Co siódmy dolar przeznaczony na nowe, tworzone od zera, projekty inwestycyjne w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii trafi nad Wisłę.

To prognozy, które płyną z najnowszego raportu UNCTAD – agendy ds. handlu i rozwoju ONZ. Chociaż przez pandemię wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w naszym kraju spadła w 2020 r. o ok. 7 proc., do 10,1 mld dol., to nadal dobrze wyglądały perspektywy dla tzw. inwestycji greenfield (tworzone od podstaw). W ubiegłym roku ogłoszono zamiar realizacji 465 takich inicjatyw w Polsce, wobec 448 projektów w 2019 r. Ich nominalna wartość to aż 24,3 mld dol. Liczba inwestycji jest więc najwyższa w historii, a ich wartość to trzeci pod względem wysokości wynik.

Nasz udział w bezpośrednich inwestycjach zagranicznych realizowanych w Unii Europejskiej od kilku lat systematycznie rośnie. Eksperci podkreślają, że pandemia jeszcze wzmocniła ten trend; ale nie tylko ona. – Uważam, że pomogły nam m.in. brexit, poprawa infrastruktury, szczególnie transportowej, ale także wzrost konkurencyjności. Jednostkowe koszty pracy rosną w Polsce wolniej niż w konkurencyjnych gospodarkach. Firmy widzą, że wzrost kosztów pracy względem wzrostu produktywności jest w Polsce mniejszy niż w innych państwach naszego regionu – mówi DGP Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Jak przypomina, o inwestorów konkurujemy w dużej mierze właśnie z innymi gospodarkami Europy Środkowej i Wschodniej.

Możliwe, że zamrożenie gospodarczego świata w 2020 r. przyniosło też inną korzyść dla Polski, tzw. nearshoring: to spodziewane przez ekonomistów zjawisko skracania łańcucha dostaw, aby być bliżej konsumenta. – Jesteśmy prawdopodobnie najbardziej atrakcyjnym miejscem w Europie dla lokowania produkcji przenoszonej z Azji – uważa Bujak.

Z kolei analitycy Banku Pekao zwracają uwagę, że ogłoszone w ubiegłym roku projekty mają wartość 4,1 proc. naszego PKB. Był to najwyższy wynik w Unii, i to z dużą przewagą nad innymi krajami, jak Węgry, Łotwa czy Irlandia. Tam wartość zapowiedzianych inwestycji zagranicznych wynosi po ok. 2,5 proc. PKB.

Bujak: Jesteśmy prawdopodobnie najbardziej atrakcyjnym miejscem w Europie dla lokowania produkcji przenoszonej z Azji

Z najnowszego raportu UNCTAD – agendy ds. handlu i rozwoju ONZ – wynika, że napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do Polski w ubiegłym roku spadł i jest też wyraźnie niższy niż w 2018 r., bo o ok. 6 mld dol., czy powinniśmy się martwić tymi liczbami?
Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP / Materiały prasowe
Spadek bezpośrednich inwestycji zagranicznych w trakcie pandemicznego szoku w 2020 r. – szczególnie inwestycji typu greenfield, czyli tworzonych zupełnie od zera na niezabudowanym terenie – to zupełnie zrozumiała rzecz. Skrajnie wysoka niepewność towarzysząca wybuchowi pandemii wszędzie na świecie ograniczyła aktywność inwestycyjną trwalej niż konsumpcję czy przepływy handlowe. Pozytywne w tych danych jest to, że w przypadku Polski spadek napływu inwestycji był mniejszy niż do innych krajów, dzięki czemu zwiększył się nasz udział w inwestycjach napływających do UE i we wszystkich bezpośrednich inwestycjach zagranicznych typu greenfield na świecie. Co ważne, to jest już trwały trend, bo ze wzrostem udziału Polski w tego typu inwestycjach mamy do czynienia już od kilku lat. Według danych UNCTAD w 2020 r. ogłoszono zamiar realizacji w Polsce 465 tego rodzaju projektów przy 448 w 2019 r. Wartość tych inwestycji wyniosła nominalnie 24,3 mld dol. Co oznacza, że co siódmy dolar przeznaczony na projekty greenfield w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii został przeznaczony na projekty w Polsce. Polska wyróżnia się mocno na tle pozostałych państw regionu.
Wykorzystaliśmy czas pandemii, żeby przyciągać zagranicznych inwestorów?
Od kilku lat wypadamy dobrze w statystykach, które pokazują coraz większy udział Polski w bezpośrednich inwestycjach zagranicznych realizowanych w UE. Systematycznie zyskujemy od 2016 r. Uważam, że pomógł nam m.in. brexit, poprawa infrastruktury, szczególnie transportowej, ale także wzrost konkurencyjności. Jednostkowe koszty pracy rosną w Polsce wolniej niż w konkurencyjnych gospodarkach. Firmy widzą, że wzrost kosztów pracy względem wzrostu produktywności jest w Polsce mniejszy niż w innych państwach naszego regionu. Konkurujemy zaś o inwestorów w dużej mierze z innymi gospodarkami Europy Środkowej i Wschodniej.
Europa Wschodnia dzisiaj może jawić się jako ryzykowne miejsce do inwestowania.
Tak jest, a my jesteśmy tego beneficjentem. Część firm krajowych, ale także zagraniczni inwestorzy dostrzegają niestabilność za naszą wschodnią granicą, na Ukrainie i w Białorusi, i wstrzymują się albo rezygnują z przenoszenia tam działalności. Od wybuchu pandemii, szczególnie w kontekście trwającego już wcześniej geopolitycznego konfliktu pomiędzy Zachodem i Chinami, pomaga nam też rodzący się trend przenoszenia produkcji i innego rodzaju działalności bliżej konsumentów w Europie. Ze względu na konkurencyjność kosztową, a także rozbudowaną i zdywersyfikowaną bazę przemysłową oraz duże otwarcie na napływ pracowników z zagranicy jesteśmy prawdopodobnie najbardziej atrakcyjnym miejscem w Europie dla lokowania produkcji przenoszonej z Azji.
Czy można w takim razie powiedzieć, że jesteśmy już beneficjentem pandemii i skracania łańcuchów dostaw? Dużo się o tym mówiło po tym, jak COVID-19 odciął świat na pewien czas od Chin i innych azjatyckich gospodarek.
Ten raport nie jest jeszcze na to dowodem. Jest za wcześnie, aby definitywnie potwierdzić czy obalić taką tezę. Musimy poczekać przynajmniej do następnej edycji. Jeśli jednak chodzi o nearschoring, czyli trend przenoszenia produkcji bliżej konsumentów w Europie z tańszej, ale odległej Azji, to te dane – szczególnie deklaracje dotyczące przyszłych nakładów – są sygnałem tego zjawiska.
Czy dane o planowanych bezpośrednich inwestycjach zagranicznych w Polsce mogą być jakimś prognostykiem, jeśli chodzi o dynamikę inwestycji w naszej gospodarce?
Same dane o BIZ niekoniecznie, ale jeśli połączymy je z innymi informacjami z gospodarki, które napływają w ostatnich miesiącach, to dla nakładów brutto na środki trwałe rysują się niewątpliwie pozytywne perspektywy. Już w I kwartale zobaczyliśmy wzrost inwestycji. Co ważne i optymistyczne, dotyczyło to w dużej mierze inwestycji firm, a nie inwestycji publicznych czy mieszkaniowych. Wiele sygnałów z różnych obszarów gospodarki też świadczy o tym, że przed nami jest prawdopodobnie boom inwestycyjny. Jeśli dołożymy do tego spodziewany od przyszłego roku silny napływ środków europejskich, to w mojej ocenie zapowiada nam się okres mocnego wzrostu inwestycji – w najbliższych latach będzie to co najmniej wysokie jednocyfrowe tempo. Wzrost PKB zaś w tym i w najbliższych latach będzie przekraczał 5 proc. Do tego należy się też spodziewać boomu konsumpcyjnego, który dodatkowo będzie wspierał Polski Ład. Uważamy, że doda on 1,5–2 pkt proc. do dynamiki konsumpcji w 2022 r.
Rozmawiał Bartek Godusławski