Rząd przygotował ustawę wprowadzającą zmiany modelu funkcjonowania Rady Polityki Pieniężnej. Może ona dostać poparcie opozycyjnego PiS.
Docelowo Rada Polityki Pieniężnej miałaby się składać z sześciu osób plus prezesa NBP. Tyle że – w przeciwieństwie do obecnej sytuacji, gdy członkowie RPP wyłaniani są jednocześnie – rząd proponuje, by połowę składu wybierać co trzy lata. Zwolennicy tego pomysłu (Ministerstwo Finansów) przekonują, że w ten sposób zróżnicowane zostanie doświadczenie członków Rady.
Beata Szydło, wiceprezes PiS, uważa ten pomysł za rozsądny. Przekonuje, że jej partia może poprzeć takie rozwiązanie. Choć ostateczna decyzja zależy od szczegółów i tego, w jakiej formie projekt wyjdzie z rządu.
Andrzej Duda apelował do gabinetu Ewy Kopacz, by nie przeprowadzał zmian ustrojowych. Ten projekt nie ma takiego charakteru. Konstytucja nie określa liczby członków RPP. Mówi jedynie o ich wyborze w równej liczbie przez Sejm, Senat i prezydenta na sześcioletnią kadencję.
Obecnie każdy z tych organów wskazuje trzech członków Rady, po wprowadzeniu docelowych rozwiązań będzie ich po dwóch. Kłopotem może być okres przejściowy od roku 2016 do 2022, kiedy ma być osiągnięta docelowa liczba członków rady. Scenariusz proponowany przez rząd zakłada, że w przyszłym roku zgodnie z planem zostanie wybranych ośmiu członków RPP, którym kończy się kadencja. Dziewiąty, Jerzy Osiatyński, do obecnej rady wszedł w 2013 r. na miejsce Zyty Gilowskiej i jego kadencja upływa w 2019 r. O jego nominacji jako pierwsze poinformowało radio RMF FM.
Projekt przewiduje, że wówczas oprócz jego następcy wskazanego przez prezydenta – Sejm i Senat wysłałyby do RPP po jeszcze jednym swoim przedstawicielu. Rada osiągnęłaby maksymalną liczbę 12 członków. W 2022 r., gdy wygasałaby kadencja wybranych w 2016 r. – Sejm, Senat i prezydent wybraliby po jednym przedstawicielu i w ten sposób RPP skurczyłaby się do docelowego siedmioosobowego składu, czyli sześciu członków i prezesa banku centralnego. Kolejna zmiana przypadłaby na 2025 r., gdy wybrano by następców członków rady, którzy dostali się do niej w 2019 r.
Ewentualne „tak” PiS dla pomysłu PO można racjonalnie wytłumaczyć. Po wyborach prezydenckich, w których wygrał Andrzej Duda, to on wskaże w przyszłym roku kandydata na prezesa banku centralnego i dwóch członków RPP. Wyśle do rady także swojego kolejnego nominata w 2019 r. Szansa na wygraną przez PiS w jesiennych wyborach parlamentarnych jest spora. Partia Jarosława Kaczyńskiego może mieć wpływ na wybór pozostałych sześciu członków RPP, którzy będą wybierani za rok. Jeśli taki scenariusz się sprawdzi, osoby z rady wskazane przez prezydenta elekta i PiS będą ją kontrolowały do 2022 r. (wprawdzie w 2019 r. kolejne wybiorą już nowy Sejm i Senat, ale będą one stanowiły jedną szóstą składu Rady).
Zwycięstwo Dudy zwiększa szanse na wdrożenie tego pomysłu w życie. Jednym z głównych argumentów, jakimi posługiwali się przeciwnicy projektu, była data. Konkretnie 2022 r., w którym Polska miała zapewne wejść już do unii walutowej. Duda w Pałacu Prezydenckim to odłożenie projektu euro do szuflady.
Ekonomiści chwalą pomysł wprowadzenia rotacyjności kadencji w RPP. Rafał Benecki z ING Bank mówi, że w obecnie obowiązującym modelu – gdy cała rada jest powoływana i odwoływana niemal jednocześnie – musiało upłynąć co najmniej kilka tygodni, by nowy skład się wdrożył. – Politycy nie zawsze desygnowali do rady osoby doświadczone. Być może niektórzy nowo powołani mieli nawet przygotowanie teoretyczne, ale trochę czasu im zajmowało wyczucie gospodarki. W tym pierwszym okresie decyzje RPP były czasem nieadekwatne do sytuacji, np. przesadzona reakcja rady drugiej kadencji w odpowiedzi na wzrost inflacji po wejściu Polski do UE – mówi Benecki.
Dzięki mniejszej liczebności rada ma być bardziej efektywna. Jak podkreślają autorzy ustawy, w większości krajów odpowiedniki RPP liczą od pięciu do siedmiu osób (RPP konkuruje pod tym względem z Ghaną). Tak jest m.in. w Szwecji, Czechach czy Norwegii.
O wprowadzeniu rotacyjności dobrze wypowiada się też Grzegorz Maliszewski z Banku Millennium. Jak mówi, taki sposób działania organu odpowiedzialnego za politykę pieniężną sprawdza się w innych krajach. – Co do zasady rotacyjność nie jest zła, można dyskutować nad szczegółami. Szkoda tylko, że u nas temat wraca na cztery miesiące przed wyborami. Główny zarzut, jaki zapewne zostanie postawiony rządowi, to działanie w przedwyborczym pośpiechu. Zmiany takie, jak ta, dotykające działania banku centralnego, powinny być przeprowadzane w spokoju – mówi Maliszewski.
Rafał Benecki radzi odrzucić polityczny kontekst. – Nie wiem, jaki ukryty cel miałaby mieć obecna koalicja, by forsować zmiany w działaniu RPP. Jedyny, jaki mi przychodzi do głowy, to usprawnienie jej działania – mówi.
W tej chwili projekt, przed wysłaniem pod obrady Rady Ministrów – jest opiniowany przez rządowych prawników. Wcześniej był opiniowany przez Stały Komitet rządu. W międzyczasie NBP, który kwestionował rotacyjność, wycofał się ze swoich zastrzeżeń.
Problemem jest kalendarz. Wybory parlamentarne odbędą się w październiku. Jeśli projekt nie zostanie szybko wysłany do Sejmu, może się okazać, że koalicja nie zdąży z jego uchwaleniem przed końcem kadencji.
Gdyby PiS wygrało jesienne wybory, kontrolowałoby RPP do 2022 r.

3 członków RPP wybierają obecnie Sejm, Senat i prezydent

6 lat trwa kadencja członka RPP i prezesa NBP

1,50 proc. wynosi obecnie referencyjna stopa procentowa NBP