Władze w Pekinie odchodzą od polityki utrzymywania za wszelką cenę nieefektywnych państwowych przedsiębiorstw i będą pozwalały na bankructwa. Pierwsze z nich stały się faktem kilka dni temu
Chiny płacą cenę za stymulowanie wzrostu gospodarczego, bo całkowite zadłużenie Państwa Środka osiąga niepokojące rozmiary. Pozytywną informacją jest to, że władze próbują uporządkować sytuację. Ale nieuchronną konsekwencją zmniejszenia długów będzie także dalszy spadek tempa wzrostu gospodarczego, które i tak jest najwolniejsze od wielu lat.
Na pierwszy rzut oka sytuacja nie wygląda źle. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego na koniec 2014 r. dług publiczny Chin wynosił równowartość 4,1 bln dol., co stanowiło nieco ponad 41 proc. PKB tego kraju. Na tle zdecydowanej większości krajów wysoko rozwiniętych nie jest to dużo. Jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej, jeśli się weźmie pod uwagę całkowite zadłużenie kraju, czyli nie tylko zobowiązania rządu centralnego, lecz także władz lokalnych, przedsiębiorstw, instytucji finansowych i gospodarstw domowych. Jak podała firma konsultingowa McKinsey, w 2014 r. osiągnęło ono poziom 28,2 bln dol., co stanowiło 282 proc. PKB. To więcej, niż było np. w Stanach Zjednoczonych (269 proc.) czy w Niemczech (258 proc.).
Tym, co szczególnie niepokoi, jest szybki wzrost tego zadłużenia. W 2000 r. miało ono wartość 2,1 bln dol., co stanowiło 121 proc. ówczesnego PKB, zaś w 2007 r. – 7,4 bln, czyli 158 proc. PKB. Czyli w ciągu ostatnich siedmiu lat zadłużenie w stosunku do PKB wzrosło niemal dwukrotnie. Zresztą Chiny odpowiadają za jedną trzecią wzrostu światowego zadłużenia w tym czasie. To specjalnie nie dziwi, bo najpierw odpowiedzią władz w Pekinie na początek globalnego kryzysu był wielki pakiet stymulacyjny, a potem wzrost był podtrzymywany wielkimi inwestycjami, zwłaszcza infrastrukturalnymi. Celowały w tym szczególnie władze lokalne, dla których były one elementem budowania własnego prestiżu i które liczyły, że zawsze w razie problemów przyjdzie z pomocą budżet centralny.
Drugą charakterystyczną rzeczą w strukturze chińskiego zadłużenia jest bardzo wysoki udział w nim długów korporacyjnych. Według wspomnianego raportu McKinsey wynosi ono 125 proc. PKB, co stanowi jeden z najwyższych odsetków na świecie. Chińska gospodarka jest zdominowana przez wielkie państwowe przedsiębiorstwa, które w preferencyjny sposób są traktowane przez władze. To do nich trafiła lwia część pakietu stymulacyjnego i to one, niezależnie od tego, jak fatalnie były zarządzane i jak wielkie miały długi, zawsze mogły liczyć, że na koniec i tak pokryje je budżet państwa.
Ale to się zaczyna zmieniać, o czym świadczą dwa bankructwa, które miały miejsce w minionym tygodniu. Najpierw w poniedziałek Kaisa Group Holding stał się pierwszym deweloperem, który nie był w stanie spłacić denominowanych w dolarach obligacji. Następnego dnia Baoding Tianwei Group – niewielki producent transformatorów i podobnego sprzętu, ale będący spółką zależną jednego z wielkich państwowych koncernów – stał się pierwszą w historii komunistycznych Chin państwową firmą, która zbankrutowała z powodu długu zaciągniętego na lokalnym rynku, czyli w juanach. – Chiny zmierzają w kierunku nowego modelu, w którym nie będzie już czeków in blanco. Ale to będzie kontrolowane i ostrożne – duże firmy nie będą mogły upadać, małe prywatne i państwowe firmy w sektorach, gdzie jest duża konkurencja, będą mogły – mówi Chi Lo, strateg ds. Chin z oddziału BNP Paribas w Hongkongu. – To prawdopodobnie dopiero początek. To, żeby nieefektywne, niemogące samodzielnie funkcjonować państwowe przedsiębiorstwa upadały, ma sens, bo bez tego kapitał nigdy nie będzie mógł być efektywnie rozlokowany między pozostałe – dodaje Ying Wang z szanghajskiego oddziału agencji ratingowej Fitch.
To, że Chiny chcą w ten sposób wymusić na państwowych przedsiębiorstwach większą efektywność i odpowiedzialność finansową, jest oczywiście bardzo pozytywne. Podobnie jak to, że zamierzają się zmierzyć z problemem zadłużenia. Pytanie tylko, czy wystarczy im konsekwencji i determinacji w tych działaniach, gdy zacznie spadać wzrost gospodarczy, co się dzieje zawsze, gdy zamiast żyć na kredyt, trzeba zacząć oszczędzać.