- Przez pandemię wyniki sektora bankowego bardzo się pogorszą. Trzeba o tym pamiętać, mówiąc o propozycji rozwiązania problemu mieszkaniowych kredytów walutowych, której skutki mogą iść w miliardy złotych - mówi Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich

Kiedy można się spodziewać odpowiedzi banków na propozycję przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego Jacka Jastrzębskiego w sprawie mieszkaniowych kredytów walutowych?
Banki analizują wszystkie aspekty tej propozycji. W kolejnych tygodniach zapewne znana będzie opinia w tej sprawie.
Można odnieść wrażenie, że odnoszą się do niej z dużą rezerwą.
To, że banki nie wypowiadają się pochopnie i jednoznacznie, jest zrozumiałe. Propozycja przewodniczącego KNF była pewnym zaskoczeniem. Trzeba poznać jej szczegóły oraz solidnie je przeanalizować. Należy dokładnie wyliczyć skutki ekonomiczne i ich konsekwencje, skonsultować z audytorami. Ale też skonfrontować z reakcjami klientów na wcześniej składane im podobne oferty.
Jak pan sądzi, jak długo mogą potrwać te analizy?
W kolejnych tygodniach będą się pojawiać opinie w tej sprawie. Pan przewodniczący sugerował, żeby to była spójna odpowiedź środowiska, a na taką potrzeba więcej czasu. W kontekście potencjalnych ugód z frankowiczami warto jeszcze pamiętać, że sytuacja każdego banku jest inna. Np. pod względem wielkości funduszy własnych, jakości portfela kredytowego, sposobu sprzedaży kredytów walutowych i form umowy tych kredytów. Osiągnięcie porozumienia przy takiej różnorodności musi więc potrwać. Choć nie można też wykluczyć, że może wystąpić zindywidualizowane podejście ze strony banków.
Nie obawia się pan, że im dłużej banki będą zwlekać z odpowiedzią, tym większe prawdopodobieństwo, że na ugody będzie już za późno, bo wszyscy frankowicze pójdą do sądów?
To jest bardzo poważna sprawa nie tylko dla klientów, ale i dla banków. Trzeba ją rozpatrywać w kontekście ogólnej sytuacji gospodarczej: kondycji finansowej przedsiębiorstw, jakości portfela kredytowego, tego, co się może wydarzyć w gospodarce, choćby z powodu pandemii. Kredyty walutowe są zapewne jedną z ważniejszych kwestii w polskim systemie finansowym, ale nie jedyną. Dlatego nie można w tej materii działać pochopnie. Trzeba do tego podejść, mając na względzie zarówno otoczenie ekonomiczne, jak i prawne. Klienci też powinni mieć czas, by móc ocenić ofertę.
Mam jednak wrażenie, że czas nie jest sprzymierzeńcem banków w tej sprawie. U frankowiczów pomysł KNF też nie wzbudził entuzjazmu, widać dużą nieufność, przekonanie, że „skończy się jak zawsze”. Czy to nie jest też trochę wina banków, które do tej pory odrzucały każdy pomysł na systemowe rozwiązanie kwestii kredytów walutowych?
To nie jest prawda, że banki odrzucały propozycje rozwiązania problemu kredytów walutowych. Banki – ale też podmioty odpowiadające za stabilność sektora – nie mogły akceptować rozwiązań zagrażających stabilności systemu finansowego lub czasami całkowicie oderwanych od realiów ekonomicznych i prawnych. Trzeba pamiętać, że to banki zaproponowały w 2009 r. przyjęcie ustawy pomocowej dla klientów z kredytami mieszkaniowymi. W 2014 r., widząc, że w Szwajcarii toczą się dyskusje na temat zwiększenia rezerw złota, co miałoby zabezpieczać wartość franka, też przygotowaliśmy założenia ustawy o wsparciu kredytobiorców. Po 15 stycznia 2015 r., czyli po uwolnieniu kursu franka przez Szwajcarię, w ciągu kilku dni uruchomiliśmy i pokrywamy koszty pakietu stabilizacyjnego, tzw. sześciopaku, i finansujemy działalność Funduszu Wsparcia Kredytobiorców.
Ale to jednak nie to samo co pomysł obecnej ugody. Może trzeba było pójść dalej w swoich propozycjach?
Ale banki wychodziły z propozycjami rozwiązań ugodowych. Gdy frank był po 3,5–3,6 zł, proponowały redukcje kapitału kredytu czy obniżenie kursu o 20–30 proc. Są na to dowody. Ci, którzy wtedy skorzystali z tej oferty – a były to nieliczne osoby – zrobili interes życia. Niestety obietnice przewalutowania po kursie z dnia zaciągnięcia kredytu składane przez polityków były dalej idące i zainteresowanie bankową ofertą nie było duże.
Nie było jednak systemowej propozycji podobnej do tej, jaką właśnie złożył przewodniczący KNF.
Banki nie mogły z różnych powodów proponować takich rozwiązań na dużą skalę. Pole manewru, jakie mają, jest w tym przypadku niewielkie i zmniejsza się systematycznie. Chodzi o nakładane na sektor sukcesywnie od 2015 r. ogromne, kolejne obciążenia. Np. zobowiązanie banków do wpłat na SKOK-i – ponad 5 mld zł – czy przyspieszone wpłaty na Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Albo podatek bankowy, nieuznawany podobnie jak wpłaty na BFG, za koszt uzyskania przychodów. Do tego jeszcze należałoby dodać wpłaty na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, które również nie są traktowane jak koszt uzyskania przychodów, przy jednocześnie nałożonych wymogach wysokich buforów na ryzyko systemowe i wysokich wagach ryzyka na kredyty mieszkaniowe. Teraz jeszcze do tego dochodzą skutki pandemii. Według raportu NBP banki czeka w tym roku bardzo duże pogorszenie wyników – tegoroczny wynik sektora nie będzie wyższy niż połowa ubiegłorocznego. A w 2021 r. prawdopodobnie sektor poniesie stratę. Poziom kredytów nieregularnych może się podwoić, więc odpisy będą ogromne. I teraz mamy taką sytuację: odpisy z powodu COVID-19 będą duże, wiele firm potrzebuje pomocy, duża część z nich będzie wymagała restrukturyzacji, a do tego banki mają ogromne obciążenia fiskalne i parafiskalne, niespotykane w świecie. Kolejne gwałtowne i przewymiarowane obciążenie banków może okazać się zbyt ryzykowne, ale też wątpliwe od strony prawnej lub z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej. Złe przygotowanie takiej operacji mogłoby doprowadzić do głębokich zaburzeń na rynku finansowym. A my odpowiadamy za bezpieczeństwo depozytów naszych klientów i stabilność systemu bankowego.
Skoro to nie jest jeszcze dobry czas na rozwiązanie frankowego problemu, to kiedy będzie lepszy moment?
Każdy czas na dobre, sprawiedliwe rozwiązania, budujące spokój i bezpieczeństwo, akceptowane przez szerokie rzesze społeczne, jest właściwy. Bez wątpienia charakter tego przedsięwzięcia dalece wykracza poza uprawnienia zarządów i rad nadzorczych w bankach i decyzje powinni podejmować ich właściciele, czyli walne zgromadzenia akcjonariuszy. Natomiast niewątpliwie każda taka propozycja, która się pojawia ze strony regulatorów czy nadzorców, zasługuje na odpowiedzialne rozważenie. Trzeba też powiedzieć, że rozwiązanie w drodze ugody tak trudnej sprawy, jaką są mieszkaniowe kredyty walutowe, jest lepsze niż wieloletnie ciąganie się po sądach. To drugie jest kosztowne i czasochłonne zarówno dla klientów, jak i banków. No i nie buduje dobrych relacji gospodarczych i społecznych.
Czy gdyby nie orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z października ubiegłego roku to w ogóle byśmy o tym rozmawiali, czy raczej banki dążyłyby do utrzymania status quo?
Orzeczenie TSUE odnosiło się do wąskich aspektów proceduralnych związanych z jedną ze ścieżek postępowania sądu po stwierdzeniu abuzywności, ale potem z różnych względów wkradł się chaos interpretacyjny w krajowym systemie prawnym i ogromna nadinterpretacja w rozumieniu tego, co tak naprawdę orzekł trybunał. W wyniku tego trafiło do TSUE już siedem kolejnych wniosków z polskich sądów. Pytania się mnożą, wyroki polskich sądów są rozbieżne. Musi upłynąć trochę czasu, aż wykrystalizuje się linia orzecznicza, oparta na profesjonalnych – zarówno prawnych, jak i gospodarczych – przesłankach. I dopiero wtedy będzie można mówić o jakimś stabilnym ekosystemie prawnym.
Co ma pan na myśli?
No właśnie ten ogromny chaos pojęciowy i interpretacyjny, jaki powstał. Profesjonaliści się gubią w mnogości interpretacji, stanowisk sądów czy urzędów, jak UOKiK czy rzecznik finansowy. W dyskusji gubione są fundamenty prawa UE i orzecznictwa TSUE, takie jak konieczność indywidualnego rozpatrywania abuzywności klauzul dla każdej umowy. Zadziwiają próby „automatyzowania” rozstrzygnięć, apriorycznego – bez badania – stwierdzania abuzywności i stosowanie formuły „kopiuj wklej”. Albo wyroki sądów unieważniające umowy, bez przedstawienia klientowi skutków, jakie rodzi ich upadłość. Kolejna kwestia to możliwość przewalutowania kredytu we frankach na złotowy przy zachowaniu oprocentowania na bazie stopy LIBOR, a nie WIBOR. Dopiero w ostatnim raporcie o stabilności systemu finansowego Narodowy Bank Polski zwrócił uwagę, że to rozwiązanie nieznane w świecie i niemożliwe do zastosowania w świetle regulacji europejskich, co także podkreślają liczni eksperci.
Ten chaos prawny ma znaczenie dla zawierania potencjalnych ugód. Sektor bankowy jest zainteresowany stabilnością układu. Nikt, kto musi dawać rękojmię bezpiecznego prowadzenia banku, nie może zawierać ugody, jeśli będzie wiedział, że jej postanowienia mogą być łatwo obalone w przyszłości. Wcześniejsze próby zapisania takiej nienaruszalności prawnej ugód spotykały się ze sprzeciwem i kwalifikowane były jako klauzule abuzywne. Banki muszą też zabezpieczyć się przed ewentualnym późniejszym oskarżeniem, że przedstawiając klientowi ugodę, naraziliśmy go na straty. Bo np. oprocentowanie kredytu złotowego pójdzie w górę przez rosnący WIBOR. Albo osłabi się frank względem złotego. Nie chcemy, żeby ktoś potem stawiał zarzut polskim bankom, że naraziły klientów na złe gospodarowanie ich majątkiem.
Mówił pan ostatnio, że stroną ugód między bankami a frankowiczami powinien być Skarb Państwa. Z jakiego powodu?
Do układu potrzebne jest swoiste przystąpienie Skarbu Państwa, bo to jest w istocie największy beneficjent tych setek tysięcy mieszkań, których budowa zaowocowała stworzeniem kilkuset tysięcy miejsc pracy, a te z kolei umożliwiły wpłaty podatkowe z CIT, VAT czy opłaty skarbowej, składek na ZUS czy NFZ. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie kredyty udzielone przez banki. Skarb Państwa też powinien być aktywny, bo to przy udziale instytucji państwa rynek kredytów walutowych tak bardzo się rozwinął. Gdy apelowaliśmy o ograniczenie lub zakaz sprzedaży kredytów walutowych, to wtedy był powszechny sprzeciw ze strony przedstawicieli rządu i urzędów odpowiedzialnych np. za ochronę praw konsumentów. Udało się jedynie zaostrzyć w 2006 r. kryteria udzielania tych kredytów tak, by mogli je dostać jedynie ludzie bardziej zamożni. Dzięki temu dziś portfel tych kredytów jest dobrej jakości, często lepszej niż w przypadku kredytów w złotych. Niemniej jednak problem byłby dziś znacznie mniejszy, gdyby w 2005 r. wprowadzono mocniejsze ograniczenia. W związku z czym dziś, gdy mówimy o poniesieniu ciężarów wynikających z potencjalnych ugód, to te ciężary powinny być rozłożone pomiędzy banki, klientów i Skarb Państwa.
W jaki sposób Skarb Państwa miałby partycypować w układzie? Dołożyć z budżetu?
To mogłoby być zdjęcie lub obniżenie niektórych obciążeń nałożonych na banki lub uznawanie większej części rezerw za koszty uzyskania przychodów. Opłaty, jakie musimy ponosić, są i tak szalenie wysokie w porównaniu do obciążeń w innych krajach. Ale mogłoby to być również zastosowanie pewnych zachęt wobec klientów, choćby systemowe zwolnienie z podatku od przysporzenia powstałego w wyniku ugody. Byłby to pozytywny impuls dla nich do zawierania ugód z bankami. ©℗
Oferta powinna mieć charakter systemowy
Propozycja, jaką złożył przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Jacek Jastrzębski na ubiegłotygodniowym spotkaniu z bankowcami, zmierza do tego, by banki zaproponowały swoim „frankowym” klientom zamianę obecnych kredytów walutowych na złotowe. Sprowadzałoby się to do tego, że bank potraktowałby zobowiązanie klienta tak, jakby od początku kredyt był udzielony w złotych, a oprocentowanie wyliczano na podstawie stopy WIBOR plus ówczesna marża dla tego rodzaju kredytów. Miałoby się to odbywać w formie ugody, która – jak uważa szef KNF – kończyłaby sprawę. Ugoda miałaby mieć charakter systemowy (oferta miałaby wyjść od całego środowiska, a nie pojedynczych banków) i byłaby alternatywą dla procesów sądowych, jakie wytaczają frankowicze.
W tle pomysłu KNF jest rosnące ryzyko portfela mieszkaniowych kredytów walutowych w bankach. W wyniku pozwów w I półroczu musiały one dokonać ok. 2,9 mld zł odpisów na poczet ewentualnych strat. Za jeden z elementów ryzyka systemowego uznaje je również Narodowy Bank Polski. ©℗