Pogoda i trzęsienie ziemi pogłębiają i tak od dawna fatalną sytuację na globalnym rynku półprzewodników. Najbardziej uderza to w przemysł motoryzacyjny. Problem nabiera rangi dyplomatycznej.

Silny atak zimy w Teksasie zablokował fabryki trzech tamtejszych producentów półprzewodników. Problemy z dostawami energii w stolicy stanu – Austin spowodowały, że Samsung, NXP Semiconductors i Infineon Semiconductors poinformowały, że zmuszone będą przez około tydzień znacznie ograniczać swoją produkcję. Przerwy w dostawie prądu na nowo wywołały zresztą dyskusję o wykorzystywaniu odnawialnych źródeł energii – zdaniem części republikańskich polityków z Teksasu to właśnie OZE zawiodły najbardziej podczas kryzysu pogodowego. A jeśli takie problemy będą się powtarzać, to będą mogły skutecznie odstraszyć przemysł od dalszego inwestowania w regionie.
Fabryka Samsunga produkuje chipy samochodowe dla Tesli i Renesas, chipy telekomunikacyjne dla Qualcomm, czyli jednego z największych producentów mikroprocesorów, a także na potrzeby własnego oddziału. Jak szacuje firma analityczna TrendForce, teksański zakład Samsunga odpowiada za wytwarzanie 5 proc. chipów na świecie, a jego wyłączenie na tydzień zmniejsza globalne moce produkcyjne o 1–2 proc. w skali miesiąca. Nie byłyby to może kolosalne straty, gdyby nie fakt, że już wcześniej odbiorcy na całym świecie narzekali na poważne niedobory. Po zablokowaniu części fabryk można spodziewać się jeszcze większych trudności z realizacją zamówień, a także dalszego windowania cen przez producentów.
Na domiar złego wcześniej natura pokrzyżowała też plany producentom w Japonii. Trzęsienie ziemi w pobliżu Fukushimy na ponad tydzień wstrzymało pracę zakładu Renesas w Naka, który produkuje części m.in. dla Hondy i Nissana. Dopiero wczoraj firma poinformowała, że dzień wcześniej wznowiła normalną działalność.
Wyłączenie części mocy produkcyjnych z powodu zjawisk przyrodniczych zbiegło się z nasiloną presją przemysłu na polityków, by zaspokoili rosnące potrzeby zarówno branży technologicznej, jak i cierpiącego z powodu niedoborów rynku motoryzacyjnego. Brak niezbędnych do produkcji elementów sprawił, że sprawa coraz ostrzej przewija się w agendzie politycznej.
Jeden z głównych doradców gospodarczych prezydenta Joe Bidena zwrócił się do Tajwanu w oficjalnym liście, w którym wzywa tamtejsze władze do ponaglenia producentów – państwo to jest bowiem jednym z największych dostawców półprzewodników, na czele z firmą TSMC. Dla Stanów Zjednoczonych tym ważniejszym, że stanowiącym istotną alternatywę dla dostaw z kontynentalnych Chin, na dostawy z których amerykańskie firmy zamknęły się za czasów prezydentury Donalda Trumpa.
Tajwańskie ministerstwo gospodarki potwierdziło, że trwają rozmowy z Waszyngtonem na temat sposobów poradzenia sobie z obecnym niedoborem, jednak jak na razie strony nie osiągnęły porozumienia co do możliwego rozwiązania.
Wcześniej interwencję u tajwańskiego rządu próbował podjąć Peter Altmaier, minister gospodarki Niemiec, które najbardziej cierpią z powodu braku chipów dla przemysłu motoryzacyjnego. Choć władze, a później producenci zapewniali, że zrobią wszystko co w ich mocy i nadadzą priorytet dostawom dla producentów samochodów, podkreślili jednocześnie, że nie może odbić się to negatywnie na innych odbiorcach. Impas trwa, a jak przyznał w poniedziałek na antenie CNBC dyrektor generalny Porsche Olivier Blume – „problem jest bardzo poważny”.
Zwiększenie mocy produkcyjnych w tak zaawansowanej technologii to, jak wskazują Tajwańczycy, około dwuletni proces, wymagający przy tym dużych nakładów inwestycyjnych. Dlatego przemysł liczy już straty, jakie będzie musiał ponieść długoterminowo. Według General Motors globalny niedobór chipów może zmniejszyć zyski nawet o 2 mld dol. i rozszerzyć cięcia zatrudnienia w trzech amerykańskich fabrykach. Braki potwierdzają też szefowie Nissana czy Volkswagena, który poinformował, że teraz będzie próbował pozyskiwać części bezpośrednio od producentów (wcześniej czynił to poprzez pośredników, m.in. Boscha i Continental). W ubiegłym tygodniu IHS Markit wskazało, że w I kw. 2021 r. za sprawą braków w dostawach chipów z taśm produkcyjnych na całym świecie zjedzie ok. 1 mln aut osobowych mniej. To o ponad 300 tys. więcej, niż zakładano jeszcze w końcówce stycznia.
W znacznie lepszej sytuacji są najwięksi odbiorcy chipów. Według niedawnego raportu amerykańskiej firmy analitycznej Gartner, w 2020 r. dziesięciu największych producentów – wśród których prym wiodą Apple, Samsung i Huawei – zwiększyło wydatki na półprzewodniki o 10 proc. i tworzyło 42 proc. rynku. To sprawia, że mniejszym nabywcom coraz trudniej wejść w łańcuchy dostaw. Tymczasem zapotrzebowanie na chipy będzie bardzo szybko rosnąć, również w branży motoryzacyjnej, choćby za sprawą zielonej transformacji wymagającej wypierania silników spalinowych i postawienia na mniej emisyjne napędy wymagające większego oparcia na technologii.
Braki dotykają zresztą nie tylko przemysłu motoryzacyjnego. Do niedoborów przyznał się też Hiroki Totoki, dyrektor finansowy w Sony, które niedawno zaprezentowało kolejną odsłonę swojego flagowego produktu – PlayStation 5. Okazuje się jednak, że za sprawą problemów z półprzewodnikami nie jest na razie w stanie w pełni zaspokoić popytu wśród klientów na całym świecie.
Dlatego poszczególne gospodarki przygotowują się na wzmożone inwestycje w półprzewodniki, aby przynajmniej częściowo uniezależnić się od dostaw z Dalekiego Wschodu. Organizacje branżowe w USA, których rozwój uzależniony jest od chipów, wystosowały w ubiegłym tygodniu list do prezydenta. Nalegają w nim na stworzenie dodatkowych mocy produkcyjnych. Aby nastąpiło to możliwie szybko, apelują o dotacje i ulgi podatkowe, które zachęcą producentów do nowych inwestycji. Choć Kongres jeszcze w ubiegłym roku zatwierdził, że wesprze krajową produkcję chipów, wciąż niewiadomą pozostaje zakres tej pomocy.
Swoje aspiracje zgłasza też Europa. Jak zapowiedział w ubiegłym tygodniu Peter Altmaier, państwa UE będą chciały wspólnie zaangażować się w lokalną produkcję chipów ok. 50 mld euro w ramach uznania tego segmentu jako przedmiot wspólnego europejskiego zainteresowania (IPCEI). Ma to stanowić ok. 20–40 proc. całej inwestycji. Resztę miałyby pokryć firmy, które zdecydują się na tworzenie dodatkowych mocy produkcyjnych na kontynencie.