Ilu żołnierzy wojsk lądowych można zaprosić na Stadion Narodowy na Święto Wojska Polskiego? Wszystkich. To nie dowcip, ale smutna rzeczywistość. Nasza zawodowa armia jest niewielka. Wojska lądowe liczą 45 tys. żołnierzy, z czego tylko jedna trzecia może ruszyć w bój.
To absolutnie porównywalne z armią Królestwa Polskiego, która przed powstaniem listopadowym liczyła 25 tys. żołnierzy. Rosyjska interwencja na Ukrainie pokazała, że sprawna i silna armia staje się w tej części Europy takim samym atutem jak zdrowe finanse publiczne, wzrost gospodarczy czy wysoki poziom edukacji. Wydarzenia na Krymie to finał procesu cywilizacyjnego, w którym uczestniczy Polska i utraty złudzeń dotyczących bezpieczeństwa.
Wzrost azjatyckich potęg i 11 września 2001 r. położyły kres iluzji, na jaką wskazywał Francis Fukuyama, że nastąpił koniec historii i od tej pory wszędzie zatriumfują liberalna demokracja i wolny rynek. Kryzys 2008 r. zburzył z kolei poczucie, że wzrost gospodarczy jest dany raz na zawsze. A konflikty w Gruzji i ten na Ukrainie pokazują, że usuwany jest ostatni puzzel. Pryska złudzenie, że może nie wszędzie na świecie panują liberalna demokracja i wzrost, ale Zachód, do którego się dołączyliśmy, wchodząc do Unii, nadal będzie takim azylem. A jednak nie. I to dlatego, że polityczna logika na Kremlu niewiele się zmieniła od czasu, gdy Stalin pytał, ile dywizji ma papież. Dla Rosji armia to nadal element oceny politycznych atutów przeciwnika, a to powoduje, że taki argument musimy mieć silny. Dlatego wydatki wojskowe warto przejrzeć jeszcze raz, policzyć, ile potrzeba wydać więcej, i nad te pieniądze znaleźć. Tak samo jak jeszcze raz zastanowić się nad systemem rezerw dla armii i tym, jak znaleźć rezerwistów, bo dotychczasowe rozwiązania okazały się fikcją.