Czy to możliwe, że Wielka Brytania stała się kolebką rewolucji przemysłowej dzięki ogromnemu długowi rządowemu? Właśnie tak było – przekonują w najnowszym tekście „Od długu do wzrostu” ekonomiści Jaume Ventura i Hans Joachim Voth.

Ale po kolei. Wielka Brytania między rokiem 1688 (tzw. chwalebna rewolucja) a 1850 faktycznie zadłużyła się na potęgę. Historycy szacują, że dług publiczny skoczył w tym okresie z 2 do... 200 proc. PKB. Na co szły te pieniądze? Wcale nie na jakieś szczególnie prowzrostowe inwestycje. Keynesa nie było jeszcze wtedy na świecie, a pomysł na rozruszanie koniunktury poprzez wielkie inwestycje publiczne nikomu w głowie nie zaświtał. Prawda była poza tym dużo bardziej banalna. Rząd w Londynie zadłużał się, żeby finansować wojny i wyprawy zamorskie.
To jednak nie podboje stworzyły z wyspiarzy przemysłowego potentata. Przynajmniej nie wprost. Zdaniem Ventury i Votha chodziło raczej o przepływ kapitału. A właściwie jego brak. Z jednej strony były bowiem stara szlachta i uprzywilejowana politycznie arystokracja ziemska. One siedziały na pieniądzach, ale nie bardzo potrafiły je mnożyć. Inwestowały głównie w tradycyjne gałęzie gospodarki takie jak rolnictwo.
Ale tam stopy zwrotu były niewielkie. Po drugiej stronie była rodząca się klasa przedsiębiorców. Oni z konieczności swoich szans musieli szukać poza sektorem rolniczym. Koszty pracy były jednak dosyć wysokie (większość ludzi pracowała na roli), przedsiębiorcy z konieczności eksperymentowali więc z innowacjami technologicznymi (głównie manufakturami). Nie mieli jednak kapitału do ich rozwoju. Gdyby już wtedy istniał rozwinięty sektor finansowy, problemu by nie było. „Stare” pieniądze pożyczyłyby swoje nadwyżki „nowym” i obie strony byłyby zadowolone. Wtedy prawdopodobnie historia rewolucji przemysłowej, a być może i całego Zachodu potoczyłaby się inaczej. Ale angielski sektor finansowy był jeszcze kulawy (rozwinie się dopiero w XIX wieku), a i robić interesów z nuworyszami szlachetnie urodzonym jakoś nie wypadało.
Co więc wybrała szlachta, która chciała jednak jakoś pomnożyć swój kapitał? Inwestowała właśnie w obligacje rządowe. Zysk był tam trochę większy niż w rolnictwie. A to dlatego, że zadłużenie rosło i rząd musiał pożyczać na coraz wyższy procent. Im wyższe było oprocentowanie długu, tym więcej kapitału wypływało z rolnictwa. Co owocowało przemianami ekonomicznymi na wsi i spadkiem zatrudnienia. Ten spadek (wraz z wysokim przyrostem naturalnym) uwalniał nadwyżkę ludnościową i tworzył rezerwuar taniej pracy, po który mogli sięgnąć inwestujący w przemysł kapitaliści. Ze skutkiem, który znamy doskonale z powieści Dickensa. Ale i mocno zwiększając rentowność swoich przedsięwzięć. Na czym rosły fortuny i rewolucja przemysłowa nabierała pełnego rozpędu. Rząd brytyjski szybko swój dług spłacił. I zwiększył go dopiero sto lat później – w zupełnie innych okolicznościach historycznych.
Oczywiście prace z historii ekonomicznej (takie jak ta Ventury i Votha) obciążone są wieloma skazami. A ex post zawsze łatwiej wszystko składa się do kupy. Czytając takie opracowania, można się jednak przekonać, jak bardzo skomplikowanym i pełnym sprzeczności mechanizmem bywa gospodarka. I to jest w niej takie piękne. A jednocześnie tak przerażające.