Podczas wakacji euro po 4,10 zł, jeszcze tańsze na koniec roku. Takie wnioski można wyciągnąć z prognoz ekonomistów 10 czołowych banków
Ujemna stopa depozytowa Europejskiego Banku Centralnego wypchnie ze strefy euro kapitał, który zacznie szukać zyskownych inwestycji. Nie będzie się już opłacało trzymać nadwyżek na rachunkach w EBC – zamiast zarabiać, trzeba by było za to płacić. Inwestorzy na razie skierują się na rynki wschodzące, do których zalicza się także Polska. Dają one potencjalnie większe szanse na zysk niż rynki rozwinięte, choćby ze względu na wyższą rentowność obligacji. W dodatku Polska jest stosunkowo bezpiecznym miejscem do inwestowania: mamy wzrost gospodarczy, a finanse publiczne są pod kontrolą, co ogranicza ryzyko. Zakupy w Polsce wiążą się z koniecznością wcześniejszej wymiany walut na złote – i stąd właśnie szanse na umocnienie naszej waluty.
Tak w skrócie wygląda uzasadnienie większości prognoz walutowych, jakie zebraliśmy w największych polskich bankach. Ekonomiści różnią się co do tempa aprecjacji i jej skali. Ale kierunek jest ten sam: po umocnieniu złotego bezpośrednio po decyzji EBC (wczoraj euro kosztowało ok. 4,10 zł) na zbliżonym poziomie utrzyma się on przez cały trzeci kwartał. W ostatnich miesiącach roku może jeszcze zyskać, pod koniec grudnia euro mogłoby kosztować 4,06 złotego. Potanieje również frank: do 3,35 zł pod koniec września i 3,31 zł w grudniu. Wczoraj kosztował on 3,37 zł.
Najdalej w prognozach idzie bank ING. Według jego ekspertów pod koniec roku euro będzie kosztowało 3,95 zł. Bank właśnie zrewidował swoje szacunki dotyczące kursu i nie ukrywa, że zrobił to pod wpływem działań EBC.
Inni są nieco bardziej ostrożni. Przykładem jest prognoza Credit Agricole. Według tego banku żadnego umocnienia nie będzie, euro pod koniec roku będzie kosztowało 4,15 zł. A to dlatego, że Rada Polityki Pieniężnej nie będzie się bezczynnie przyglądać, jak złoty zyskuje na wartości, co spycha w dół inflację i hamuje gospodarczy wzrost. RPP obniży stopy procentowe już we wrześniu – ocenia Credit Agricole.
Przywidujący rychłe obniżki w Polsce bankowi eksperci stanowią mniejszość. Inni nie wykluczają takiego scenariusza, ale jego prawdopodobieństwo oceniają nisko. Są za to zgodni, że decyzje EBC przeorientowały dyskusję na temat polskiej polityki pieniężnej w najbliższych miesiącach. Jeszcze 2–3 tygodnie temu wszyscy zastanawiali się, kiedy dojdzie do pierwszej podwyżki.
Grzegorz Ogonek, ekonomista banku ING, uważa, że jeżeli nawet w przyszłym roku nastąpi podwyżka, to wcześniej możemy się spodziewać kolejnej obniżki stóp procentowych. Tak więc ten ruch będzie de facto jedynie powrotem do stanu z dzisiaj.
Niektórzy analitycy sądzą, że historycznie niskie stopy (obecnie główna to 2,5 proc.) mogą się utrzymać nawet przez cały przyszły rok. Więcej informacji na ten temat może przynieść komunikat RPP po jej lipcowym posiedzeniu: wtedy rada może zmienić zapis o utrzymywaniu stóp bez zmian w określonym czasie. Na razie graniczną datą jest koniec września tego roku.
Oprócz możliwej obniżki stóp przez RPP jest jeszcze jeden powód, dla którego niektóre banki powątpiewają w wizję „euro po 4 zł”: nie wiadomo, jak będzie zachowywał się dolar. Na razie jest słaby, co jest zaskakujące, biorąc pod uwagę dobre dane z amerykańskiej gospodarki i coraz większe oczekiwania na podwyżki stóp w USA. Jeśli zacznie się umacniać, zaburzy to proces, na który liczą obstawiający umocnienie złotego: tani europejski kapitał przestanie płynąć do ryzykownych rynków wschodzących i skieruje się za ocean. Na taki wariant stawia PKO BP.
– Pod koniec roku spekulacje na temat terminarza podwyżek stóp przez amerykański Fed będą się nasilały, co będzie odsysać kapitał. Do tego perspektywy dla niektórych gospodarek wschodzących, zwłaszcza Chin, nie są najlepsze, co też będzie osłabiało waluty z tej grupy. To wszystko będzie tonować optymistyczne nastroje, w jakich się obecnie znajdujemy – zakłada Jarosław Kosaty, analityk PKO BP. Prognoza banku na koniec roku to euro po 4,13 zł.
EBC idzie śladem Szwecji i Danii
O ile ujemne stopy procentowe w ujęciu realnym, czyli gdy oprocentowanie jest niższe niż poziom inflacji, czasem się zdarzają, to ujemne stopy procentowe w ujęciu nominalnym są środkiem stosowanym niezwykle rzadko. W czasie obecnego kryzysu opłatę za trzymanie depozytów przez banki komercyjne wprowadziły banki centralne Szwecji i Danii, nigdy jednak ten instrument nie został przetestowany w tak dużej gospodarce, jaką jest strefa euro. Szwedzki Riksbank pomiędzy lipcem 2009 a wrześniem 2010 r. wprowadził stopę depozytową dla depozytów 7-dniowych na poziomie -0,25 proc. Celem tego, było – podobnie jak w przypadku czwartkowej decyzji Europejskiego Banku Centralnego – skłonienie banków do udzielania kredytów klientom zamiast trzymania pieniędzy lub pożyczania sobie nawzajem. Nie miało to jednak szczególnego znaczenia, gdyż szwedzkie banki komercyjne bardzo niewielką część pieniędzy trzymają w banku centralnym na takich depozytach. Duński bank centralny zastosował ten sam instrument w lipcu 2012 r., próbując powstrzymać za mocno rosnący kurs korony postrzeganej w czasie kryzysu w strefie euro jako bezpieczna lokata kapitału. Stopa depozytowa w przypadku depozytów 14-dniowych wynosiła -0,2 proc. Również w tym przypadku efekt był ograniczony, bo korona i tak jest powiązana z kursem euro. Natomiast związek duńskich banków skarżył się, że negatywnie odbiło się to na wynikach finansowych banków. Właśnie z tym jest związana główna obawa co do ujemnej stopy depozytowej EBC – banki, aby zrekompensować sobie koszty trzymania kapitału, będą albo przerzucać opłaty na klientów, albo szukać równolegle inwestycji dających większy zwrot, a zatem bardziej ryzykownych.