Za sprawą wiadomości z Warszawy wraca – przez wielu zapomniany – problem reprywatyzacji. Warszawa jest oczywiście z tego punktu widzenia miejscem szczególnym. To w stolicy po wojnie komunistyczna władza (dekretem Bieruta) dokonała bardzo szerokiego wywłaszczenia.
Dekret nigdy nie został uchylony. Formalnie biorąc, stanowił (i stanowi) element porządku prawnego i choć ci, którzy od decyzji dekretowych się odwoływali, nie mogli liczyć na praworządne rozstrzygnięcie, to jednak duża część to uczyniła. Dziś to właśnie te osoby – ściślej, ich krewni lub ci, którzy odkupili prawa – skutecznie podważają dekretowe wywłaszczenia i odzyskują nieruchomości, a nawet odszkodowania za bezumowne z nich korzystanie. Gminę warszawską kosztuje to już setki milionów. A końca roszczeń nie widać. Kto za to płaci? Ostatecznie obecni podatnicy.
Szacunki wydatków na pełne zaspokojenie roszczeń za wywłaszczenia warszawskie idą w dziesiątki miliardów złotych. To kwoty porażające, ale trzeba zapytać, czy problem jest tylko z Warszawą? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć i nie sądzę, by można udzielić definitywnej odpowiedzi. W końcu gdyby ktoś np. w 1990 r. odpowiadał na pytanie, ile będzie Warszawę kosztować reprywatyzacja, to z pewnością nie przewidywałby wydatków na tak gigantyczną skalę. Bo też ścieżki prawne były przecierane stopniowo. Stopniowo też kształtowała się ta szczególna branża biznesu, która zarabia na reprywatyzacji. Nie można – w świetle tych doświadczeń – wykluczyć jej ekspansji na cały kraj. Wyobraźmy sobie np., że Trybunał Konstytucyjny (choćby minimalnym stosunkiem głosów) uzna, że dekret o reformie rolnej i nacjonalizacji przemysłu jest niezgodny z konstytucją. Ktoś powie: to niemożliwe. Nie byłbym tego taki pewien. Sporo orzeczeń tego szacownego ciała ma luźny (a nawet żaden) związek z jednoznaczną interpretacją konstytucji. Sędziowie mają własne poglądy i przekonania, o czym najlepiej świadczy to, że czytając tę samą konstytucję, dochodzą do rozbieżnych często wniosków.
Reprywatyzacja to w istocie pomysł na naprawienie historycznych błędów. To zadanie niebywale ambitne w takim kraju jak Polska. Nie tylko z powodu upływu prawie pół wieku do ustrojowego przełomu. Pewnie ważniejsze jest to, że między okresem II Rzeczpospolitej a czasami komunistycznymi była wojna, która przyniosła niebywałe zniszczenia. Słuszne cele reprywatyzacji – sprawiedliwość, przywrócenie gwarancji własności czy nawet pobudzenie przedsiębiorczości – po zmianach ustrojowych, wojnie i wielkim upływie czasu niełatwo jest przełożyć na język prawa. Czy za sprawiedliwe można uznać, że właściciel kamienicy oszczędzonej przez wojnę ją odzyskuje, a ten, komu nieruchomość zburzyły bomby, musi się pogodzić z pełną stratą? Czy rekompensaty powinny dotyczyć wartości nieruchomości, jaką posiadały one w momencie ich przejmowania, czy wartości aktualnej (w niektórych przypadkach wielokrotnie większej)? Czy uwzględnić należy wartość netto (a więc z potrąceniem zadłużenia), czy brutto? Czy w przypadku dziedziczenia nieruchomości przez spadkobierców powinien być płacony podatek spadkowy? Jest też problem sprecyzowania, kto powinien być beneficjentem reprywatyzacji. Uznanie, że tylko obecni obywatele polscy, budzi wątpliwości. Dlaczego wyłączyć np. obecnych obywateli niemieckich, jeżeli byli w przeszłości obywatelami polskimi? No i w końcu trzeba by przesądzić, czy uregulowania o nacjonalizacji przemysłu i reformie rolnej mają być rewidowane, czy respektowane?
Współczynnik trudności związany z przygotowaniem ustawy reprywatyzacyjnej był z pewnością bardzo wysoki. Kolejne rządy, z jednej strony bojąc się gniewu dobrze zorganizowanych środowisk zainteresowanych reprywatyzacją, a z drugiej potencjalnie ogromnych następstw ustawy reprywatyzacyjnej dla budżetu, po prostu problemu nie podejmowały (tę strategię właściwie ogłosił rząd Donalda Tuska). Ale teraz się okazuje, że próba przeczekania niesie bardzo negatywne konsekwencje. Tym bardziej że powstały precedensy, które obiektywnie utrudniają uchwalenie regulacji powściągliwej, akceptowalnej dla państwa (i podatników).
Nie wiem, co można zrobić. Na pewno trzeba szukać możliwości zatamowania wielkiego wycieku państwowych pieniędzy. Pieniędzy w coraz mniejszym stopniu trafiających do byłych właścicieli, za to obficie osiadających na kontach biznesmenów z sektora reprywatyzacji. Prawo własności – zgodnie z konstytucją – musi być respektowane, ale nie jest to przecież jedyne święte prawo.
Trzeba szukać możliwości zatamowania wielkiego wycieku państwowych pieniędzy

Ryszard Bugaj ekonomista, profesor PAN