Staram się ważyć argumenty i tonować emocje, ale gdy dzisiaj pisze się komentarz na temat banków, niezwykle o to trudno. Tak bardzo zepsutych moralnie instytucji interesujących się jedynie, podkreślam jedynie, własnym, osiąganym często bardzo nieetycznie zyskiem trzeba by ze świecą szukać. Tak jak przed wiekami i dzisiaj bankierzy symbolizują bowiem wszelkie możliwe ludzkie wady – w nich ogniskują się one jak w soczewce. Chciwość, bezwzględność, bezkompromisowość i egoizm – to tylko kilka, które od razu przychodzą do głowy.

Co bowiem dzisiaj czytam w DGP? Kolejną, wygłaszaną bez ogródek i wprost bankową buńczuczną deklarację: chcemy zwiększenia przychodów. Przychodów, które i tak wciąż rosną, i tak są gigantyczne. Tym razem efekt bankowych chęci (czy chuci – co za różnica) będzie taki, że więcej zapłacimy za korzystanie z bankomatów. Gdy doliczymy do tego rosnące opłaty za wszelkie możliwe bankowe produkty (czasem buble) – niedługo ktoś z bankowych geniuszy wymyśli zapewne opaty za przechodzenie koło oddziału, nóż się w kieszeni otwiera. Kiedy popatrzymy na liczone w milionach złotych pensje prezesów tych spasionych instytucji, w czasach gdy miliony ludzi muszą radykalnie oszczędzać, i zbijemy je z zapowiedziamy intensyfikacji zysków, czyli sięgania jeszcze głębiej do naszych kieszeni, to powoli wchodzimy do przedsionka rewolucji. Takiej, która rozegra się pod oddziałami banków, kiedy frank znowu pójdzie ostro w górę. Populizm? Raczej przepowiednia.