Polscy bogacze wchodzą w wiek emerytalny. A więc niebawem będą musieli pomyśleć o sukcesji. Tak oto fortuny „Nowych Polskich” mają szansę przerodzić się w majątki rodowe. Lub przeciwnie, mogą zostać roztrwonione jeszcze szybciej, niż zostały zbudowane.
Rozbieżności są spore. Według szwajcarskiego banku Credit Suisse milionerów – i to dolarowych – mamy w Polsce już 45 tys. Według danych skarbówki ta grupa jest mniejsza, bo liczy 14,7 tys. osób. Jeszcze inne informacje podaje centrum badawcze WealthInsight, według którego do grona najbardziej zamożnych, tzw. High Net Worth Individuals (czyt. po prostu milionerów), należy 28,5 tys. Polaków.
Ale jedno jest pewne: milionerów już mamy i ma ich przybywać. Według szwajcarskich bankierów należymy do najszybciej bogacących się nacji w naszym regionie Europy. W ciągu ostatnich dziesięciu lat wartość majątku Polaków wzrosła z 266 mld dol. do 825 mld dol. W efekcie w ciągu następnych pięciu lat liczba osób z milionowymi majątkami ma osiągnąć poziom 85 tys. Zaś według szacunków firmy doradczej Deloitte w 2020 r. będzie ich aż 126 tys.
Te szacunki robią wrażenie, ale nie ma się co oszukiwać – nie są takie pewne. Bo choć proces bogacenia trwa, to nie ma gwarancji, że dzieci pomnożą majątki wypracowane przez rodziców i że polskim transformacyjnym milionerom uda się zbudować prawdziwie trwałe fortuny. Właśnie wchodzimy w górkę sukcesyjną, bo nestorzy biznesu są już w tym wieku, że wolą bawić wnuki. Tyle że sukcesje idą często jak po grudzie, bo młodzi nie zawsze się palą, by przejąć stery w firmie rodziców. Od tego, jak sprawnie te procesy zostaną przeprowadzone, będzie zależała dalsza przyszłość polskiego kapitału.

Milioner taki jak ty

O przeciętnych krajowych milionerach – wiem, że brzmi to jak oksymoron, ale jeżeli ta grupa liczy nawet kilkadziesiąt tysięcy osób, to nie składa się wyłącznie z takich tuzów jak Kulczyk, Solorz-Żak czy Wejchert – nie wiemy za wiele.
W ogromnej części ludzie z fortunami wartymi kilka, góra kilkanaście milionów, są – poza wąskim gronem danej branży czy lokalnej społeczności – postaciami anonimowymi. Z nielicznych badań, które choć pobieżnie starają się najwyższą klasę społeczną w Polsce opisać, wyłania się obraz niemalże sielski, anielski. Pracowici, odpowiedzialni, raczej nielubiący obnosić się z bogactwem, krytyczni wobec polityków, ale patriotyczni – tak wynikało z przeprowadzonego cztery lata temu badania zleconego przez Private Banking Banku Pekao instytutowi SMG/KRC. Zupełnie to różne od potocznych wyobrażeń o ekscentrycznych bogaczach, trwoniących majątek na prawo i lewo. Badanie to pokazało wręcz wyjątkowo silną niechęć do afiszowania się z bogactwem oraz to, że rodzimym milionerom wystarczy sama świadomość posiadanego majątku.
Taki wizerunek potwierdza raport agencji reklamowej McCann Truth Central „Prawda o zamożności w Europie i w Polsce”, według którego 70 proc. zamożnych Polaków wcale się za takich nie uważa, prawie połowa twierdzi, że niczym nie różni się od zwykłych ludzi, a jedna trzecia mówi, że zamożnym można się stać, będąc po prostu we właściwym czasie we właściwym miejscu. Plus oczywiście ponad połowa zarzeka się, że majątki zdobyła dzięki wytrwałej pracy, a tylko 11 proc. przebadanych osób wysoką pozycję uzyskało dzięki majątkowi swojej rodziny lub uzyskanemu spadkowi.
I to rzeczywiście jest jak najbardziej prawdopodobne. Po okresie komunizmu nie było takiej ilości kapitału, by w okres transformacji mogło wchodzić wielu milionerów. A więc większość z dzisiejszych majątków udało się zbudować w ostatnich dwóch dekadach, a bogacze są bogaci w pierwszym pokoleniu. I to wyraźnie widać w zachowaniu tej grupy. Porównując polskich milionerów do tej samej grupy w Niemczech, Austrii czy we Włoszech (tych także badał McCann), nasuwa się jeden wniosek – nasi są bogaci za krótko, żeby wyraźnie uformował się profil grupy. Polscy milionerzy to wciąż klasa we wczesnej fazie rozwoju. Pod względem konsumpcji i stylu życia często nie odróżniają się od klasy zamożnej, a nawet średniej. W polskich realiach można mieć milionera za sąsiada i nawet tego nie zauważyć.
Ale jedno tych transformacyjnych bogaczy wyróżnia. Coraz większa ich część zaczyna dobiegać wieku emerytalnego. Na świecie to norma: w Europie 55 proc. osób z aktywami powyżej 1 mln dol. przekroczyło 55. rok życia, w Stanach Zjednoczonych ten odsetek wynosi 68 proc. Polscy milionerzy do niedawna należeli do jednych z młodszych w Europie. W Polsce 80 proc. rodzinnych firm, których gros stanowi dzisiejsze milionowe majątki, powstało w pierwszej połowie lat 90. Zakładali je rzutcy 30-latkowie, więc dziś zaczynają już zapadać decyzje, co z fortunami zrobić. – Spieniężyć i żyć w dostatku bez konieczności pracy do końca życia? Dalej inwestować w obecnej formie działalności, szukać nowych rynków? A może podzielić, rozdrobnić między spadkobierców, tak by to oni zdecydowali, co by chcieli z tymi pieniędzmi zrobić? Duże pieniądze to tak naprawdę duża odpowiedzialność – mówi Rafał Lorek z Lorek Pawlak Familly Office, czyli pierwszego w Polsce family office – specjalnego biura zajmującego się wyłącznie pilnowaniem milionowych majątków swoich klientów.
A do zrobienia pod tym względem w Polsce jest dużo. – Wciąż zdarzają się u nas naprawdę spore biznesy, których szefowie działają na podstawie działalności gospodarczej. Może ciężko w to uwierzyć, ale przez lata nie zadbali o prawne zabezpieczenie majątku dla przyszłych pokoleń – zauważa Adam Nożykowski, dyrektor regionalny Noble Bank. Jak wynika z badania „Przewodnik po sukcesji w firmach rodzinnych” przeprowadzonego w ubiegłym roku przez PM Doradztwo Gospodarcze, firmę specjalizującą się właśnie w doradztwie sukcesyjnym, tylko w 15 proc. polskich przedsiębiorstw rodzinnych doszło już do transferu pokoleń. W 13 proc. przedsiębiorstw nie przewiduje się sukcesji, a w 30 proc. decyzje jeszcze nie zapadły. Jednak nawet tam, gdzie są takie sukcesyjne zamierzenia, tylko w jednej trzeciej przypadków jest to konkretniejszy plan, a w zaledwie co dziesiątej ma on formę pisemną.
– W Stanach Zjednoczonych funkcjonuje instytucja trustu, który może przejąć kontrolę nad majątkiem. W Polsce jest inny system prawny, dlatego możemy raczej zapewnić ciągłość wiedzy na temat firmy, możemy wdrożyć stopniowo taką osobę w wiedzę o majątku. Edukujemy klientów. Przedstawiamy im różne ścieżki dalszego dbania o majątek, różne opcje przekazania go następnym pokoleniom – tłumaczy Mariusz Pawlak z Lorek Pawlak Family Office. I dodaje, że w zależności od tego, jak rozsądnie będzie ten proces teraz przebiegał, następne pokolenia albo będą miały spory kapitał do dalszego mnożenia, albo go po prostu przejedzą.

Cztery ścieżki

– Są cztery główne typy decyzji podejmowanych przez zamożne osoby, gdy zbliżają się do wieku emerytalnego – informuje Nożykowski.
– Pierwszy to tak ogromne przywiązanie do własnej firmy, takie poczucie odpowiedzialności za pracowników, że mimo czasem bardzo zaawansowanego wieku nie chcą rezygnować z czuwania nad przedsiębiorstwem. Jeden z naszych 70-letnich klientów zarzekał się, że będzie pracował do końca życia. Wielu dojrzałych przedsiębiorców ma problem z oddaniem władzy w stworzonej przez siebie firmie. Niektórzy po prostu nie do końca ufają dzieciom, są przekonani, że sami muszą wszystko kontrolować – opowiada dyrektor Noble Bank. – Drugi typ to przedsiębiorcy przygotowujący sukcesję na rzecz zstępnych, czyli dzieci i wnuków. Często zresztą przygotowujący ją latami, zaczynający, kiedy jeszcze ich potomkowie są nastolatkami – dodaje.
O takich planach sukcesyjnych, zwłaszcza osób najbogatszych, sporo słychać. Szczególnie gdy równie mocno jak w swoje biznesy od lat inwestowali w dzieci. Posyłali je do dobrych szkół, na studia za granicą, zachęcali do uczestniczenia w kulturze wysokiej i do pracy w rodzinnych firmach. U milionerów z czołówki jasno widać, że ich potomstwo od dawna przygotowywane jest do sukcesji. Sebastian Kulczyk, syn Jana, przez lata prowadził własne spółki, głównie z branży internetowej. Ojciec od początku wspierał go w działalności biznesowej, chociażby zlecając jego agencji interaktywnej Conecto wykonanie i prowadzenie stron internetowych podległych mu spółek. To on też odpowiada za sukces firmy Beyond, czyli dużych centrów danych, na której serwerach pracują takie tuzy polskiego internetu jak Allegro czy Money.pl. Co jednak najważniejsze, od pół roku jest prezesem w koncernie stworzonym przez swojego ojca.
Także syn właściciela Polsatu, po tym jak przez lata mieszkał i pracował w Niemczech, od 2003 r. pracuje już dla ojca. Tobias Solorz zaczął od stanowiska asystenta zarządu Telewizji Polsat, potem w latach 2007–2008 pełnił funkcję menedżera ds. promocji w Cyfrowym Polsacie, był członkiem zarządu Sferii i dyrektorem ds. marketingu, reklamy, sprzedaży i operacji, aż wreszcie przeszedł do Polkomtelu, gdzie to on na początku tego roku zaczął kierować procesem przejęcia Plusa przez Cyfrowy Polsat.
Podobnie też wyglądają losy Arkadiusza, pierwszego przedstawiciela drugiego pokolenia Likusów, syna Wiesława, najstarszego ze słynnego rodzeństwa polskich hotelarzy. Arkadiusz skończył ekonomię i politologię na uniwersytecie w Londynie. Na dalszą naukę miał lecieć do Szanghaju, ale się zbuntował. Nie chcąc się uczyć chińskiego, zdecydował, że edukację będzie kontynuował w Rzymie. Tam zrobił studia z zarządzania. Po okresie buntu i tak zaczął pracować w firmie Likusów, gdzie odpowiada za nieruchomości w Warszawie i import odzieży marki Diesel.
Przy największych majątkach decyzja, by dzieci je przejmowały, jest właściwie powszechna. Zresztą jak twierdzi Thomas Piketty, autor „Kapitału w XXI wieku”, to najrozsądniejsze wyjście także przy mniejszych fortunach. Zdaniem francuskiego ekonomisty żyjemy w czasach, w których renta z kapitału jest większa niż wzrost gospodarczy, co przekłada się na to, że najbogatsi stają się jeszcze bogatsi, a ci biedniejsi w najlepszym scenariuszu nie biednieją. Piketty swoje twierdzenia opiera na danych o źródłach bogactwa w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych sięgających końca XVIII w. Po ich przeanalizowaniu doszedł do wniosku, że najlepszą drogą do bogactwa jest odziedziczenie majątku.
– Wielu przedsiębiorców jednak nawet przekazując firmy dzieciom, zostawia sobie prawo odkupu firmy na wypadek, gdyby nie działała tak, jak sobie wyobrażają, złotą akcję czy decydujący głos w zarządzie. Może i przechodzą na emeryturę, ale nad dziełem życia chcą zachować kontrolę – twierdzi Nożykowski. Ale nie wszystkie polskie fortuny czeka taki los. – Wyłania się już trzecia ścieżka rozwoju majątków – mówi dyrektor Nożykowski. – Szukanie menedżerów, zarządców majątku spoza rodziny, fachowców z zewnątrz.

Majątek? Nie, dziękuję

Bo jak się okazuje, wbrew woli rodziców większość młodych (63,4 proc.) woli pracować w miejscach niezwiązanych z rodzinną firmą – tak przynajmniej wynika z przygotowanego przez Instytut Biznesu Rodzinnego i firmę KPMG raportu „Barometr sukcesyjny i prognozowane ścieżki kariery dzieci z firm rodzinnych”. Może się więc okazać, że za kilka lat w Polsce, podobnie jak dziś w Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy we Francji, coraz większą rolę w firmach będą odgrywali inwestorzy zewnętrzni i menedżerowie wynajęci do zarządzania, a nie potomkowie twórców biznesu. Dziś tylko 57 proc. zarządzających firmami na świecie jest jednocześnie ich głównymi udziałowcami. W Polsce odsetek ten jak na razie wynosi 97,8 proc.
Ale to się właśnie zmienia. Przykłady nie trudno wskazać. Cukierniczy Blikle dwa lata temu postawił na zawodowców: z funkcji prezesa zrezygnował Łukasz Blikle, a stery spółki przejął zawodowy menedżer, który sztuki zarządzania uczył się m.in. w Toyota Motor Corporation czy PwC. Założyciele Solaris Bus & Coach, Krzysztof i Solange Olszewscy, też planują przekazać firmę zawodowym menedżerom, a sami chcą przejść do rady nadzorczej, bo ich dzieci zamiast rodzinnego biznesu wolą rozkręcać własne (ich syn niedawno otworzył ekologiczną knajpkę w Berlinie). Biznesem swojego ojca jak na razie nie interesuje się również Joanna Jakubas, córka jednego z najbogatszych Polaków Zbigniewa Jakubasa. Woli realizować się artystycznie – jest utalentowaną sopranistką po Royal College of Music w Londynie.
Problemy z sukcesją nie są tylko polską specjalnością. Z badań amerykańskiego Family Firm Institute wynika, że ledwie 30 proc. amerykańskich firm rodzinnych udaje się przetrwać do drugiej generacji, a do trzeciej dociera tylko 10 proc. I nie chodzi o sam prosty fakt napisania testamentu, bo ten bardzo często niczego nie ułatwia. Przecież wystarczy, że ktoś z rodziny poczuje się pominięty i zacznie kwestionować zapisy ostatniej woli zmarłego. Wtedy sprawa może utknąć na lata w sądzie, a przez ten czas firma jest sparaliżowana, zaś majątek pozostaje bez dozoru.
Główne powody braku skutecznej sukcesji to niewystarczające kwalifikacje dzieci do zarządzania, niedocenianie umiejętności własnego potomstwa oraz zbyt wysokie kwalifikacje potencjalnych dziedziców, którzy preferują rozwój we własnych specjalistycznych zawodach. Stąd właśnie coraz szersza oferta pomocy przy planowaniu dziedziczenia majątków. Specjaliści od zarządzania wskazują, że proces sukcesji trwa ok. 7–10 lat. – Albo i dłużej – podkreśla Jakub Słupiński, prezes Zarządu PM Doradztwo Gospodarcze. – Nie wystarczy przygotować proces od strony prawnej, równie ważna jest jego część miękka. Młodzi ludzie, zanim trafią do firmy rodziców, powinni popracować w innych organizacjach i spółkach, po to by zdobyć doświadczenie. Pozwala to zyskać nowe umiejętności i wiedzę, zbudować swoją niezależność i autorytet. Ważną rzeczą jest też umożliwianie dzieciom kontaktów z firmą rodzinną. Wreszcie do zmiany pokoleniowej trzeba też przygotować kontrahentów i partnerów firmy, którzy muszą mieć do nowego zarządu zaufanie – wymienia Słupiński. – I to bez względu na to, czy majątek i biznes przejmuje rodzina nestora, czy trafia on pod zarząd zewnętrznego menedżera. Ważne, by w obu przypadkach zadbać o rodzinny interes, pamiętając, że nie trzeba zarządzać, by kontrolować – Słupiński właśnie tę prawdę musi tłumaczyć kolejnym klientom przygotowującym się do przekazania firm. Oraz takim, którzy szykują się do ich sprzedaży.
Bo kolejna grupa przedsiębiorców stojących przed decyzją o przyszłości swojego majątku to ludzie, którzy decydują się na sprzedaż firmy po to, by założyć coś nowego. – To ten typ biznesmenów, którzy mniej przywiązują się do firmy niż do adrenaliny, która towarzyszy tworzeniu biznesów – tłumaczy Nożykowski.

Doradzić milionerowi

Skoro te procesy bywają skomplikowane, to nic dziwnego, że pojawiają się kolejne usługi pomagające w zarządzaniu i dalszym przekazywaniu majątków. Takie jak oferowany przez Noble Bank „wealth guard”, czyli kompleksowe zabezpieczenie majątku – pakiet rozwiązań z obszaru doradztwa prawnego i podatkowego, które pozwalają na wsparcie w takich kwestiach jak planowanie sukcesji, transfer majątku prywatnego czy firmowego.
Sukcesyjna górka skłoniła firmy z branży family office do pojawienia się u nas. Na świecie są powszechne, ze swoją legendarną historią: pod koniec XIX w. w USA dwie wielkie rodziny multimilionerów – Morganów i Rockefellerów – rozrosły się na tyle i dysponowały na tyle dużym majątkiem, że do czuwania nad nim założyły specjalne biuro. To nie byli stricte prawnicy ani doradcy finansowi, tylko właśnie doradcy rodzinni, stąd się wzięła nazwa family office. Ten rodzaj zarządu zajmował się nie konkretną firmą, a całym majątkiem rodów. Im więcej podobnych bogatych rodzin w Stanach, Wielkiej Brytanii, Niemczech, we Włoszech się pojawiało, tym bardziej podobne usługi były potrzebne. I w efekcie dziś family office to specjalne biura obsługujące już nie jedną, lecz wiele rodzin.
– Są ekspertami, którzy pomagają zarządzać dobrami i w pewnym sensie porządkują je. Milionerzy mogą się do nas zwrócić m.in. z pomysłem na inwestycję, problemem podatkowym, organizacyjnym – jak np. znalezienie administratora nieruchomości – i oczywiście spadkowym. Family office albo zajmuje się tym bezpośrednio, albo znajduje klientowi ekspertów z zewnątrz, którzy mogą to zrobić. I co ważne, cechuje nas niezależność, nie jesteśmy instytucją finansową, nie jesteśmy bankiem ani funduszem inwestycyjnym. Nie sprzedajemy żadnego produktu inwestycyjnego, nie mamy od tego procentów, a więc bardziej obiektywnie możemy doradzić, co powinno być dla danego człowieka i jego rodziny korzystne. Jesteśmy centrum dowodzenia majątkiem – wyjaśnia Pawlak.
Jego firma ma już 26 klientów. – Większość z nich dysponuje majątkiem od 10 mln do 60 mln zł. Ale są też oczywiście więksi. Minimum, aby nasza pomoc była potrzebna i opłacalna, to ok. 5 mln zł. To już na tyle duża suma, że aby się za łatwo nie roztrwoniła, aby ją dalej efektywnie pomnażać lub po prostu przekazać jak największą spadkobiercom, taki zarząd naprawdę może być pomocny – przekonuje Rafał Lorek.
Szczególnie że już widać nieudane sukcesje na polskim rynku. Jako podręcznikowy przykład podawana jest sytuacja w Grupie ITI po śmierci Jana Wejcherta. Wprawdzie w wymiarze własności została dobrze przygotowana, bo zapisy w testamencie bardzo dokładnie określały sposób dziedziczenia, jednak spadkobiercy nie chcieli wejść w role właścicieli, a tym bardziej zająć się zarządzaniem czy kontrolą rodzinnego biznesu, i postanowili sprzedać udziały. Postawiło to pozostałych udziałowców w obec konieczności znalezienia wielkiej sumy na odkupienie udziałów. Jak podsumowują autorzy „Przewodnika po sukcesji w firmach rodzinnych”, parcelacja majątku rodzinnego, skomplikowana sytuacja rodzinna, brak więzi rodziny z firmą, budowanie przyszłości dzieci w oderwaniu od ITI – okazały się czynnikami niesprzyjającymi skutecznej sukcesji.
Najbardziej niesprzyjająca może być jednak niechęć do dalszego prowadzenia biznesu. – Ostatnia kategoria biznesmenów u progu emerytury to ludzie, którzy są zmęczeni. Bycie przedsiębiorcą to ciężki kawałek chleba, to praca często znacznie bardziej wyczerpująca, niż sobie wyobrażamy – mówi Nożykowski. – I dlatego część zamożnych przedsiębiorców chce po prostu sprzedać majątek firmowy i dostatnio żyć, być rentierem sukcesu, który osiągnęli. Co ważne, ta grupa jest coraz większa – dodaje dyrektor z Noble Bank.
Niestety im jest większa, tym większa też szansa, że polskie majątki, zamiast się starzeć, rozbudowywać i zwiększać zamożność następnych pokoleń, będą po prostu wyparowywać.