemawiają bowiem za porzuceniem ambicji odgórnego sterowania rozwojem na rzecz działań podejmowanych przez rozumiejących swe potrzeby społeczności lokalnych.
Po drugie, rząd i parlament muszą przekształcić się w instytucje stale uczące się, potrafiące w każdej chwili skutecznie wspierać powstające lokalne inicjatywy społeczne. Co bynajmniej nie oznacza zmniejszenia roli instytucji centralnych – promocja sieci współpracy i wzorców najlepszych lokalnych praktyk powinna stać się po prostu ważnym dodatkowym celem ich działalności. Nakłaniającym przy okazji władze do częściowej choćby rezygnacji z krótkoterminowych celów dyktowanych bieżącymi kłopotami na rzecz wyważonej polityki trwałego rozwoju. Wielką zaletą takiego postępowania jest różnorodność doświadczeń zdobywanych w trakcie realizacji konkretnych przedsięwzięć i bezpośrednie w nich uczestnictwo beneficjentów podejmowanych inicjatyw.
Zapamiętajmy dobrze niepodważalną już dzisiaj prawdę – państwa przyszłych sukcesów to państwa potrafiące mądrze gospodarować swoimi zasobami, ludzkimi i danymi im przez przyrodę. A o sposobach wykorzystania tych zasobów w znacznej mierze decydują obywatele. Żeby państwo mogło w tym aktywnie pomagać, trzeba polityków umieć rozliczać nie tylko na podstawie wzrostu PKB – znanych jest dzisiaj parę innych wskaźników lepiej ujmujących ideę naprawdę trwałego rozwoju i świetnie uzupełniających ową wszechobecną miarę gospodarczej skuteczności. A ci z nas, którzy z powodu postulowanych tu zmian boją się utraty swego dotychczasowego standardu życia, mogą niebawem bardzo się rozczarować – dzisiejsze rzesze uciekinierów z krajów zagrożonych islamskim ekstremizmem mogą okazać się niczym w porównaniu z migracjami ludzi pozbawionych wody i jedzenia.