Frank staniał poniżej 4 zł i bankowcy odetchnęli, że mają kłopot z głowy. Nie mają. A raczej mają kilka znacznie większych kłopotów niż wzmocnienie franka. Na przykład taki, że kredyt za kilka lat może być niebotycznie drogi. Kto go wtedy będzie brał? Na kim będą zarabiać? Niewykluczone, że czeka ich taki los, jaki spotkał górników.
Zamieszanie z frankiem pokazuje jak na dłoni kilka innych problemów, które narastają już od co najmniej dekady, a będą narastać dalej. Właśnie 10 lat temu banki zaczęły frankiem szwajcarskim walczyć o wyobraźnię Polaków. Kredyt we frankach był niżej oprocentowany niż w złotych i z tego powodu wydawał się dużo tańszy. Dlaczego? Odpowiedź jest oczywista – oszczędności w Szwajcarii było znacznie więcej niż w Polsce. Oszczędnościami rządzi także prawo popytu i podaży. Tam, gdzie jest ich dużo, znacznie mniej się za nie płaci.
W Polsce oszczędności jest mało – to także oczywistość. Ich ilość obrazuje międzynarodowa pozycja inwestycyjna, która w przypadku Polski jest mocno ujemna, a deficyt ten stanowi dwie trzecie naszego PKB. Skoro podaż oszczędności jest mała, to znaczy, że muszą być relatywnie droższe. A jeśli tak, to udzielany z nich kredyt także musi być droższy. Jeśli chodzi o skalę oszczędności w proporcji do PKB, to przez ostatnią dekadę za bardzo się nie zmieniła. Jeśli nie zmieni się przez kolejną, kredyt w złotych będzie znów bardzo drogi.
Bankowcy mówią otwarcie, że ich najważniejszym obowiązkiem jest zarabianie, a nie jakaś tam misja cywilizacyjna czy społeczna. To uczciwe postawienie sprawy. Czy spotkał ktoś lekarza, górnika lub jeszcze lepiej górniczego związkowca, który by tak powiedział? Na przykład takich lekarzy, którzy jasno deklarują, że liczy się dla nich tylko zarabianie, a nie zdrowie czy życie pacjentów? Zarabiać, a nie leczyć? Nie do pomyślenia.
Bankowcy dobrze zarabiają i chwała im za to. Ale kto zarabia dobrze dziś, może zarabiać znacznie mniej jutro, a pojutrze może nawet wcale. Podobnie jak w całej Europie, także w Polsce banków jest znacznie więcej niż potrzeba, choć oczywiście nie w tak drastycznych proporcjach. Niewykluczone, że kiedyś banki trzeba będzie zamykać, tak jak teraz kopalnie.
To oczywiście bardzo czarny scenariusz. Dziwne jest jednak to, że mało widać działań zaradczych. Można oczywiście – podobnie jak robią to na Zachodzie najbardziej prężne i zmieniające się instytucje – konkurować o portfele najbardziej zamożnych. Pytanie, ile banków będzie w stanie podzielić się portfelami 10 czy 20 proc. najlepiej zarabiających.
Bankowcy mogliby próbować zapobiec podobnym ponurym scenariuszom, angażując swój potencjał intelektualny i inżynierię finansową do budowy uczciwych i przejrzystych programów oszczędnościowych – nie tylko dla bogatych. Do tej pory najdoskonalszym (choć nie rodzimym) wykwitem inżynierii finansowej były fundusze z ubezpieczeniem i polisolokaty.
Szanse na to, by oszczędności krajowe w przewidywalnej perspektywie spektakularnie urosły, są niewielkie. Polskę i tak czeka korzystanie z oszczędności bardziej zamożnych społeczeństw. Kredyty we frankach pokazują jednak, jak bardzo jest to niebezpieczne. To właśnie powinno spędzać sen z powiek bankowcom – w jaki sposób korzystać z oszczędności zagranicznych, nie hodując podobnych baniek, jak kredyty frankowe. Równocześnie każdy zgromadzony w kraju grosz dodany do eurocenta zmniejsza ryzyko. Komu jak komu, ale właśnie bankowcom powinno zależeć na tym, żeby było mniejsze. Nikt przecież nie jest w stanie im zagwarantować, że nie podzielą losu górników.