Zwycięstwo w mistrzostwach przekłada się na wzrost gospodarczy w wysokości nawet 0,7 proc.
Stawką rozpoczynającego się dziś mundialu jest nie tylko wykonany z 18-karatowego złota, ważący 6,1 kilograma puchar świata i tytuł najlepszej drużyny globu przez najbliższe cztery lata, lecz także poprawa koniunktury gospodarczej. Dobry występ piłkarzy na mistrzostwach świata zazwyczaj przekłada się na wyższy wzrost gospodarczy, ale od tej zasady są wyjątki – dla niektórych krajów byłoby lepiej, by ich reprezentacja udział w brazylijskim turnieju zakończyła jak najszybciej.
Dobra gra piłkarzy pozytywnie wpływa na stan gospodarki na dwa sposoby. Po pierwsze skłania do większych wydatków bezpośrednio związanych z kibicowaniem, czyli większe są obroty pubów i restauracji, zwiększone zakupy gadżetów czy koszulek piłkarskich, a także sprzętu elektronicznego. Po drugie powoduje ogólną poprawę nastrojów konsumenckich i zwiększa wiarę obywateli danego kraju we własne możliwości. O tym, że oznacza to bardzo konkretne zyski, najlepiej świadczą wyliczenia, których dokonała brytyjska firma oferująca zniżki na zakupy VoucherCodes.co.uk. Według niej każdy gol strzelony przez reprezentację Anglii wzbogaci brytyjską gospodarkę o 198,5 mln funtów, a jeśli dotrze do finału – co swoją drogą jest mało prawdopodobne – obroty sklepów, pubów i restauracji zwiększą się o 2,58 mld funtów. Każdy z ponad 23 mln brytyjskich kibiców, którzy mają zamiar oglądać mundial, przeznaczy na wydatki z nim związane średnio 56 funtów, ale jeśli Anglia zagra w finale, ta kwota zwiększy się do 112 funtów. Największy udział w potencjalnej sumie 2,58 mld mają wydatki na żywność i napoje do domu, które zwiększą się o ponad miliard, a następnie zakupy telewizorów i innego sprzętu elektronicznego (475 mln), wyższe wydatki w pubach, klubach i restauracjach (431 mln) oraz zakupy wyposażenia sportowego (429 mln).
Jednak te wyliczenia uwzględniają tylko bezpośrednie wydatki związane z mundialem, a nie biorą pod uwagę innych czynników pośrednio wpływających na gospodarkę – zarówno negatywnie, jak i pozytywnie. To, że w czasie rozgrywania meczów w Europie będzie późny wieczór, odbije się na wydajności pracowników (ten problem dotyczy zresztą wszystkich europejskich krajów). Z drugiej strony dobre nastroje konsumenckie mogą z naddatkiem zrekompensować ten spadek produktywności. Szczególnie dotyczy to gospodarki zwycięzcy mundialu.
Tę euforię widać zwłaszcza na giełdach. Według raportu banku Goldman Sachs, wzrost indeksu giełdowego w kraju mistrzu świata jest w ciągu pierwszego miesiąca po finale o 3,5 proc. wyższy niż średnia światowa, a ten efekt odczuwalny jest – choć już w mniejszym stopniu – jeszcze przez dwa kolejne miesiące. Od 1974 r. począwszy, był od tej zasady tylko jeden wyjątek – recesja i kryzys walutowy w Brazylii na początku tego wieku były na tyle głębokie, że nawet zwycięstwo piłkarzy w mundialu w 2002 r. nie zdołało zbytnio pomóc gospodarce. Z drugiej strony, na giełdzie kraju przegranego w finale zwykle zaczyna się bessa – w ciągu pierwszych trzech miesięcy indeks tracił średnio 5,6 proc. Jeśli chodzi o całościowy wpływ zwycięstwa na mundialu na PKB danego kraju, to szacuje się, że zwiększa się on dodatkowo o 0,7 proc. Można zatem założyć, że triumf reprezentacji Hiszpanii podczas poprzednich mistrzostw w RPA przyczynił się do tego, że jej gospodarka zakończyła rok 2010 na niewielkim plusie, bo na jego początku zakładano, że nadal będzie w recesji.
Do tego dochodzi wpływ niewymierny w postaci wzrostu dumy narodowej, większej wiary we własny kraj, co również przekłada się na gospodarkę. To nie ogranicza się zresztą do zwycięzcy, bo ten efekt widać w przypadku wielu krajów, które nieoczekiwanie osiągają dobry wynik na mundialu, w szczególności niewielkich i debiutantów. Przykładami takiego wpływu na gospodarkę były występy Irlandii na mistrzostwach świata w 1990 r., Chorwacji w 1998 r. czy Turcji w 2002 r. W każdym z tych przypadków zbiegły się one z początkiem dobrego okresu w gospodarce. Spośród tegorocznych finalistów kandydatem do powtórzenia takiego efektu jest Bośnia i Hercegowina, dla której dobry występ piłkarzy byłby czynnikiem umacniającym państwowość, a zarazem mógłby rozruszać pogrążoną w kłopotach gospodarkę.
Ale potencjalna seria dobrych meczów nie zawsze pomaga, czasem wręcz szkodzi. Takimi wyjątkami są w tym roku dwaj główni faworyci mundialu – Brazylia i Argentyna. W przypadku Brazylii zdobycie mistrzostwa podniesie wprawdzie PKB, ale ten wzrost będzie niewielki – maksymalnie o 0,3 proc. – bo obciążają go znacznie wyższe, niż zakładano, koszty organizacji mistrzostw. Dlatego zdaniem sporej części przedsiębiorców lepiej byłoby, gdyby reprezentacja Canarinhos w spektakularny sposób przegrała mundial. – Jeśli słabo wypadniemy na mistrzostwach świata, będzie większa szansa na nowego prezydenta. Wszystko, co jest złe dla Dilmy Rousseff, jest dobre dla rynku – wyjaśnia Luiz Carvalho z funuszu inwestycyjnego Tree Capital.
Z kolei dla Argentyny mundial oznacza większe kłopoty z ustabilizowaniem kursu peso i spadek rezerw walutowych. Ponieważ obowiązują w niej ograniczenia przy zakupie dewiz, kibice wyjeżdżający do Brazylii kupują dolary na czarnym rynku, przez co różnica między kursem oficjalnym a czarnorynkowym rośnie, na dodatek spadają rezerwy walutowe, które i tak są blisko najniższego poziomu od ośmiu lat. – Im dłużej Argentyna będzie w turnieju, tym będzie większy popyt na dolary. Jeśli dotrze do fazy finałowej, wiele osób będzie się decydowało w ostatniej chwili na drogie wyjazdy i będzie potrzebowało pieniędzy na zakup biletów, co będzie wywierać dodatkową presję na rynek – mówi Bloombergowi Luis Secco, analityk z Perspectiv@s Economicas z Buenos Aires. Na trzy mecze grupowe wybiera się ok. 100 tys. Argentyńczyków, z których każdy wyda średnio 2 tys. dol., co oznacza odpływ z kraju 200 mln dol.

Stracona szansa gospodarzy

Jeśli brazylijska gospodarka ma przyspieszyć w związku z mundialem, może się to stać już tylko dzięki entuzjazmowi wywołanemu zdobyciem tytułu mistrza świata. Pozytywny wpływ organizacji turnieju na wzrost gospodarczy będzie bowiem znikomy. Agencja ratingowa Moody’s podała pod koniec maja, że dzięki organizacji mistrzostw PKB Brazylii zyska zaledwie 0,2 proc. To o 0,3 pkt proc. mniej, niż zakładają władze tego kraju.

Dla Brazylii organizacja w ciągu dwóch lat dwóch największych imprez sportowych na świecie – oprócz mundialu także letnich igrzysk olimpijskich w 2016 r. w Rio de Janeiro – miała być impulsem, dzięki któremu awansuje ona do grona największych potęg gospodarczych globu. Niestety, przygotowania ujawniły wszystkie słabości brazylijskiej gospodarki – rozbuchaną biurokrację, korupcję, wysokie podatki, wysokie koszty pracy, a przede wszystkim to, że nie przestała być uzależniona od eksportu surowców. Gdy trzy lata temu ich ceny na światowych rynkach zaczęły spadać, wraz z nimi zaczął się sypać również PKB. Na dodatek stało się to w momencie, gdy w szybkim tempie zaczęły rosnąć koszty przygotowań do imprezy. Budowa bądź przebudowa stadionów pochłonęła aż 3,6 mld dol., czyli trzy razy więcej, niż zakładano, zaś koszt całego mundialu to ponad 11 mld. dol., co czyni go najdroższym z dotychczasowych. Na dodatek spośród ponad 90 kluczowych inwestycji infrastrukturalnych ukończono na czas zaledwie co trzecią. Dlatego też nawet jeśli dzięki mundialowi PKB Brazylii nieco wzrośnie, straty wizerunkowe mogą być znacznie większe, bo niedociągnięcia organizacyjne nikogo nie zachęcają, by w niej inwestować.