Handel z zagranicą miał się świetnie, ale na rynkach wschodnich odnotowaliśmy trzyipółkrotny wzrost wartości opóźnionych płatności - mówiTomasz Ślagórski, wiceprezes KUKE.

Podobno gdyby nie eksport, to kryzys w polskiej gospodarce byłby znacznie głębszy.
Produkcja przemysłowa w grudniu 2020 r. wzrosła o 11,2 proc. Ten imponujący wynik mówi sam za siebie. W całym IV kw. była większa o ok. 5 proc. w porównaniu z III kw. To był drugi najlepszy kwartalny wynik w historii polskiego przemysłu, a przecież mieliśmy drugą falę pandemii. Za tym stoi siła polskiego eksportu, a konkretnie duża sprzedaż za granicę dóbr konsumpcyjnych.
Sprzedajemy dużo, bo złoty jest słaby i eksporterzy mogą konkurować ceną?
Słaby złoty to jeden z powodów, faktycznie zapewnia niezłe marże przy konkurencyjnej cenie. Ale dobre wyniki w eksporcie to trend długoterminowy. Od czasu wejścia do Unii Europejskiej Polska stała się atrakcyjnym miejscem do lokowania produkcji przez zagraniczny kapitał, co powoduje, że rośnie eksport w obrębie grup kapitałowych. Ale polscy przedsiębiorcy też oferują produkt o wysokiej jakości i dobrej cenie, co ugruntowało ich pozycję za granicą, szczególnie na rynku niemieckim.
Niemniej jednak dwucyfrowe wzrosty w wartości eksportu to chyba ewenement, zważywszy na okoliczności.
Gdy wybuchła pandemia, zakładaliśmy spadek eksportu w 2020 r. Tymczasem od czerwca w ujęciu rocznym eksport rośnie. To spore zaskoczenie. Polskie firmy wykorzystują przewagę, którą miały wcześniej: niskokosztową produkcję towaru o dobrej jakości, co pozwoliło wyrobić im markę. Ale też spółki należące do zagranicznych inwestorów mają swój udział w tym sukcesie, bo zwiększają sprzedaż w ramach grup. Co oznacza, że dla zagranicznych koncernów produkcja w Polsce jest po prostu opłacalna. To, co warto podkreślić: udział Niemiec w polskim eksporcie to już ok. 29 proc. Relatywnie dobra koniunktura w Niemczech przy jednoczesnym wzroście niepewności związanym z pandemią powoduje, że niemiecki odbiorca chętniej sprowadzi tańszy, ale dobry towar z Polski niż z innego kraju UE. Pomagało też przesunięcie popytu konsumpcyjnego z usług, które są objęte lockdownem, na towary. To charakterystyczne dla całej Europy. W naturalny sposób korzystają na tym eksporterzy dóbr konsumpcyjnych. Rośnie sprzedaż mebli czy sprzętu AGD, w produkcji których polskie firmy mają mocną pozycję.
Czy polskie firmy wzmacniały swoją konkurencyjność odpowiednią polityką płatności? Jak dużą przewagę nad konkurencją daje dziś możliwość udzielenia kredytu kupieckiego?
Nie obserwuję, żeby terminy płatności się wydłużały. Rola kredytu kupieckiego osłabła, bo – po pierwsze – konkurenci dysponują podobnym narzędziem, no i – po drugie – odbiorca stosunkowo łatwo i bardzo tanio może się sfinansować np. kredytem bankowym czy faktoringiem. Nie musi prosić o odroczony termin płatności, skoro nie ma problemu z płynnością. Dlatego kredyt kupiecki nie jest dla niego powodem wejścia bądź nie we współpracę z dostawcą. Wydłużanie terminów płatności następowało w pierwszym etapie pandemii, wiosną, ale wynikało to raczej z tego, że firmy bały się zaburzeń płynności i wolały płacić z opóźnieniem. Jednak po uruchomieniu programów rządowego wsparcia w całej Europie zagrożenie zażegnano, przynajmniej w sektorze przemysłowym.
Na wszystkich rynkach eksportowych jest tak dobrze jak na Zachodzie? Czy może jednak są kraje, gdzie polskie firmy radzą sobie gorzej?
Pandemia pogorszyła morale płatnicze na rynkach wschodnich. Rosja, Ukraina i Białoruś zajmują pierwsze trzy pozycje pod względem wzrostu ryzyka obrotu i COVID-19 miał na to wyraźny negatywny wpływ. Nasi klienci informują nas o dużym wzroście liczby przeterminowanych faktur, które wcześniej ubezpieczyliśmy. Procedura wygląda tak, że najpierw próbujemy odzyskać należność, a dopiero gdy jest to niemożliwe, wypłacamy odszkodowanie. I właśnie takich spraw bardzo przybyło na Wschodzie, łączna kwota zgłoszonych opóźnionych płatności zwiększyła się trzyipółkrotnie w porównaniu z 2019 r.
Czy to efekt bankructw tamtejszych odbiorców?
Na razie większość należności udaje się odzyskać, pieniądze, choć z opóźnieniem, trafiają do polskich dostawców. Co sugeruje, że to jeszcze nie jest skutek jakiejś fali upadłości, ale problemów z płynnością. Prawdopodobnie dostęp do finansowania na tamtych rynkach jest gorszy niż w Polsce czy Europie Zachodniej.
Czyli ryzyko w handlu ze Wschodem wzrosło. To się może zmienić w tym roku?
Patrząc na prognozy na 2021 r., nie wydaje się, żeby straty z 2020 r. udało się tam odrobić. Przewidywane jest niewielkie odbicie w tych gospodarkach, ale program szczepień nie rokuje najlepiej, bo na razie nie wiemy, jaka jest skuteczność stosowanych szczepionek. Ukraina w ogóle jeszcze nie rozpoczęła szczepienia swoich obywateli. Problemy z płynnością będą więc występować też w 2021 r. Ryzyko dla polskich firm jest znaczące, do tego dochodzi duża zmienność kursów lokalnych walut. Rubel rosyjski osłabił się w poprzednim roku o ok. 38 proc. wobec euro, ukraińska hrywna o ok. 30 proc. To dodatkowe niebezpieczeństwo, bo faktury wystawiane w euro mogą się okazać nie do zapłacenia przez odbiorców. Na Białorusi co prawda kursu waluty nie ustala rynek, ale rząd cyklicznie dewaluuje białoruskiego rubla, więc to niebezpieczeństwo też tam zachodzi. W ostatniej dekadzie przeprowadzono trzy takie skokowe dewaluacje i biorąc pod uwagę obecną sytuację gospodarczą, nie można wykluczyć kolejnej.
Co z ryzykiem politycznym? Na Białorusi od miesięcy trwają antyrządowe protesty, podobne wybuchły ostatnio w Rosji.
Ryzyko polityczne jest w naszej ocenie oprócz ryzyka typowo handlowego głównym, które polscy eksporterzy powinni brać pod uwagę przy sprzedaży swoich produktów za naszą wschodnią granicę w roku 2021. Zawirowania polityczne mogą być też groźne w kontekście ryzyka braku zapłaty za towar jak niewypłacalność kontrahenta.
Czy to oznacza, że KUKE nie będzie się angażować w ubezpieczanie eksportu na Wschód?
Ubezpieczając transakcje na Wschód, działamy w ramach gwarantowanego przez Skarb Państwa programu ubezpieczeń eksportowych. Nie ponosimy więc bezpośrednio ryzyka, wypłata odszkodowań nie obniża naszych kapitałów. To Skarb Państwa bierze to na siebie w zamian za składkę wpłacaną przez ubezpieczające się firmy, a ryzyko zarówno handlowe, jak i polityczne jest wkalkulowane w koszt takiego ubezpieczenia. Oczywiście przyglądamy się bacznie zagrożeniom, ale dzięki gwarancjom SP nasze zaangażowanie na tych rynkach w ubiegłym roku nawet wzrosło.
Wracając na Zachód – jak obraz polskiego eksportu może się zmienić przez brexit?
Do tej pory do Wielkiej Brytanii polskie firmy w ciągu roku sprzedawały towar wart 60 mld zł i był to trzeci najważniejszy dla nas rynek. Rzeczywiście, ryzyko obrotu z Wielką Brytanią bardzo wzrosło. Kraj ten wyjątkowo źle przechodzi pandemię, a nowa odmiana wirusa wymusiła na władzach wprowadzenie dotkliwych dla biznesu ograniczeń. I jeszcze na to nałożył się brexit. Nie spodziewam się, że spadek eksportu na Wyspy, jaki mieliśmy w 2020 r., zostanie odrobiony w tym roku. Spadki raczej się pogłębią, a wyjście Brytyjczyków z UE będzie jedną z przyczyn. Mimo zapewnień rządu w Londynie rozwiązania logistyczne związane z eksportem wcale nie działają tak dobrze, jak miały działać. Widać to w brakach towarów z UE w brytyjskich sklepach i niedostatek dóbr importowanych z Wielkiej Brytanii na kontynencie. Około jednej czwartej polskiej sprzedaży na Wyspy to były towary rolno-spożywcze, dla których czas dostawy ma kluczowe znaczenie. Utrudnienia na granicach, z czym obecnie mamy do czynienia, z pewnością więc uderzą w polskich producentów. Tym bardziej że będą oni teraz musieli konkurować z firmami spoza UE, których nie obowiązują wyśrubowane unijne normy sanitarne, przez co mogą oferować niższe ceny.
Czy to spowoduje wzrost cen ubezpieczeń handlu z Brytyjczykami?
Z ostatnich prognoz wynika, że w Wielkiej Brytanii liczba niewypłacalności przedsiębiorstw będzie jedną z największych w Europie. Monitorujemy to bardzo dokładnie, badamy ryzyko, ale nie zamykamy drogi do ubezpieczenia transakcji. Z zasady ubezpieczamy cały portfel, więc jeśli dla kogoś rynek brytyjski jest jednym z kilku, z którymi kooperuje, to oczywiście polisę zawsze będzie mógł zawrzeć. Czy to się przełoży na ceny? To będzie zależało od tego, jak duży udział ma Wielka Brytania w portfelu. Większość naszych klientów ma je dość zdywersyfikowane, nie skupia się na jednym rynku.
A jak będzie wyglądała sytuacja na rynku krajowym? Ubiegły rok chyba nie był taki zły.
Z ubezpieczeń należności najczęściej korzystają firmy przemysłowe i handlowe. A tam sytuacja jest dość dobra. Nasze zaangażowanie w ubezpieczenia branży HoReCa czy fitness jest znikome. Mieliśmy wręcz spadek wartości wypłacanych odszkodowań w 2020 r., przy jednocześnie rosnącym portfelu. Programy pomocowe dla biznesu sprawiły, że w danych obrazujących kondycję finansową przedsiębiorstw, w zdecydowanej większości branż obecna sytuacja nie jest wcale gorsza, niż była rok wcześniej. Nie wydaje się, żeby w najbliższych miesiącach miała się ona znacznie pogorszyć. Spodziewamy się co prawda większej liczby upadłości, być może wzrośnie nam szkodowość, ale katastrofy nie będzie.
O ile wzrośnie liczba upadłości?
Szacunki wskazują na ok. 20-procentowy wzrost, przy czym będzie on dotyczył przede wszystkim turystyki, HoReCa, branży rozrywkowej czy fitness. I raczej mniejszych podmiotów, zatrudniających od 10 do 50 osób. Być może wśród najmniejszych firm bankructw będzie więcej, ale nie da się oszacować skali ze względu na brak wiarygodnych informacji. Tak naprawdę jednak podawanie jakichkolwiek prognoz dziś jest obarczone dużym ryzykiem błędu. Wszystko zależy od tempa szczepień, rozwoju pandemii i reakcji na nią.
Czego się spodziewacie, jeśli chodzi o wyniki KUKE? Rosnący eksport będzie was nadal wspierał?
Ostatnie trzy lata co rok rośliśmy o ok. 30 proc. pod względem składki, w ostatnim roku pobiliśmy pod tym względem rekord. Ubezpieczyliśmy ponad 60 mld zł transakcji polskich przedsiębiorców. W 2021 r. pewnie nie uda się podtrzymać tak dynamicznego wzrostu. Będzie on raczej rzędu kilku, kilkunastu procent. Dużo będzie zależało od części gwarantowanej przez Skarb Państwa, w tym transakcji tzw. eksportu inwestycyjnego. O ile sprzedaż dóbr konsumpcyjnych za granicę ma się świetnie, o tyle eksport inwestycyjny, czyli kontrakty polskich firm na realizowanie inwestycji za granicą, zmniejszył się podczas pandemii. W ubiegłym roku w tym segmencie rynku zrealizowaliśmy niższą od planowanej wartość ubezpieczonych transakcji, co wynika z tego, że część projektów inwestycyjnych, które mieliśmy ubezpieczyć, została opóźniona albo wręcz wstrzymana. Ubezpieczaliśmy do tej pory głównie kontrakty budowlane, dostawy maszyn, urządzeń i całych linii produkcyjnych, kontrakty przemysłu stoczniowego. Zamówienia w tych branżach są ściśle powiązane z możliwością uzyskania kredytu z banku, co w obliczu tak wielkiej niepewności, jaka wiąże się z pandemią, jest dziś utrudnione, mimo niemal zerowych stóp procentowych. Popyt na dobra inwestycyjne będzie się odbudowywał powoli, ale wprowadzamy w tym roku zestaw zupełnie nowych instrumentów nie tylko dla eksporterów, lecz także dla banków, dzięki którym będą one mogły bezpiecznie zwiększać finansowanie swoich klientów planujących zagraniczną ekspansję.