Pompowanie gotówki w światową gospodarkę pomaga rynkom finansowym. Realnej gospodarce niekoniecznie – wiele krajów wciąż ma produkt krajowy brutto niższy niż przed 2008 r.
Banki centralne pompują gotówkę w system finansowy i utrzymują zerowe stopy, więc indeksy idą w górę... / DGP
... ale wiele krajów wciąż ma niższy PKB niż przed kryzysem / DGP
W poniedziałek minęło sześć lat od bankructwa Lehman Brothers. Chociaż atmosfera na rynkach finansowych gęstniała już wcześniej, to dopiero upadłość amerykańskiego banku inwestycyjnego doprowadziła do drastycznego spadku zaufania na rynkach, który skutkował zatrzymaniem pożyczek, jakich dotąd udzielały sobie nawzajem instytucje finansowe. Szybko przełożyło się to na kredytowanie przedsiębiorstw niefinansowych i w wielu krajach doprowadziło do recesji. W Unii Europejskiej spadku produktu krajowego brutto udało się uniknąć tylko Polsce. Efekty? Jak mówił niedawno minister finansów Mateusz Szczurek, w Europie ścieżka wzrostu PKB jest w tej chwili mniej więcej 10 proc. poniżej poziomu sprzed kryzysu. A części najmocniej dotkniętych kryzysem krajów jeszcze nie udało się odrobić spowodowanych przezeń strat w produkcie krajowym.
Równocześnie na światowych giełdach problemów zupełnie nie widać. Amerykański indeks S&P500 ostatnio osiągał najwyższe poziomy w historii. Kilkunastoprocentowe wzrosty w skali roku notują również wskaźniki giełdowe w Europie Zachodniej czy Japonii (nasza giełda pod względem skali rocznych zmian wypada gorzej, m.in. za sprawą zmian w OFE sprzed kilku miesięcy, jednak w perspektywie kilku minionych lat zachowuje się podobnie do innych europejskich rynków). To zasługa luźnej polityki prowadzonej przez najważniejsze banki centralne. Od kilku lat utrzymują one stopy procentowe na rekordowo niskim poziomie, równocześnie zasilając system finansowy w gotówkę – czy to skupując z rynku papiery dłużne, jak amerykańska Rezerwa Federalna, czy udzielając bankom długoterminowych pożyczek pod zastaw obligacji, jak Europejski Bank Centralny.
Żeby uzmysłowić sobie skalę tych operacji, wystarczy porównać wielkość bilansów pięciu głównych banków centralnych (oprócz Fedu i EBC uwzględniamy Bank Anglii, Bank Japonii i Szwajcarski Bank Narodowy – wszystkie stosowały w ostatnich latach ilościowe luzowanie polityki pieniężnej). Ich łączne aktywa na początku 2008 r. wynosiły niespełna 4,2 bln dol. W końcu lipca tego roku było to już 11 bln. Dla porównania: roczny PKB Chin, drugiej co do wielkości światowej gospodarki, wynosi ok. 10 bln dol.
Dosłownie w ostatnich tygodniach na światowe rynki akcji zakradła się niepewność. Powód? Nie wiadomo, czy Fed nie zapowie, że będzie podnosił stopy procentowe wcześniej, niż dotąd deklarował, być może już na przełomie tego i przyszłego roku. Od końca 2008 r. główna stopa procentowa w USA jest utrzymywana w przedziale 0–0,25 proc. Czy stanowisko Fedu się zmieni, dowiemy się już dziś wieczorem, kiedy kończy się dwudniowe posiedzenie amerykańskiego odpowiednika naszej Rady Polityki Pieniężnej.
Nawet jeśli Amerykanie będą odchodzić od strategii taniego pieniądza, będzie on napływał z Japonii i Europy. Japończycy od początku 2013 r. prowadzą konsekwentną politykę zasilania gospodarki w pieniądz, by pobudzić wzrost gospodarczy. W Europie działania stymulujące wzrost zostały ogłoszone przez EBC jeszcze w czerwcu. Jutro odbędzie się pierwsza z zapowiedzianych wówczas aukcji tanich pożyczek dla banków – będą miały do dyspozycji 400 mld euro do oddania dopiero po czterech latach.
Działania podejmowane przez banki centralne to tylko jedna z pozycji w kryzysowym rachunku kosztów. I to ta mniej istotna. Dużo większe są bowiem wydatki rządowe. Przybierały one różną postać – od pokrywania wielomiliardowych strat wykazywanych w związku z kryzysem przez banki, przez nadzwyczajne programy, których celem było wspomaganie wzrostu gospodarczego, aż po „zwykłe” zwiększanie deficytu, jakie dokonuje się w okresach spowolnienia gospodarczego. Ile w ten sposób wydano? Można policzyć to w następujący sposób: według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego łączny dług publiczny 187 krajów, których dane są dostępne, wynosił w 2007 r. 34,9 bln dol. W 2014 r. ta kwota podskoczy już do... 60 bln. Rzecz jasna, dług publiczny zwiększałby się nawet wówczas, gdyby do kryzysu nie doszło (rósłby w wymiarze nominalnym wraz ze zwiększaniem się rozmiarów poszczególnych gospodarek, nie musiałoby to jednak oznaczać jego wzrostu jako odsetka PKB), zupełnie bezpieczne jest jednak założenie, że ten wzrost byłby niewspółmiernie mniejszy.
W jaki sposób polityka banków centralnych i rządów przełożyła się na wyniki realnej gospodarki, niezwiązanej bezpośrednio z rynkami finansowymi? W zestawieniu ponad trzydziestu krajów, głównie europejskich, ale też takich potęg spoza naszego kontynentu, jak USA, Chiny i Japonia, tylko w sześciu w trakcie kryzysu PKB nie spadł poniżej poziomu z 2007 r., a połowa krajów wciąż – po sześciu latach od wybuchu kryzysu – nie dobiła do poziomu z ostatniego tłustego roku. Dwóm krajom – posiadającej duże zasoby ropy Norwegii i mającej status bezpiecznej przystani Szwajcarii – udało się zmniejszyć proporcję długu publicznego do PKB. Dwa inne – malutka Malta i Niemcy – zdołały zmniejszyć stopę bezrobocia. Zadłużenie i deficyt miejsc pracy urosły nawet w tych krajach, które z kryzysem radziły sobie stosunkowo dobrze. Na przykład w Polsce.
Od 2007 r. dług publiczny wszystkich państw urósł z 34,9 do 60 bln dolarów
Polska niżej na liście zadłużonych
Biorąc pod uwagę skumulowany wzrost PKB między 2007 a 2014 r., Polska notuje jeden z najlepszych wyników na świecie. Jak wynika z danych MFW, trudno nam porównywać się z Chinami, których gospodarka zanotuje w tym czasie wzrost o 80 proc., ale w Europie mamy podobny wynik jak Bułgaria. Słowacja jest już od nas o połowę słabsza. W kryzysie stosunek długu publicznego do PKB w Polsce urósł, lecz na koniec tego roku nie przekroczy 50 proc. PKB. W końcówce tego roku zadłużenie sektora publicznego będzie lokowało nas na 25. miejscu na świecie. Dla porównania – w 2007 r. w tej niezbyt chlubnej klasyfikacji byliśmy cztery oczka wyżej. Pod względem nominalnego wzrostu zadłużenia mamy dopiero 130. miejsce na świecie. Warto pamiętać, że zawdzięczamy to nie tylko temu, że w czasie kryzysu uniknęliśmy recesji. Pomogło zabranie obligacji skarbowych z OFE do ZUS, co pozwoliło obniżyć wielkość zobowiązań państwa o ponad 150 mld zł.