Po raz pierwszy od ponad dekady spadły nasze wydatki na żywność kupowaną w sklepach, więcej za to wydaliśmy w lokalach gastronomicznych i firmach cateringowych. Wciąż największa część dochodów idzie na jedzenie

Od 2000 aż do 2012 r. zostawialiśmy każdego roku w spożywczakach po kilka miliardów złotych więcej. Ale w 2013 r. wydatki nagle zmalały – o 300 mln zł w stosunku do poprzedniego roku. W sklepach, na straganach, w ruchomych punktach sprzedaży, na stacjach paliw, w hurtowniach i u producentów Polacy wydali 165,8 mld zł na żywność, która zaspokajała ich indywidualne potrzeby – wynika z danych GUS.

Eksperci nie mają wątpliwości, że to efekt m.in. tego, że – w każdym razie statystycznie – jemy coraz mniej. Poza tym do przyczyn można zaliczyć mniejsze marnotrawstwo jedzenia, częstsze posiłki na mieście oraz kupowanie gotowych kanapek i posiłków, np. w pracy.

Wskazują na to badania budżetów domowych prowadzone przez GUS. – Zgodnie z nimi w porównaniu z 2012 r. gospodarstwa znacznie ograniczyły konsumpcję warzyw i przetworów warzywnych, tłuszczów oraz mięsa i przetworów mięsnych, a w mniejszym stopniu pieczywa i produktów zbożowych, jaj, artykułów mleczarskich, cukru i napojów bezalkoholowych – mówi prof. Krystyna Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Według jej szacunków np. konsumpcja ziemniaków zmniejszyła się o 7,4 proc., ogórków świeżych o 14 proc., buraków o 12,5 proc., kapusty świeżej o 7 proc, marchwi o 6 proc. i cebuli o 2 proc. Z kolei spożycie mąki i pieczywa spadło o 5 proc. Nieco mniej zjedliśmy też wieprzowiny (o 0,8 proc.) oraz mięsa kurcząt (o 1,4 proc.). Za to więcej spożyliśmy mięsa indyków, gęsi i kaczek (o 7 proc.). Co ciekawe, gospodarstwa domowe aż o 9 proc. zmniejszyły konsumpcję owoców krajowych, a zwiększyły owoców południowych (o 8,8 proc.).

– Trzeba jednak pamiętać o tym, że rzeczywisty spadek konsumpcji m.in. wymienionych produktów mógł być mniejszy – zastrzega prof. Krystyna Świetlik. Jak wyjaśnia, mógł on w części wynikać również z tego, że rodziny ograniczyły marnotrawstwo żywności – częściej kupowały ją ostrożnie, tyle, ile potrafiły zjeść. Ta zmiana zachowania w wielu przypadkach spowodowana była np. tym, że przy niewielkich podwyżkach wynagrodzeń rosły równocześnie wydatki na inne niezbędne produkty i usługi – choć znacznie mniej niż w poprzednich latach. I tak np. średnio o 1,7 proc. podrożały usługi związane z mieszkaniem – w tym np. usługi kanalizacyjne o 6 proc., a dostawy wody o 4,7 proc. Z kolei opłaty za usługi stomatologiczne wzrosły o 3,3 proc., zaś porady lekarskie o 3,1 proc.

Wydatki na żywność w punktach sprzedaży detalicznej spadły również dlatego, że coraz częściej korzystamy z gastronomii. Wobec tego mniej posiłków przygotowujemy w domu. Potwierdzają to dane urzędu statystycznego. W ubiegłym roku sprzedaż detaliczna w placówkach gastronomicznych osiągnęła wartość 25,1 mld zł. Była więc o 0,8 mld zł większa niż w roku poprzednim. Co ważne, znaczenie gastronomii w naszej diecie systematycznie rośnie. Nieprzypadkowo liczba restauracji zwiększyła się od 2005 r. aż o 74 proc. – do blisko 17 tys. Wyraźnie zmniejszyła się za to np. liczba mniejszych punktów gastronomicznych, choć widać je często niemal na każdym kroku, szczególnie w centrach miast.

Specjaliści nie mają wątpliwości, że sprzedaż w gastronomii rośnie, ponieważ coraz więcej osób nie ma czasu na przygotowanie np. śniadania czy lunchu w domu. Kupuje je więc po drodze do pracy lub w samym biurze, gdzie dostawcy kanapek i obiadów często depczą sobie po piętach.

Ale mimo wzrostu wydatków na jedzenie w gastronomii są one jeszcze dość skromne w porównaniu z innymi krajami. W ubiegłym roku na ten cel poszło przeciętnie zaledwie 2,9 proc. budżetów gospodarstw domowych w przeliczeniu na osobę. To aż trzy razy mniej, niż wynosi średnia dla wszystkich krajów Unii Europejskiej. Przy tym w porównaniu z Hiszpanami wydaliśmy sześć razy mniejszą część budżetów, z Austriakami ponad cztery razy mniejszą, a z Niemcami ponad dwa razy mniejszą. Jest tak dlatego, że w Polsce nie utrwalił się jeszcze – poza może największymi miastami – obecny w wielu krajach wzór, zgodnie z którym dużą część wolnego czasu spędza się w różnego typu lokalach. Przyjemność taką ograniczają u nas także wciąż niskie zarobki – w porównaniu ze starymi krajami Unii Europejskiej.

Choć w sklepach wydaliśmy na żywność kwotowo mniej, to przeznaczaliśmy na nią w ubiegłym roku nadal aż 24,9 proc. budżetu gospodarstwa domowego (0,2 pkt proc. mniej niż w roku poprzednim). Tymczasem w bogatych krajach Wspólnoty jedzenie pochłania tylko kilkanaście procent zasobów pieniężnych rodzin.