Zamknięcie galerii handlowych w styczniu uderzyło w sprzedaż detaliczną. Ale przemysł znów sobie nieźle poradził.

Słodko-gorzkie dane z gospodarki na otwarciu roku: lockdown, jaki obowiązywał do 1 lutego, mocno sponiewierał niektórych handlowców, ale zagraniczny popyt nie wygasł wraz z brexitem (czego się obawiano), co podtrzymało dobrą koniunkturę w firmach przemysłowych. W liczbach wygląda to tak, że sprzedaż detaliczna spadła o 6 proc. w porównaniu ze styczniem 2020 r. (mocniej niż oczekiwali ekonomiści), ale produkcja przemysłowa wzrosła o 0,9 proc. (bardziej niż się spodziewano). W ten sposób dane GUS, publikowane pod koniec poprzedniego tygodnia, potwierdziły kontynuację trendów, które znamy co najmniej od drugiej połowy października. Od momentu, gdy zaczęła się u nas druga fala pandemii, gospodarce szkodzą przede wszystkim administracyjnie wprowadzane ograniczenia (jak w handlu i usługach), które mają zmniejszyć mobilność społeczną. Tam, gdzie ich nie ma – jak w handlu zagranicznym i produkcji – koniunktura ma się lepiej.
Buzuje pod przykrywką
Styczniowy lockdown uderzył przede wszystkim w handel odzieżą i obuwiem. Zamknięto galerie handlowe, a to w nich jest umiejscowiona duża część sklepów z tym towarem. Początek roku to zawsze martwy sezon dla branży po okołoświątecznych wyprzedażach, więc nie dziwi spadek sprzedaży aż o ponad połowę wobec grudnia, ale zjazd o ponad 40 proc. w porównaniu do stycznia 2020 r. to już nie jest typowe zjawisko. Dowodem na to, że to właśnie zamknięcie galerii miało największy wpływ na wynik odzieżówki, jest skokowy wzrost udziału sprzedaży przez internet w handlu ubraniami. W styczniu wzrósł on aż o 44 proc., to najwięcej od początku pandemii.
‒ Lockdown mógł rzeczywiście spowodować ubytek w konsumpcji, ale nie powinno to skłaniać do rewizji prognoz w średnim terminie. Owszem, I kw. będzie obarczony niepewnością co do rozwoju sytuacji pandemicznej i ryzykiem powrotu do obostrzeń, ale wraz z postępem akcji szczepień restrykcje powinny być łagodzone, stopniowo mogą przybierać np. regionalny charakter – uspokaja Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium. Jego zdaniem to, co się dzieje dziś z konsumpcją, przypomina wrzącą wodę pod przykrywką. Przykrywka – czyli styczniowy lockdown – powstrzymywała to, co się stało z popytem po jego zdjęciu z początkiem lutego. Podobnie może być w kolejnych miesiącach.
‒ Kluczowe będzie to, jak się będą układały restrykcje, jak będzie wyglądała mobilność społeczna. Widać, że po stronie konsumentów ochota do zakupów jest duża – mówi Maliszewski.
To, że popyt pod przykrywką buzuje i jak szybko może „wykipieć”, widzieliśmy w pierwszych dwóch tygodniach lutego, gdy galerie ponownie otwarto. Sklepy z ubraniami przeżyły najazd klientów ‒ według danych z kart i terminali płatniczych w połowie lutego transakcji było pięcio-, sześciokrotnie więcej, niż w czasie styczniowego lockdownu, i około dwa razy więcej niż w styczniu 2020 r., czyli przed pandemią. „Odłożony popyt” bardzo mocno uaktywnia się przy każdym znoszeniu obostrzeń, bo na razie pandemia nie wywołała pogromu na rynku pracy. Co prawda w styczniu zatrudnienie w firmach spadło o 2 proc. w porównaniu do stanu sprzed roku, ale eksperci tłumaczą to raczej zmianą w próbie badanych firm (GUS sprawdza przedsiębiorstwa zatrudniające dziewięć i więcej osób, prawdopodobnie takich firm ubyło). Wynagrodzenia za to nadal rosły, w pierwszym miesiącu 2021 r. były o 4,8 proc. wyższe niż rok wcześniej. Baza do rozbudzenia konsumpcji jest więc całkiem niezła i wszystko teraz zależy od tego, jak długo potrwają utrudnienia w działalności gospodarczej wywołane pandemią.
Firmy w formie
Wiara, że gospodarka jest w stanie szybko się podnieść, gdy tylko COVID-19 się cofnie, jest dość powszechna w Europie. Świadczą o tym opublikowane w piątek wyniki badań PMI w usługach i przemyśle. Dla przykładu indeks PMI dla niemieckiego przemysłu wynosi aż 60 pkt (co wskazuje, że większość firm jest w stadium ekspansji i powiększa produkcję). Dzieje się tak właśnie ze względu na konsumpcję, która kanalizuje się przede wszystkich w zakupach towarów, gdy usługi są pozamykane.
Dobre odczyty PMI z Europy to dla Polski także dobra wiadomość, bo trend u nas jest taki sam. Po pierwsze mocni są przede wszystkim producenci dóbr trwałego użytku, po drugie – szczególnie ci, którzy sprzedają na eksport. Po uwzględnieniu czynników sezonowych produkcja była nie tylko o 5,7 proc. wyższa niż rok wcześniej, lecz także o 1,7 proc. większa niż w grudniu. To drugie jest szczególnie istotne, bo część ekonomistów doszukiwała się w grudniowych wynikach (wtedy był wysoki wzrost) efektu „ucieczki przed brexitem”: firmy miały produkować więcej ze względu na zwiększoną liczbę zleceń do realizacji przed wejściem w życie obostrzeń na granicy brytyjsko-unijnej. W styczniu miało więc nastąpić wyhamowanie. Ale nadal to branże eksportowe wiodły prym w zwiększaniu produkcji: najbardziej zwiększyli ją producenci urządzeń elektrycznych (aż o 31,3 proc.), w czubie byli też wytwórcy komputerów i elektroniki (wzrost o 8,6 proc.).
Hamowanie przez lockdown