Druk sejmowy nr 121 z 2011 r. zawierał poselski projekt ustawy o podatku od niektórych instytucji finansowych. Do występowania w imieniu wnioskodawców upoważniona została Beata Szydło.
Doskonale zna więc ten dokument. W ostatnich dniach jako kandydat największej partii opozycyjnej na premiera często informuje o planach gospodarczych, które chciałaby realizować. Mówi również o wspomnianym podatku. Za projektem z 2011 r. wskazuje, że stawka wyniosłaby 0,39 proc., a wpływy 5 mld zł rocznie (aktualne szacunki byłyby zapewne wyższe). Z drugiej strony nieco inne dane podają współpracujący z panią poseł eksperci. Ich zdaniem stawka mogłaby być mniejsza (0,15–0,25 proc.) i zróżnicowana w zależności od wartości podstawy opodatkowania – sumy aktywów ustalonej w zatwierdzonym rocznym sprawozdaniu finansowym (jednostkowym, skonsolidowanym?).
Podatnikami – zgodnie z projektem sprzed kilku lat – byłyby banki krajowe, oddziały instytucji kredytowych i zagranicznych banków oraz zakłady ubezpieczeń i reasekuracji (w tym oddziały zagranicznych zakładów). A także fundusze inwestycyjne. O dziwo, w tym wypadku o zagranicznych oferowanych nad Wisłą nie było mowy, choć mają tu licznych zwolenników, a będą mieć pewnie jeszcze więcej, jeśli polskie instytucje zbiorowego inwestowania zostaną obciążone daniną.
Fundusze miały być objęte podatkiem, by uniemożliwić przenoszenie do nich majątku w celu uniknięcia opodatkowania aktywów. Jednak projekt poselski nie czynił żadnych, nawet najmniejszych rozróżnień – odwoływał się wyłącznie do ustawy o funduszach inwestycyjnych. A to oznacza, że opodatkowane byłyby wszystkie funkcjonujące na jej podstawie – i zamknięte, w tym tworzone już od lat na potrzeby optymalizacji podatkowej dla bogatych klientów (firm i osób fizycznych), i otwarte. W tym te, w których pieniądze trzymają ciułacze; często ci, którzy nie odrobili jeszcze strat poniesionych w latach 2008–2009 (co w przypadku daniny od aktywów, a nie od zysku, nie ma przecież żadnego znaczenia).
W tym kontekście za bardzo śmiałą należy uznać tezę, że na konkurencyjnym rynku danina nie musi być przerzucana na klientów. W przypadku funduszy to po prostu klienci by ją płacili – bezpośrednio ze swojego majątku, bez względu na to, czy rośnie, czy akurat się kurczy. I nie ma co liczyć, że zarządzające funduszami TFI obniżą opłaty.
Co ważne, wedle aktualnych doniesień lista podatników w porównaniu z dokumentem z 2011 r. miałaby się wydłużyć o domy maklerskie, instytucje zarządzające aktywami, TFI i „inne instytucje finansowe” (jakie, nie wiadomo; nie jest też jasne, czy płaciłyby daninę od powierzonych im aktywów, czy również od własnych). Nie będzie na niej SKOK-ów i małych banków spółdzielczych. Warto zwrócić uwagę, że domy maklerskie, TFI czy asset management w większości przypadków stanowią część grup kapitałowych banków komercyjnych.
Pewną nadzieję dają wypowiedzi ekspertów wskazujące, że podatek byłby nakładany na instytucje „przy uwzględnieniu specyfiki ich działalności”. Ale szczegółów brak.
Podatek bankowy, czy szerzej od instytucji finansowych, można wprowadzić. Obowiązuje w wielu krajach. Jednak powinno to być – w każdym tego słowa znaczeniu – dobre prawo. Zarówno więc projekt z 2011 r., który – jak wiele wskazuje – może być podstawą do przygotowania odpowiedniej ustawy, jak i dodatkowe propozycje, w które ten dokument obrasta w ostatnim czasie, wymagają co najmniej dopracowania.