Według szacunków Polskiej Federacji Fitness otworzyła się połowa branży. Pozostali czekają na pracowników bądź boją się utraty publicznego wsparcia.

– Na razie nie da się porównać popytu z zainteresowaniem sprzed pandemii, ale jedno już wiemy – na pewno strach klientów jest mniejszy niż w czerwcu – twierdzi Tomasz Napiórkowski, założyciel Polskiej Federacji Fitness, która zainicjowała akcję otwierania lokali od początku lutego.
Żeby zabezpieczyć się przed negatywnymi konsekwencjami kontroli sanepidu, firmy najczęściej zapisują klientów na kurs – np. przygotowujący do pracy w roli trenera personalnego. Są i takie siłownie, które obchodzą rozporządzenie, wydając licencje związków sportowych, np. Polskiego Związku Przeciągania Liny. Koszty? Od 10 do 40 zł, czyli mniej więcej jednorazowe wejście do klubu. – Przeprowadzamy kursy, każdy zainteresowany podpisuje stosowną umowę. Ceny utrzymaliśmy na tych samych poziomach co przed lockdownem. Popyt jest mniejszy, ale zauważalnie narastający – przyznaje Mariusz Naczk, właściciel siłowni MARIOGYM w Sierakowicach.
Część lokali nie wymaga od swoich klientów takiego zabezpieczenia. „Bierzemy pełną odpowiedzialność za naszą decyzję. Nie «przeciągamy liny», nie wymagamy od Was przynależności do kadry narodowej. Żadne przepisy nie przewidują sankcji dla osób korzystających z usług obiektów sportowych” – podkreśla na swoim facebookowym profilu jedna z siłowni.
Wielu właścicieli przyznaje, że otworzyło się już w styczniu, a nawet grudniu, po konferencji rządu zapowiadającej dalsze zamrożenie. Taką decyzję jako pierwsi podjęli ci, którym nie przysługiwała pomoc ze strony państwa bądź koszty utrzymania ich lokalu znacznie przewyższały otrzymaną wcześniej pomoc. Dla nich akcja przekłada się jednak na rosnące zainteresowanie klientów. – Nie mogliśmy czekać do lutego, bo nie mieliśmy już pieniędzy, by dłużej się utrzymać. I choć na razie liczba klientów nie gwarantuje nam nawet zwrotu kosztów, to z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej – przyznaje właścicielka jednego z warszawskich klubów. Jak dodaje, ma już za sobą liczne kontrole sanepidu – na razie nie dostaa kary, choć obawia się, że w każdej chwili może taka przyjść.
Jak twierdzą przedstawiciele PFF, choć odbyło się kilkadziesiąt kontroli w lokalach, to nie nałożono żadnej kary. – Mieliśmy jedną wizytę sanepidu. Przebiegła dość sprawnie i bezproblemowo – opisuje Mariusz Naczk. – Niekiedy kontrole trwały nawet sześć godzin, co można traktować jako próbę wywierania presji. Sporadycznie legitymowano też klientów. Nie mamy do nich większych zastrzeżeń. Pracownicy sanepidu wykonują pracę i sprawdzają reżim sanitarny, a siłownie go przestrzegają – dodaje Tomasz Napiórkowski.
– W obecnym reżimie sanitarnym siłownie mogą działać jedynie w drodze wyjątków dla zawodowych sportowców – przypomina Cyryla Frankowska-Staszewska, rzeczniczka sanepisu w Poznaniu. – Co do zasady są zamknięte, a my kontrolujemy przestrzeganie prawa. Pracownicy inspekcji mogą sprawdzić, kto faktycznie korzysta z ich usług, wyjaśnić sprawę i wszcząć postępowanie administracyjne. Jeśli niektóre siłownie działają niezgodnie z istniejącymi regulacjami, to będą nakładane kary – mówi.
Mimo rozpromowania akcji w internecie wielu przedsiębiorców wciąż jest ostrożnych. Na otwarcie nie zdecydowały się np. duże sieci, które wciąż zachęcają do treningów w domach. Wielu boi się utraty środków pomocowych. – Otrzymaliśmy znaczne pieniądze z tarczy, otworzenie lokalu to zbyt duże ryzyko, które naraziłoby nas na jeszcze większe straty – wskazuje pracownik jednej z siłowni w Katowicach.
Jak ocenia PFF, otwieranie lokali będzie coraz częstsze. – Firmom będzie brakowało pieniędzy i nie będą mogły dłużej czekać. Prognozujemy, że jeszcze w tym miesiącu czeka nas druga fala otwarć. Otrzymywaliśmy wcześniej sygnały, że część przedsiębiorców może potrzebować więcej czasu na skompletowanie załogi. Może to być problematyczne zwłaszcza w przypadku dużych sieci. Wiele klubów woli też z obawy przed kontrolami nie informować o swojej decyzji oficjalnie, chociaż przyjmuje klientów – mówi założyciel PFF.
Samo otwarcie nie oznacza jednak zakończenia walki z obostrzeniami. Teraz branża koncentruje się na wyegzekwowaniu odszkodowań – według jej szacunków straty z tytułu lockdownów sięgają nawet 4,5 mld zł. Jeśli senacki projekt tzw. ustawy odszkodowawczej nie wejdzie w życie, to zapowiada pozwy – najpierw zbiorowy ws. nielegalności obostrzeń, a później indywidualne w kwestii odszkodowań od Skarbu Państwa. Wczoraj kancelaria LWW Łyszyk Wesołowski i Wspólnicy przekazała w KPRM w imieniu części klubów przedsądowe wezwania do Skarbu Państwa o odmrożenie branży i wypłatę odszkodowań.