Odnośnie do najnowszej propozycji zmian w systemie emerytalnym pojawia się więcej pytań niż przy publikacji słynnych trzech wariantów. Jak ma wyglądać umarzanie obligacji na gruncie polskiego prawa? Czy w ogóle możliwe jest przeniesienie prywatnych aktywów instytucji finansowych do ZUS? Dlaczego na wybór pomiędzy ZUS i OFE będziemy mieć tylko trzy miesiące i skąd pomysł, aby przy braku decyzji lądować w ZUS?
I wreszcie kto wpadł na pomysł, aby z funduszy emerytalnych zrobić fundusze podwyższonego ryzyka, które nie mogą kupować obligacji (szczególnie w okresie dekoniunktury)? Zwłaszcza że zakaz, jak rozumiem, miałby dotyczyć wyłącznie polskich instrumentów skarbowych, a nie hiszpańskich, włoskich, greckich czy niemieckich. Tyle że kupując tamte, trzeba dorzucić ryzyko kursowe, co znacznie zwiększa ich niepewność. I kolejne pytanie, czy z OFE zostaną wreszcie zdjęte wszelkie obostrzenia inwestycyjne, które były jedną z przyczyn ich niskiej konkurencyjności?
Pytania można mnożyć. Ale te podstawowe są natury konstytucyjnej. Jak w ogóle można znacjonalizować aktywa prywatnych funduszy, przerzucając je do ZUS? Na bazie dzisiejszych uwarunkowań prawnych tego typu zabieg musiałby przecież polegać na wykupieniu tych obligacji. Chyba że rząd zmieniłby równolegle przepisy, osłabiając ochronę prawną wszystkich obligacji w Polsce. Efektem rynkowym nacjonalizacji obligacji OFE będzie zwiększenie udziału inwestorów zagranicznych w polskim rynku obligacji. Przejęcie części skarbowej przez państwo zwiększy udział ten z 36 proc. obecnie do 45 proc. Oznacza to większe uzależnienie polskiego rynku obligacji skarbowych od nastrojów globalnych i większą zmienność tych instrumentów. A trzeba pamiętać, że w okresie kryzysu niski udział inwestorów zagranicznych w polskim długu chronił nas przed utratą płynności i skokowymi wzrostami rentowności obligacji. Od 1 stycznia 2014 r. ryzyko zamiast maleć, będzie rosło.
Cała konstrukcja zaproponowanych zmian przewiduje wygaszanie systemu prywatnych funduszy emerytalnych. Szczególnie element suwaka bezpieczeństwa oznaczać będzie, że OFE będą wyprzedawać akcje już od przyszłego roku. Powstaje pytanie, ile osób zostanie w OFE. Przy tak krótkim terminie na decyzję jak trzy miesiące i trudności oceny w tym zalewie demagogii, co jest lepsze, ZUS czy OFE (i to na całe życie), poprzez brak decyzji, większość ubezpieczonych wyląduje w ZUS. Aby poziom aktywów funduszy emerytalnych był stały, w OFE musiałoby pozostać mniej więcej 40 proc. ubezpieczonych. Mało prawdopodobne, a jeśli zostanie tylko 20 proc., to roczne odpływy netto z systemu wyniosą ok. 5 mld zł. Tym samym będzie on wraz z upływem lat wygaszany. Oczywiście będzie to miało negatywny wpływ na polski rynek kapitałowy, co prawda rozłożony w czasie, ale z każdym miesiącem zmniejszający swe znaczenie w polskiej gospodarce.
Zakaz inwestowania przez OFE w obligacje Skarbu Państwa byłby ewenementem na skalę światową. W okresie dekoniunktury fundusze emerytalne zawsze zmniejszają zaangażowanie w akcje, zwiększając alokacje w papiery skarbowe. Brak takiej możliwości jest niezrozumiały i wystawia przyszłych emerytów na wyższe ryzyko. Fundusze będą zapewne kombinować, szukając instrumentów pochodnych, które umożliwią im inwestowanie pośrednie w polski dług. Nikt przecież nie jest samobójcą.
Na koniec jeszcze dobrowolność. Przy tak okrojonym systemie jak proponuje rząd dla funduszy emerytalnych utrzymanie jak największej liczby członków to być albo nie być. Będą więc zmuszone przeznaczyć olbrzymie pieniądze na zniechęcenie Polaków do ZUS. Z kolei, jak można się domyślać, rząd zniechęcać będzie Polaków do OFE. Czeka nas niezły festiwal, z którego przeciętny Polak już nic nie zrozumie. Na pewno nie będzie to sprzyjało ani zrozumieniu systemu emerytalnego, ani spokojowi społecznemu. Aż dziw bierze, że można było na to wpaść.
Walka funduszy z ZUS o klienta jeszcze bardziej zmąci i tak już niejasną sytuację