Odejście Angeli Merkel może budzić w Polsce zrozumiałe obawy. Pamiętamy rządy Gerharda Schroedera, który zainicjował projekt podbałtyckiego połączenia gazowego z Rosją. Merkel wyraźnie się na tym tle wyróżniła: ochłodziła stosunki z Rosją, a po aneksji Krymu i wojnie na Donbasie była gwarantką utrzymywania przez UE sankcji.

Jako polityczka wywodząca się z b. NRD uchodziła za wrażliwszą na specyfikę naszego regionu. Na atuty szefowej niemieckiego rządu z punktu widzenia polskiej racji stanu nie był odporny nawet Jarosław Kaczyński, który mówił, że jej rządy to z punktu widzenia Warszawy najlepsze rozwiązanie. Doceniał m.in. jej stanowisko w sprawie sankcji wobec Rosji oraz udziału niemieckich żołnierzy w wysuniętej obecności NATO na Litwie.
Choć wywodzący się z zachodnich Niemiec kandydaci mogą istotnie różnić się od Merkel pod względem wrażliwości, nowy sezon polityczny w Niemczech wcale nie musi być dla Polski gorszy niż poprzedni. W ocenie specjalistów zmiana tonu politycznego mainstreamu względem czasów Schroedera jest trwała. Choć Merkel firmowała swoją twarzą zaostrzenie polityki Berlina wobec Kremla, jej rola w tym zwrocie jest przeceniana. Nowy standard ukształtowała przede wszystkim agresywna polityka Władimira Putina, która zwróciła przeciwko niemu opinię publiczną, oraz coraz silniejsze więzy gospodarcze z Europą Środkową. To ten ostatni czynnik wymusił na Berlinie większą wrażliwość na perspektywę naszego regionu znacznie bardziej niż NRD-owskie doświadczenia szefowej rządu. Merkel prowadziła po prostu ostrożną politykę balansowania pomiędzy różnymi tendencjami.
Większość komentatorów zgadza się, że najbardziej prawdopodobnym wynikiem wrześniowych wyborów będą koalicyjne rządy CDU/CSU i Zielonych, którzy ustabilizowali swoją pozycję drugiej siły w niemieckiej polityce. Wzrost znaczenia Zielonych, jedynej partii otwarcie i konsekwentnie krytycznej wobec Nord Streamu, może być kolejnym czynnikiem, który umocni rosjosceptyczne nastawienie Berlina (w takiej konstelacji może być za to trudniej o polsko-niemiecki kompromis w sprawie praworządności). Nawet gdyby zrealizował się mniej dziś prawdopodobny scenariusz kontynuacji wielkiej koalicji chadeków z SPD, socjaldemokraci są dziś inną partią niż za czasów Schroedera, kluczowa dla niej postać, wicekanclerz Olaf Scholz, oceniany jest jako reprezentant jej proatlantyckiego skrzydła.
Czy efektem nowego rozdania może być przypieczętowanie losu Nord Stream 2 i wycofanie się Berlina z projektu? Mało prawdopodobne. I nie zmienią tego idące choćby najbardziej po myśli Warszawy wypowiedzi potencjalnych następców Merkel. Niewykluczone, że inwestycję uda się dokończyć jeszcze przed jesiennymi wyborami. Zresztą na tym etapie, 160 km przed ukończeniem budowy, nawet dla Zielonych zatrzymanie gazociągu nie będzie priorytetem w rozmowach koalicyjnych. Nie oznacza to, że szans na zatrzymanie projektu nie ma. Decydujący będzie tu kształt przyszłych relacji pomiędzy Berlinem a Waszyngtonem i siła woli politycznej administracji Joego Bidena, by egzekwować sankcje – także tam, gdzie strona niemiecka stara się ich unikać (jak w przypadku powołanej w Meklemburgii „proklimatycznej” fundacji, która ma pomóc Gazpromowi sfinansować ostatnią fazę budowy). Projektowi może też zaszkodzić sama Rosja – perspektywy jego ukończenia nie bez przyczyny zachwiały się po próbie zabójstwa Nawalnego. Kolejnego kryzysu może nie wytrzymać. ©℗