„Bank banków centralnych”, „klub technokratów” – to łagodniejsze z określeń, którymi opisuje się Bank Rozrachunków Międzynarodowych. Najstarszy międzynarodowy bank świata cieszy się taką samą ponurą sławą jak Grupa Bilderberg czy zakon iluminatów.
Co miesiąc, w niedzielę, około dziewiętnastej wieczorem w budynku Banku Rozrachunków Międzynarodowych (Bank for International Settlements, BIS) przy Centralbahnplatz 2 w sennej szwajcarskiej Bazylei robi się gwarno. Na posiedzenie Gospodarczej Komisji Konsultacyjnej BIS zjeżdża się elitarny klub szefów banków centralnych z większości rozwiniętych – i rozwijających się – państw świata.
W wybudowanej w 1977 r. siedzibie BIS – ze względu na osobliwy kształt nazywanej wieżą Babel lub cytadelą– trzeba odnaleźć salę konferencyjną oznaczoną literą E. Tam spotykają się bankierzy. Z reguły na krótko: obrady trwają godzinę, najwyżej półtorej. Potem asystenci uczestników wychodzą, a szefowie banków wjeżdżają na osiemnaste piętro. Tam, w przestronnym pomieszczeniu, przez którego okna można spojrzeć zarówno na Szwajcarię, jak i na Niemcy i Francję, znajduje się restauracja otwierana właściwie tylko w te niedzielne wieczory. Serwuje się wtedy kolację, która kończy się z reguły tuż przed północą. Tam, gdzieś na poziomie lampki wina po jedzeniu, zapadają decyzje.
I to nie byle jakie decyzje – jeszcze w czasach sprzed cytadeli elitarne grono bankierów „prało” pieniądze i złoto należące do państw podbijanych przez III Rzeszę, w latach 60. BIS rzucił wszystkie siły, by wybronić atakowanego dolara, w latach 90. Bazylea w zasadzie przeforsowała pomysł na euro, a przeciwnicy globalizacji do dziś spekulują, że bank chciałby narzucić światu globalną walutę. – BIS jest jak piękny sen miłośnika teorii spiskowych – podsumowywał Philip Delves Broughton, brytyjski ekonomista i komentator.
Wejście przez sklep z czekoladą
Na początku była prowizorka: Bank Rozrachunków Międzynarodowych powstał w 1930 r. jako swoisty przypis do planu Younga – kolejnej wersji programu spłat niemieckich reparacji wojennych, którymi Berlin miał odkupić winę i zniszczenia I wojny światowej. Nowa instytucja – pod nadzorem szefów banków centralnych – miała administrować przepływem pieniędzy, a po zakończeniu spłat przez Berlin przejść do historii. Ba, twórcy BIS nawet nie szukali nazbyt spektakularnego obiektu, by ulokować tam pracowników – na potrzeby banku adaptowano niewielki hotelik w okolicach dworca kolejowego w Bazylei (nieopodal dzisiejszej cytadeli). Wyniesiono łóżka, wstawiono biurka. Witryna sklepu z czekoladą na parterze sprawiała, że niepozorne drzwi z niewielką tabliczką informacyjną o BIS mogły umknąć uwadze przechodniów. „W Bazylei jest tylko jeden bank, który nie wygląda jak milion dolarów. I jest to superbank” – pisał w latach 30. reporter „The New York Times”.
Mogłoby się wydawać, że dni BIS były policzone: nie minął rok od powołania instytucji do życia, a gospodarka Niemiec się załamała. W praktyce okazało się, że dyskretne miejsce spotkań elity światowych finansów idealnie odpowiadało jej potrzebom, a instytucja mogła teraz stanąć na straży standardu złota. – Bazylejskie ustronie i jego absolutnie niepolityczny charakter tworzą perfekcyjne warunki dla cichych i równie niepolitycznych spotkań – raportował amerykański dyplomata w 1935 r. – Regularność tych spotkań i uczestnictwo praktycznie wszystkich członków zarządu banku rzadko kiedy są kwitowane choćby drobną wzmianką w prasie – dodawał.
Ich uczestnicy tworzyli zręby nowego globalnego systemu wielkich przepływów kapitałowych, wyjętych spod jakiejkolwiek państwowej kontroli. Kluczowe role w nowej instytucji przypadły parze wiernych przyjaciół: szefowi Banku Anglii – Montagu Normanowi oraz szefowi Reichsbanku – Hjalmarowi Schachtowi. Pierwszy zawdzięczał pozycję finansowej potędze Zjednoczonego Królestwa, drugiego podziwiano za to, że w latach 30. zdołał postawić niemiecką gospodarkę na nogi. I to ten drugi miał w kolejnych latach odcisnąć swoje piętno na BIS. Do tego stopnia, że Schacht mawiał o Banku „mój bank”, a nazistowscy oficjele pół żartem, pół serio określali instytucję jako „jedyny zagraniczny oddział Reichsbanku”.
Schacht znalazł się wśród tych dygnitarzy, którzy poparli wyniesienie Hitlera na stanowisko kanclerza, a przez kolejne lata cieszył się u Führera wyjątkowymi względami. Jeśli nawet zbyt nie popierał zbrodniczej polityki III Rzeszy, nie przeszkadzała mu ona – w końcu była efektywna. Dopiero u schyłku lat 30. zaczął zabiegać u swoich kolegów z Bazylei o powstrzymanie wojowniczych planów Wodza – tak przynajmniej pisał we wspomnieniach.
Realia wyglądają jednak inaczej. Przyjaźń z Normanem pozwalała kontrolować działania BIS w stopniu, o jakim nie mógł marzyć żaden rząd czy organizacja międzynarodowa: bank wkrótce stał się narzędziem dyskretnego załatwiania interesów Berlina. Po napaści na Czechosłowację BIS obsłużył przekazanie złota z praskiego banku centralnego do sejfów Rzeszy. Chodziło o, bagatela, niemal 95 ton tego kruszcu, z których w Pradze zostało ledwie nieco ponad 6 ton.
Podobny scenariusz próbowano potem realizować po każdej kolejnej agresji. Choćby losy naszego złota – gdy w kwietniu 1940 r. przedstawiciel polskiego rządu emigracyjnego w BIS, przedwojenny bankier Leon Barański, zażądał przekazania rządowi gen. Sikorskiego kontroli nad polskim wkładem w banku, został ostro odprawiony. Amerykański szef BIS Thomas McKittrick poinformował Barańskiego, że nie chciałby w tej sprawie wydawać formalnej decyzji, ale „jeśli zostanie do tego zmuszony, będzie to decyzja odmowna”. McKittrick odradził Barańskiemu wracanie do tej kwestii podczas spotkań uczestników. – W chwili gdy zacznie się polityczna dyskusja, nawet bez przyglądającej się temu publiczności, nikt nie wie, gdzie się ona skończy – uciął. A „niepolityczną” dyskusję kontrolował Berlin – po serii aneksji i agresji Niemcy kontrolowali około 2/3 głosów na spotkaniach BIS.
Nic dziwnego, że nazistowskie koncerny przemysłowe mogły poprzez ten kanał dokonywać transakcji, nawet gdy przez świat przetaczała się już II wojna światowa. Dyplomatom bank służył jako nieoficjalny kanał kontaktowy między walczącymi stronami. W latach tuż po wojnie pracownicy BIS skrupulatnie wyczyścili archiwa, wybielając spore grono niemieckich przedsiębiorców wplątanych we współpracę z reżimem Hitlera. Norman przymykał oko, podobnie jak inni członkowie niedzielnych spotkań – w końcu Hiszpanie, Węgrzy czy Austriacy jeszcze w latach przedwojennych dzięki wsparciu BIS wybrnęli z poważnych finansowych kłopotów. Zatem: przysługa za przysługę.
Apostoł pośród arcybiskupów
Dlaczego bazylejski superbank nie został już pod koniec wojny rozpędzony na cztery wiatry? Odpowiedź: bo wciąż wpływy w nim miał Montagu Norman. „Jego prestiż był obezwładniający. Jako apostoł współpracy banków centralnych uczynił bankierów kimś na kształt arcybiskupów monetarnej religii. BIS, w rzeczy samej, był jego kreacją” – wspominał były szef BIS w latach 30., holenderski bankier Johan Willem Beyen.
– Najpotężniejsi bankierzy świata nie tylko nie byli niechętni przejmowaniu przez nazistów majątku Czechosłowaków czy Austriaków – twierdzi z kolei Adam LeBor, autor książki „Tower of Basel: The Shadowy History of the Secret Bank That Runs the World”. – Oni zwyczajnie nie dostrzegali powodu, dlaczego mieliby się opierać. Przynajmniej póki formalności były dopełnione, wymagane papiery podstemplowane, a złoto przeksięgowane – kwituje. „To, czego nie dało się zastąpić w przypadku BIS, to istota rzeczy kryjąca się za maską niepozornej instytucji: ponadnarodowa organizacja na rzecz ustanowienia i wdrożenia globalnej strategii monetarnej, czego nie dałoby się osiągnąć poprzez jakąś międzynarodową agencję w stylu ONS” – pisał w połowie lat 80. amerykański dziennikarz śledczy Edward Jay Epstein.
O wojennych grzeszkach BIS wiedzieli nieliczni decydenci. Jako demonstracyjnie abstrahująca od polityki „świątynia monetaryzmu” – tym razem pod wpływem Amerykanów – bank przetrwał próby rozwiązania podczas konferencji w Bretton Woods w 1944 r. Decydenci zza Atlantyku ratowali niemieckich finansistów niemal na taką skalę jak naukowców pracujących przy programie rakietowym: Schacht, minister gospodarki w III Rzeszy – ocalił głowę, Karl Blessing – w czasie wojny m.in. hojny sponsor SS – został pierwszym prezesem powołanego do życia w 1958 r. Bundesbanku. Gdy tylko plan Marshalla dostał zielone światło, Bazylea służyła wsparciem finansowym i radami ekspertów. Gdy europejskie elity zaczęły dyskutować o sposobach integracji Europy, Bazylea entuzjastycznie wsparła ideę, budując modele idealnej europejskiej gospodarki. Dla jednych bank stał się narzędziem budowy zjednoczonej Europy, dla drugich – zjednoczenie Europy stało się narzędziem do skrytego przejęcia realnej władzy nad kontynentem przez grupkę dyskretnych bankierów.
Skończcie z dwustronnością, wprowadźcie wielostronność – naciskali Amerykanie. BIS stał się więc platformą, na której budowano Europejską Unię Płatniczą (1950 r.). I rósł w oczach: w latach 50. jego majątek wzrósł niemal pięciokrotnie, depozyty złota składane przez banki centralne – aż czternastokrotnie. Choć politycy nie potrafili znaleźć jakiegoś określonego celu, dla którego miałby istnieć, bank okazywał się użyteczny: np. ledwie dekadę po wojnie Niemcy pożyczyli Francuzom równowartość 100 mln dol., gdy Paryż znalazł się w tarapatach. Oczywiście powojenne resentymenty odgrywały jeszcze olbrzymią rolę, więc Niemcy złożyli depozyt tej wysokości w BIS, a jednocześnie BIS udzieliło Francuzom pożyczki w analogicznej wysokości. Niemal dekadę później, gdy kule zamachowca dosięgły prezydenta Johna F. Kennedy’ego, na rynkach momentalnie zaczęła się wyprzedaż dolarów. Bank Rezerw Federalnych zagrał va banque – i postanowił zalać rynki innymi walutami. Tyle że ich nie miał, z pomocą Fed pospieszyła więc Bazylea. To również w tym szwajcarskim mieście nawiązywano nieformalne kontakty między blokiem wschodnim a Zachodem w okresie zimnej wojny. Tylko w 1982 r. BIS rzucał koła ratunkowe bankom zarówno na Wschodzie (Węgry), jak i Zachodzie (Meksyk).
Diecezją „religii monetaryzmu” stał się Międzynarodowy Fundusz Walutowy – zasilony pod względem kadrowym, jak i know-how przez menedżerów BIS. Jak na świątynię czy też religię przystało, Bazylea zaczęła też udzielać wiernym nauk – co zresztą robi do dziś. „Inflacja musi zostać wykorzeniona” – zalecał raport z 1956 r., kładąc fundamenty pod powszechne dziś przekonanie, że wzrost cen jest czymś złym, a im jest mniejszy, tym większy sukces polityki finansowej państwa. Bank krytykował też programy prac publicznych, powszechne w powojennej Europie.
Duchowi ojcowie euro
BIS ma dziś tylko 140 klientów, za to w latach 2011–12 odnotował ponad miliard dolarów zysku z działalności. Tak było niemal zawsze – z wyjątkiem okresu wojny, kiedy mimo zabiegów Bazylei przepływy finansowe były znacznie ograniczone. Nic więc dziwnego, że w końcu bankierzy postanowili się przenieść ze spartańskiego przydworcowego hoteliku do cytadeli.
Budynek przy Centralbahnplatz 2 zaprojektowano u progu lat 70. Wzniesienie futurystycznej – początkowo zaplanowanej na 24 kondygnacje – wieży, zgodnie ze szwajcarską tradycją, zostało poddane referendum. Większość mieszkańców była za, więc w 1973 r. położono kamień węgielny i cztery lata później do wieży Babel wprowadziło się kilka setek pracowników BIS. – Nawet dziś budynek wydaje się żywcem przeniesiony z któregoś z filmów o Jamesie Bondzie z lat 70. – komentuje kąśliwie LeBor. W cytadeli znalazło się ponoć miejsce dla schronu przeciwatomowego, liczonych w kilometrach powierzchni archiwów, przychodni, zamaskowanych pomieszczeń, pozornie niekończących się korytarzy, wyposażenia kojarzącego się z królewskim przepychem. Ponieważ w niewielkiej Bazylei łatwo doświadczyć samotności i nudy, bankierzy dobudowali sobie też pod miastem country club.
I nie zasypiali gruszek w popiele. Pierwsze instytucje mające koordynować politykę finansową jednoczącej się Europy za siedzibę obierały nie Brukselę, ale Bazyleę. Pod koniec lat 80. komitet studiujący wszystkie za i przeciw wspólnej europejskiej waluty – znany też jako Komitet Delorsa, od nazwiska ówczesnego szefa Komisji Europejskiej Jacques’a Delorsa – do grona współpracowników zaprosił szefów banków centralnych w Europie. Bez względu na to, czy pod ich wpływem (jak chcieliby zwolennicy teorii spiskowych: lobby BIS), czy też nie, tzw. raport Delorsa podsumowujący działania komitetu jednoznacznie rekomendował przyjęcie przez UE wspólnej waluty oraz unifikację polityki monetarnej. Marzenia twórców BIS z lat 30. ziściły się z nawiązką, a Europejski Bank Centralny – jak twierdzą niektórzy – stał się lustrzanym odbiciem struktur i idei BIS.
– Kraje członkowskie eurostrefy i UE zawsze uciekały się do nieco zawężonych decyzji odnośnie do struktur gospodarczych, by próbować budować szerszą polityczną gospodarkę w Europie – komentował dyplomatycznie po latach te wysiłki jeden z byłych menedżerów banku Malcolm Knight. Według LeBora oznacza to choćby, że techniczne decyzje dotyczące polityki finansowej i monetarnej były narzucane państwom pośrednio – poprzez decyzje BIS. Dodatkowo decyzje podejmowano, nie uwzględniając kontrargumentów. – Kiedy pisano teksty traktatów, nie uwzględniano w nich żadnych planów B – kwituje z kolei Norman Sheets, były szef oddziału finansów międzynarodowych w amerykańskiej Rezerwie Federalnej. – Nie stworzono mechanizmów wyjścia lub wyrzucenia członków. Nie było klarownych mechanizmów postępowania z krajem, którego długi znalazły się w opałach. Było tylko niewystarczające zobowiązanie do nadzorowania procesów i upewniania się, że ludzie postępują zgodnie z zasadami – dodaje.
Jak to wszystko działa?– Słyszysz pewne rzeczy, utkwią ci gdzieś w głowie, przychodzisz do domu i zaczynasz je sobie przypominać – opowiadał LeBorowi pewien były szef banku centralnego. – Bankowość taka jak nasza to szczególny przypadek, bo nie masz konkurencji. Gdybyś był producentem samochodów i spotkał innego producenta, ukrywałbyś swoje auta. Ale gdy spotykasz innego szefa banku centralnego, pytasz go o wiele rzeczy, bo chcesz się jak najwięcej nauczyć, a on nie ma nic do ukrycia. Z tej perspektywy spotkania w BIS są niezwykle użyteczne – kwitował. Inna sprawa, że w ten sposób najsilniejsze osobowości są w stanie przynajmniej podsunąć pozostałym swój punkt widzenia czy sposób myślenia.
Drętwa nazwa, ale bestia potężna
Można sarkać, że jest to niedemokratyczny proces decyzyjny, ale poradzić na to można niewiele. Trudno jednak się dziwić, że BIS ma kiepską opinię. – Wieża ma sekretny plan wprowadzenia globalnej waluty – przekonywała kilka lat temu Ellen Brown, szefowa amerykańskiego Public Banking Institute i bohaterka amerykańskich Zielonych. – Cytadela nie sięga nieba, ale wielu tych, którzy tam pracują, głęboko wierzy, że posiedli niebiański mandat do podejmowania decyzji – wyzłośliwiał się LeBor. – Bank Rozrachunków Międzynarodowych, mimo swojej drętwej nazwy, jest niezwykłą i przepotężną bestią – dorzucał trzy grosze komentator „Wall Street Journal”.
Kryzys nie uszczuplił finansów BIS, choć nadszarpnął nieco jego autorytet. Cytadela rzadko pojawia się w mediach, poza raportem rocznym niemal nie publikuje innych analiz – którymi z kolei chętnie zarzucają rynki eksperci banków prywatnych, funduszy inwestycyjnych czy firm konsultingowych. Zresztą komunikaty BIS, nawet jeśli się pojawiają, przechodzą niemal niezauważenie również w redakcjach: Bank Rozrachunków Międzynarodowych to w końcu „drętwa” nazwa, a i język komunikatów daleki jest od mocnych metafor, którymi przyciągają uwagę inne instytucje.
Weźmy ostatnie powściągliwe podsumowanie sytuacji światowej gospodarki. W opublikowanym pod koniec lipca raporcie BIS podkreśla, że polityka drukowania taniego pieniądza poniosła porażkę – ani nie nakręciła koniunktury, ani nie przysporzyła miejsc pracy. „Należy przyzwyczaić się do tego, że stopy procentowe są niskie” – piszą autorzy raportu. A niskie stopy to oznaka marazmu gospodarczego, który ogarnia świat, i wstęp do „niezwykle długiej stagnacji”.
– Siedem lat po początku globalnego kryzysu finansowego polityczne sposoby wybrnięcia z niego pozostają niezrównoważone: wciąż zbytnio polega się na stymulacji monetarnej, podczas gdy postęp w dziedzinie reform strukturalnych jest niewystarczający – klarował podczas prezentacji raportu w Bazylei obecny szef Banku Hiszpan Jaime Caruana. Cóż, nie odkrywał w ten sposób Ameryki, oględnie mówiąc. Co realnie myślą o sytuacji uczestnicy niedzielnych spotkań w cytadeli i ich sześciuset podwładnych, dowiemy się, być może, za... trzydzieści lat. Tyle bowiem wynosi okres, kiedy to osoby z zewnątrz nie mają dostępu do powstających w banku dokumentów. Zresztą nawet niektóre dokumenty starsze niż trzy dekady pozostają niedostępne. Cytadela strzeże swoich sekretów.
Elitarne grono bankierów „prało” pieniądze III Rzeszy. W latach 60. BIS rzucił wszystkie siły, by wybronić atakowanego dolara. W latach 90. Bazylea w zasadzie przeforsowała pomysł na euro, a przeciwnicy globalizacji do dziś spekulują, że bank chciałby narzucić światu globalną walutę