Polska branża chemiczna wyciągnęła wnioski z niedawnego kryzysu. Jednak sektor stoi przed kolejnymi wyzwaniami wynikającymi m.in. z naszego członkostwa w Unii Europejskiej oraz rozwoju łupków w USA.
Polski przemysł chemiczny / Dziennik Gazeta Prawna
Polski przemysł chemiczny / Dziennik Gazeta Prawna
Wyroby chemiczne należą do tej grupy towarów przemysłowych, której eksport z Polski wzrósł w zeszłym roku najbardziej. Jak wynika ze wstępnych danych GUS, wartość tego rodzaju produkcji wywiezionej w 2013 r. poza granice Polski przekroczyła 21,7 mld euro. To o 8,2 proc. więcej, niż wynosiła rok wcześniej. Chemia pozytywnie wyróżniła się tu na tle innych produktów przemysłowych (na drugim miejscu znalazły się wyroby elektromaszynowe, których wywóz wzrósł o 6,9 proc.), choć dała się wyprzedzić produkcji rolno-spożywczej, której eksport skoczył o 11,5 proc. (do prawie 20 mld euro).

Gonimy Europę

Wzrostowej tendencji w eksporcie polskich produktów chemicznych towarzyszy hamowanie importu. Na przykład w I kw. zeszłego roku, jak wynika z danych GUS, gdy wywóz tego rodzaju towarów wzrósł o 8,1 proc., import spadł o 1,1 proc. W efekcie deficyt handlowy w tej grupie produktowej skurczył się o blisko 450 mln euro, do niespełna 1,5 mld euro.
– Należy się cieszyć z tego, że eksport naszej produkcji systematycznie, z roku na rok rośnie. Myślę, że także w tym roku będzie istotnie wyższy niż w minionym – mówi Tomasz Zieliński, prezes Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.
Wytwarzane u nas w kraju produkty chemiczne sprzedawane są na wszystkich kontynentach. Zdaniem szefa PIPC perspektywy dla polskich zakładów są obiecujące, a dotyczy to w szczególności branży nawozowej (tego rodzaju produkcję prowadzą największe firmy: należące do Grupy Azoty zakłady z Tarnowa, Puław, Polic i Kędzierzyna-Koźla czy kontrolowany przez Orlen włocławski Anwil).
– Rynek nawozów w Europie rośnie przeciętnie o 1,1-1,3 proc. rocznie, podczas gdy u nas ten wzrost wynosi 3 proc., a czasami nawet sięga 5 proc. Polska jest jednak wciąż rynkiem rozwijającym się – mówi Zieliński.
Produkcja sprzedana sektora chemicznego od 20 lat z roku na rok niemal nieprzerwanie rośnie. Raz tylko, w 2004 r., zdarzyło się, że wartość produkcji nieznacznie spadła, a nawet w czasie kryzysu było tylko lekkie spowolnienie dynamiki.
Mimo to, jak zauważa prezes izby, nadal wwóz produkcji chemicznej do kraju jest większy niż wywóz. – Proces niwelowania negatywnego bilansu w handlu zagranicznym postępuje dość systematycznie, ale jest nadal dość powolny – mówi Tomasz Zieliński.
Jego zdaniem stopniowe zmniejszanie się różnicy w imporcie i eksporcie to skutek wielu różnych czynników. Jednym z kluczowych jest dobra kondycja najważniejszych zakładów produkcyjnych, o czym świadczy choćby to, że mimo różnych wahań systematycznie poprawiają one wyniki finansowe.
– Ten wzrost jest dowodem na to, że nasza myśl technologiczna doskonale radzi sobie z przeciwnościami losu. A tych jest całkiem sporo: polityka klimatyczna Unii Europejskiej, REACH i unijny system handlu prawami do emisji gazów cieplarnianych ETS. A wszystko to podnosi przecież koszty funkcjonowania branży chemicznej – mówi Tomasz Zieliński. REACH to unijne rozporządzenie dotyczące rejestracji i stosowania chemikaliów.
Według Zielińskiego to, jak mocny jest nasz przemysł chemiczny, pokazał m.in. niedawny kryzys. To właśnie dzięki temu trudnemu okresowi okazało się, że sektor potrafi sobie już radzić z kłopotami. – Były co prawda straty i chwile grozy, ale po kryzysie nasza chemia się odbiła. Wykorzystała po prostu to, czego nauczyła się wcześniej. A szczególnie dobry był dla nas rok 2011. Kryzys był zimnym prysznicem, a po przeorganizowaniu staliśmy się bardziej odważni i bardziej adekwatnie reagujemy na różne sytuacje, do których dochodzi na rynku, potrafimy też lepiej ocenić skalę ryzyka – mówi prezes PIPC.
Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w minionym roku nie odnotowano ani jednego przypadku przestojów produkcyjnych, które wynikałyby z problemów rynkowych czy sprzedażowych (co innego planowane przerwy remontowe czy zdarzające się awarie).
Kolejnym czynnikiem sprzyjającym naszej branży chemicznej jest zdobyte doświadczenie międzynarodowe. Przez kilkanaście lat polscy producenci nawiązali nowe relacje biznesowe, zarówno z dostawcami surowców, jak i z odbiorcami produktów. Cały czas dochodzi do nowych. Te kontakty zaczynają przynosić efekty w postaci rosnącej obecności naszych firm na światowych rynkach. Nasi producenci nie boją się, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu, próbować wkraczać na nowe rynki zbytu. Zdarza się, że nawet stosunkowo niewielki kontrakt powoduje, że z czasem otwierają się kolejne drzwi. Po jakimś czasie polski producent jest już na stałe obecny na lokalnym rynku.
Zresztą polscy menedżerowie zasiadają od lat we władzach międzynarodowych stowarzyszeń. Wiceszefami Fertilizers Europe (to europejska organizacja producentów nawozów) są obecnie Marek Kapłucha z zarządu puławskich zakładów z Grupy Azoty oraz Andrzej Skolmowski z zarządu Grupy Azoty. Ten ostatni zasiada także we władzach organizacji European Chemical Industry Council.
Obecność Polaków na tych forach także buduje markę naszego kraju w sektorze chemicznym i daje wymierne efekty w postaci m.in. nowych kontaktów biznesowych.
Z pewnością bilans handlowy branży chemiczne poprawiłoby wybudowanie i oddanie do użytku pozostającej jeszcze w planach dużej instalacji petrochemicznej. Do realizacji tego projektu, którego wstępna wartość została oszacowana na 12 mld zł, przygotowują się Grupa Azoty oraz Grupa Lotos. Decyzja co do budowy obiektu i jego przyszłej wielkości i mocy produkcyjnych ma zapaść pod koniec tego roku. W opinii Tomasza Zielińskiego, choć nowa instalacja wytwarzałaby substancje, które zużywałby przede wszystkim nasz przemysł chemiczny (brakuje wielu związków, np. liniowego polietylenu niskiej gęstości; muszą one być obecnie sprowadzane z zagranicy), to znacząca część produkcji mogłaby trafiać także na eksport.
– Nie oznacza to jednak, że uruchomienie tej instalacji spowoduje, iż nasz bilans handlowy w sektorze chemicznym od razu się wyrówna – zastrzega prezes PIPC. To zajmie jeszcze, jego zdaniem, całe lata i będzie wymagało kolejnych inwestycji oraz dopasowania produkcji do potrzeb rynkowych.

Dwa wyzwania

Tymczasem przed branżą stoją poważne wyzwania. Jedno z nich to ryzyko odebrania darmowych uprawnień do emisji CO2 w wyniku rewizji listy branż, które mogą z takich uprawnień korzystać. Jak zwraca uwagę Krzysztof Łokuj z PIPC, przemysł chemiczny jest sektorem bardzo energochłonnym. Efektem mogłoby być przenoszenie zakładów produkcyjnych do państw nienależących do Unii Europejskiej (gdzie wspólnotowe prawodawstwo dotyczące także ochrony klimatu nie obowiązuje), czyli carbon leakage.
Nie wszystkich jednak to niepokoi. Dariusz Kwieciński, prezes Grupy Organika, przypomina, że ograniczenia dotyczące np. stosowania różnych substancji są wprowadzane w Europie już od ponad 20 lat. – Jedną z pierwszych zakazanych substancji był freon. Branża chemiczna dość szybko jednak wypracowała alternatywne technologie i dziś praktycznie już nie używa się tej substancji. Podobnie było z kolejnymi szkodliwymi związkami – mówi Kwieciński. Dlatego w jego opinii nasz przemysł będzie sobie dawał radę także z kolejnymi wprowadzanymi przez Unię Europejską obostrzeniami.
Kwieciński dostrzega jednak zagrożenie w obecnie proponowanych zapisach umowy o wolnym handlu między UE a Stanami Zjednoczonymi. – Dzięki coraz powszechniejszej eksploatacji złóż łupkowych w USA ceny gazu ziemnego spadły tam o ponad jedną trzecią. A gaz to zarówno jeden z podstawowych surowców używanych w produkcji chemicznej, jak i istotny nośnik energii. Umowa o wolnym handlu w proponowanym obecnie kształcie spowoduje, że skorzysta na niej północnoamerykański przemysł chemiczny, a europejski może się znaleźć w trudnej sytuacji – argumentuje prezes Grupy Organika. Dodaje też, że już od jakiegoś czasu duże koncerny nie inwestują w Europie. Dlatego w jego opinii Unia Europejska w interesie swojego przemysłu powinna zrewidować swoje stanowisko w sprawie tej umowy.
Podobną opinię ma także Janusz Wiśniewski, wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej, kierujący przed laty Zakładami Azotowymi w Tarnowie-Mościcach oraz Zakładami Azotowymi Kędzierzyn. Podczas grudniowej konferencji Nafta/Chemia 2013 mówił on, że rewolucja łupkowa w Stanach Zjednoczonych, której efekty możemy teraz obserwować, powoduje, że producenci zza oceanu mają dużą przewagę, jeśli chodzi o koszty. Zdaniem Wiśniewskiego oznacza to, że firmy chemiczne w Polsce, podobnie jak w innych krajach Unii Europejskiej, mogą mieć problem z utrzymaniem konkurencyjności.
Wyzwaniem jest ryzyko odebrania darmowych praw do emisji CO2