Polskie Inwestycje Rozwojowe miały być sposobem na sfinansowanie największych inwestycji w kraju. Po dwóch latach, od kiedy ich powstanie ogłosił premier Donald Tusk, PIR zaczął raptem jedną - pisze "Wprost".

Pod koniec sierpnia Mariusz Grendowicz, prezes spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe, przerwał urlop w Prowansji. Przyjechał do Gdańska na podpisanie pierwszej umowy PIR, który razem z BGK, Lotosem i Pekao miało zbudować platformę wydobywczą ropy naftowej. Za 1,8 mld zł. Dwa dni później minister skarbu ogłosił, że Polskie Inwestycje Rozwojowe zostaną połączone z Bankiem Gospodarstwa Krajowego i powstanie „polski EBOiR”. Czyli duży bank inwestycyjny. Oznaczało to, że PIR, które miały być „kołem zamachowym polskiej gospodarki” przestają istnieć - czytamy we "Wprost".

- Ta katastrofa miała kilka etapów. Najpierw ogłoszono, że to będzie szybko działać, a nie mogło, bo nawet nie było spółki. Za dużo obiecano i nie dało się już tego odkręcić. Gwoździem do trumny był tekst Sienkiewicza o kupie kamieni…- mówi we WPROST rozmówca znający kulisy sprawy. Ale Polskie Inwestycje Rozwojowe miały w Platformie Obywatelskiej więcej surowych krytyków niż tylko minister Sienkiewicz.

Według tygodnika przedsięwzięcie było kompletnie nieprzygotowane, a gdy przyszło co do czego, okazało się, że nie ma czego budować.

Lista projektów, które miał PIR realizować zaczęła powstawać, gdy Tusk już ogłosił jej powstanie w tzw. drugim exposé, jesienią 2012. Jednak, gdy PIR zaczął sprawdzać projekty z prezentacji okazało się, że są niewykonalne z różnych powodów. Z 43 pozycji została w zasadzie jedna - budowa platformy do wydobywania ropy z dna Bałtyku - pisze "Wprost".