Argentyna zbankrutowała po raz drugi w ciągu 13 lat” – zagrzmiały tydzień temu media. „Nie mamy zamiaru bankrutować, oni będą musieli wymyślić nowy termin, by zdefiniować to, co się dzieje” – kontrowała prezydent Cristina Kirchner. Nie ma jednak powodu, by wymyślać nową nomenklaturę, bo argentyńską awanturę da się podsumować w dwóch słowach: fundusze hedgingowe.
Gdy tylko ponadstumetrowy pyszny trójmasztowiec „Libertad” pojawił się na horyzoncie, zagrała wojskowa orkiestra, w niebo wystrzeliły fajerwerki, a od ziemi oderwały się samoloty argentyńskich sił zbrojnych. Maszyny przeleciały obok okrętu, wypuszczając kłęby białego dymu i towarzyszyły mu do momentu zawinięcia do portu. – Zwycięstwo! – triumfowała oczekująca na nabrzeżu na żaglowiec i załogę Cristina Kirchner.
Ledwie trzy miesiące wcześniej flagowy okręt argentyńskiej marynarki – który przepłynął po oceanach ponad 800 tys. mil morskich (1,5 mln km), zawinął do pięciuset portów i pozwolił wyszkolić 11 tys. marynarzy – znalazł się w najpoważniejszych opałach w swojej historii: został zajęty za długi. W trakcie rejsu szkoleniowego „Libertad” zawinął do Tema w Ghanie, gdzie – na polecenie sądu – został zatrzymany przez władze portowe. Sąd działał z kolei na żądanie amerykańskiego funduszu hedgingowego NML Capital, spółki córki funduszu inwestycyjnego Elliott Capital Management.
W wartym 15 mld dol. portfelu inwestycyjnym Elliott Capital Management argentyńskie obligacje rządowe stanowiły niebagatelny pakiet: nominalnie warty ok. 370 mln dol. Tak jak wielu inwestorów przekonanych, że „kraje po prostu nie mogą zbankrutować”, kierujący funduszem amerykański miliarder Peter Singer skupował je w latach 2001–2002, kiedy to pod naporem długów argentyńska gospodarka upadła, pociągając za sobą państwo. Przez kolejną dekadę inwestorzy i kredytodawcy powoli ustępowali przed prośbami i apelami Buenos Aires – i spora część obligacji została skupiona według stawki 30 centów za nominalnego dolara. Singer był jednak twardy: zapowiedział, że nie odda ani jednej obligacji poniżej nominalnej ceny, nie odpuści też należnych odsetek. W sumie jego roszczenia – i grupy jemu podobnych – urosły do sum idących w miliardy.
„Libertad” spadł prawnikom i detektywom funduszu tropiącym argentyńskie aktywa na całym globie niemalże z nieba – oto trafiła się jednostka wyceniana na ok. 10 mln dol., daleko od ojczystych wybrzeży, na dodatek niemogąca zbyt prędko się przemieszczać. – Postępujemy zgodnie z nakazem sądu i jak tylko otrzymamy informację, że strony rozwiązały spór, który jest przyczyną tego wszystkiego, wypuścimy zarówno okręt, jak i jego 300-osobową załogę – tłumaczył urzędnik z afrykańskiego portu, będącego sceną wydarzeń. Wydarzeń coraz gwałtowniejszych, bo zgodnie z relacjami władz portowych Argentyńczycy – na widok miejscowych inspektorów próbujących wejść na pokład – chwycili za broń.
Przez kilkanaście tygodni łącza telefoniczne między Buenos Aires, Akrą w Ghanie i Waszyngtonem rozgrzewały się do czerwoności. Awanturę przeciął w końcu ONZ-owski Trybunał Prawa Morza, który nakazał Afrykańczykom uwolnić statek – przeważył argument, że „Libertad” cieszy się immunitetem jako jednostka marynarki wojennej. Cristina Kirchner, która żarliwie zapewniała rodaków, że nie da choćby skrawka żagla hienom z NML Capital, mogła triumfować.

Ustrzelić sępa

– Argentyna została wciągnięta przez peronistycznych przywódców (rządy Nestora i Cristiny Kirchnerów od 2004 r. – aut.) w dawny cykl: powrót inflacji w 2007 r., pogorszenie infrastruktury z powodu braku inwestycji, okresy wzrostu zależne od ceny eksportowanej soi, trwałe bezrobocie spowodowane brakiem inwestycji w przemyśle – wyliczał bezlitośnie francuski ekonomista Guy Sorman w swojej pracy „Ekonomia nie kłamie”. – Wszędzie dokoła lewicowe rządy stwierdziły, że bez dobrego pieniądza nie może być dobrej gospodarki. Jednak w Argentynie postępowano tak, jakby powszechne prawa ekonomiczne nie miały zastosowania w jej gospodarce narodowej – podsumował lapidarnie.
Rzeczywiście przez trzynaście lat od dramatycznego załamania argentyńska gospodarka nie stanęła w pełni na nogi. Inflacja skoczyła ostatnio do 40 proc., wzrost gospodarczy może doczołga się do pułapu 1 proc. PKB. Jednak – jak twierdzi Cristina Kirchner – kwestia obligacji skupowanych na początku poprzedniej dekady przez fundusze inwestycyjne, w tym hedgingowe, została niemal całkowicie rozwiązana: 92 proc. wierzycieli zgodziło się na polubowne rozwiązania, od sprzedaży za pewien procent wartości po odroczenie płatności. Pozostały tylko nieustępliwe „fundusze sępy”, jak nazywa jeKirchner: NML Capital i Aurelius Capital Management.
Jak dowiodła dramatyczna odyseja „Libertad” sprzed półtora roku, sępy nie cofną się przed niczym. Dysponują stosownym wyrokiem amerykańskiego sądu, zgodnie z którym Argentyńczycy powinni im wypłacić ponad 1,3 mld dol. (z czego 539 mln od ręki), i mają kluczową przewagę: ostateczny termin wykupu upłynął 30 czerwca, miesiąc później upłynął 30-dniowy termin pozwalający się polubownie dogadać. Buenos Aires przez wiele miesięcy grało na opóźnienie ostatecznego starcia – podwładni prezydent Kirchner wystąpili z apelacją od wspomnianego wyroku do amerykańskiego Sądu Najwyższego. Ten jednak zdecydował, że nie będzie rozpatrywać sprawy. W ten sposób skończyła się gra na czas: sępy żądają pieniędzy, a Argentyńczycy nie mają zamiaru ustąpić ani o krok, obawiając się, że wypłata niecałego 1,5 mld dol. dwóm funduszom uruchomi żądania pozostałych inwestorów, również tych, z którymi już zawarto ugody.
– Mówienie, że jesteśmy bankrutami, to wielka głupota – oświadczył minister gospodarki Argentyny Axel Kicillof. – Sędzia amerykańskiego sądu orzekający w naszej sprawie brał stronę sępów od początku negocjacji. Cały stół negocjacyjny był ustawiony tak, jak one chciały – żalił się. Sekundowała mu Kirchner. – Może i łatwiej byłoby mi po prostu podpisać zgodę na wypłacenie im pieniędzy, ale nie mogłabym potem zasnąć spokojnym snem i nie chciałabym w taki sposób przejść do historii – grzmiała.
A zatem bankructwo? Tak zareagowała m.in. agencja ratingowa Standard & Poor’s, która obniżyła notowania Argentyny do poziomu oznaczającego częściowe bankructwo. – Władze kraju i tak nie mają już wstępu na rynki międzynarodowe – wzrusza ramionami analityk firmy konsultingowej Capital Economics David Rees. – Ale taka niewypłacalność będzie miała negatywne konsekwencje dla całej gospodarki. Po pierwsze, wzrośnie oprocentowanie argentyńskich długów, co może wyhamować inwestycje i zdusić aktywność sektora prywatnego. Po drugie, może nastąpić ucieczka kapitału, wywołując brak twardych walut i odnawiając presję na rezerwy walutowe oraz samo peso – podkreśla.
Tego pesymizmu najwyraźniej nie podzielają fundusze hedgingowe, które w ciągu ostatnich tygodni skupowały akcje argentyńskich spółek energetycznych, bankowych i telekomunikacyjnych. Należący do George’a Sorosa Soros Fund Management oraz fundusze Third Point i Reneissance Technologies kupiły pakiety spółek naftowych Petrobras Argentina i YFL oraz sprywatyzowanego Telecom Argentina i Banco Frances. – Jeśli Argentyna rozwiąże spór z kredytodawcami, odzyska dostęp do globalnych rynków i rozwiąże problemy z płynnością – napisał do inwestorów Dan Loeb, szef Third Point. Kilka miesięcy wcześniej inny menedżer z branży, Michael Novogratz z funduszu Fortress Investments, uznał, że Argentyna „jest tak zła, że aż dobra”. Jak widać, gra toczy się dalej.