W trzy lata z polskich ulic zniknęło ponad 53 tys. małych sklepów. I nadal ich ubywa. Najszybciej giną spożywcze. Przybywa za to dyskontów i centrów handlowych, które przejmują rolę sklepów osiedlowych.
Liczba sklepów systematycznie maleje / Dziennik Gazeta Prawna
Od stycznia do kwietnia w Polsce zarejestrowano ponad 10 tys. nowych sklepów. W tym czasie jednak działalność zakończyło blisko 14 tys. placówek. Zaledwie w cztery miesiące ubyło więc prawie 2,9 tys. punktów i teraz jest ich 315 tys. – wynika z raportu przygotowanego na zlecenie DGP przez Bisnode D&B Polska. Wszystko wskazuje na to, że trendu spadkowego na tym rynku, obserwowanego już od co najmniej kilku lat, nie da się zastopować. Przynajmniej na razie.
Druga połowa ubiegłego roku dawała na to nadzieję. Wówczas bowiem liczba sklepów po raz pierwszy od lat wzrosła. Jak wyliczył Bisnode D&B Polska, zwiększyła się ona o blisko 2,5 tys. i na koniec 2012 r. wyniosła 318 tys.
Tendencja nie trwała jednak długo i w tym roku likwidacje znowu są częściej spotykane niż otwarcia. W dużej mierze jest to wina słabnącej dynamiki sprzedaży detalicznej. Od stycznia do maja wzrosła ona zaledwie o 0,4 proc. w stosunku do ubiegłego roku. Dla porównania w 2012 r. w tym samym czasie sprzedaż detaliczna zwiększyła się o 9,8 proc. Handel powoli więc przestaje być tą branżą, z której można żyć dostatnio. W największym stopniu spowolnienie dotyka małe, niezależnie funkcjonujące sklepy. Działając w pojedynkę, nie są w stanie zaoferować konsumentom cen, jakie proponują sieci super- i hipermarketów. Największe z nich liczą nawet po kilka tysięcy placówek, co pozwala ustalić korzystniejsze warunki z dostawcami, a tym samym niższe nawet o 20 proc. ceny.

Spożywcze w zaniku

Zjawisko kurczenia się rynku detalicznego widać najbardziej w kategorii sklepów ogólnospożywczych. Od stycznia do kwietnia tego roku ubyło ich ponad 4,4 tys., a od 2009 r. – aż 22,5 tys. Znikają też spożywcze sklepy specjalistyczne: piekarniczo-ciastkarskie, warzywno-owocowe, rybne czy mięsne.
– Nie da się już zaprzeczyć, że wielki format wypiera z rynku mniejszych przedsiębiorców. Klient znajdzie tam nie tylko podstawowe artykuły spożywcze, lecz także bogaty ich wybór, i to coraz lepszej jakości. W dodatku tego rodzaju sklepy powstają w dogodnych lokalizacjach, w pobliżu miejsca zamieszkania klientów. Nie oszczędzają też na polepszaniu swojego wizerunku – mówi Tomasz Starzyk, analityk z Bisnode D&B Polska.
– Największym zagrożeniem dla małego handlu są dyskonty. Jedno miejsce pracy w takim sklepie odbiera nawet pięć w tradycyjnym handlu. A prawda jest taka, że tego typu sklepy powstają w coraz mniejszych miejscowościach, w których dominowały dotychczas niezależnie działające małe placówki – podkreśla Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu.
Podobne wnioski płyną z ostatniego raportu przygotowanego przez firmę badawczą PMR. Według niego na milion mieszkańców przypada w Polsce już 80 dyskontów. W ciągu ostatnich lat ich ogólna liczba wzrosła o blisko 80 proc., do 3 tys. Ambitne plany tych sieci pozwalają przypuszczać, że w ciągu trzech kolejnych lat otwartych zostanie ponad tysiąc nowych sklepów tego typu. W rezultacie na milion mieszkańców przypadać ich już będzie ponad sto. Sama Biedronka zapowiedziała, że będzie otwierała ok. 300 sklepów rocznie, by do 2015 r. jej sieć liczyła 3 tys. placówek. Skalę działania zwiększa też Lidl, któremu rocznie przybywa po kilkadziesiąt marketów i obecnie jest ich ponad 450.
– Większe zainteresowanie sklepami wielkopowierzchniowymi wiąże się ze zmianą nastrojów konsumenckich. Polacy odczuwają wzrost cen i spadającą siłę nabywczą swoich pieniędzy. Gorzej oceniają perspektywy na rynku pracy i kontrolują uważnie domowe finanse – zaznacza analityk Tomasz Starzyk. W konsekwencji, jak dodaje, klienci szukają oszczędności i wybierają sklepy, w których mogą zrobić zakupy taniej.

Odzieżowe też tracą

Podobna sytuacja panuje w handlu detalicznym artykułami włókienniczymi, odzieżowymi i obuwiem. Od stycznia do kwietnia ubyło 600 sklepów z tego rodzaju asortymentem. Coraz mniej jest też placówek oferujących AGD/RTV czy elementy wyposażenia wnętrz. Tych w sumie ubyło w tym roku 150. Powodem ich zamykania są również dyskonty, które dotarły i w te obszary handlu. Co więcej, sprzedają pod znanymi markami, jak TextilMarket należąca do Grupy Redan, która rozwija sklepy pod logo Top Secret, Troll i Drywach, czy Brico Depot, którą uruchomił Kingfisher, europejski lider w dystrybucji artykułów dom/wnętrze/ogród.
Z kolei za przyczynę zamykania placówek z AGD/RTV i księgarń można uznać rozwój sklepów internetowych, w których produkty z tych branż są nawet o 20–30 proc. tańsze niż w tradycyjnej dystrybucji. Poza tym od kiedy sklepy AGD/RTV zaczęły działać także w internecie, wolniej ich ubywa. W 2010 r. zniknęło ich z rynku ponad 1,2 tys., w ubiegłym roku – zaledwie 90.
– Avans to poza sklepami stacjonarnymi również sklep internetowy, w którym klienci mogą znaleźć jeszcze szerszą ofertę. Zachęcamy do zakupów w obu rodzajach sklepów – mówi Arkadiusz Tomala, prezes spółki Domex, będącej właścicielem marki Avans.
Znaczenie ma też rozwój centrów handlowych, do których przeniósł się handel z głównych ulic miast. A tu właśnie zlokalizowanych było najwięcej niewielkich punktów handlowych specjalizujących się w odzieży, obuwiu, elektronice czy oświetleniu. Dla bankrutujących handlowców nie ma jednak miejsca w galeriach, bo ich zarządcy stawiają na znane marki.
A centra handlowe są budowane w coraz mniejszych miastach, takich jak Ełk, Kutno, Myszków czy Jaworzno. Drobni handlowcy skarżą się więc, że do ich powolnego wymierania przyczyniają się samorządy lokalne. Są one nastawione na zdobywanie wpływów do budżetu, a dobro małych przedsiębiorców działających na ich terenie spychają na dalszy plan. Dowodem na to mogą być przeprowadzone w ubiegłym roku badania w 300 gminach miejskich i wiejskich na zlecenie Makro Cash & Carry. Wynika z nich, że zaledwie w co dziesiątej z nich istnieje sprecyzowana strategia określająca sposób wspierania lokalnego handlu. Tymczasem brak wsparcia i ekspansja marketów spowodowały, że od 2007 r. udziały małych kupców w handlu spadły z 46 do 39 proc.

Ratunkiem franczyza

Sklepikarzy może pocieszyć to, że tempo kurczenia się rynku słabnie. W 2010 r. ubyło w sumie blisko 26 tys. punktów handlowych, w 2011 r. już tylko 21 tys., a w 2012 r. – 6,3 tys. W tym roku, jak prognozują eksperci, z rynku zniknie w sumie mniej niż 6 tys. sklepów.
Jak tłumaczy Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, handlowcy, zanim podejmą decyzję o likwidacji, próbują sił w grupie. Widać to po dynamicznym rozwoju sieci franczyzowych i grup zakupowych, takich jak Żabka, Eurocash czy Odido. Ta ostatnia w zaledwie półtora roku od powstania zjednoczyła pod swoim szyldem 2 tys. małych sklepów. Żabka z kolei poinformowała przed kilkoma dniami o trzytysięcznej placówce w swojej sieci. Jej plan na ten rok to 450 sklepów, czyli o ponad 100 więcej niż w 2012 r.
Niestety, z roku na rok handlowcom będzie coraz trudniej o franczyzę. Rynek jest coraz bardziej nasycony i dane marki przyjmują do siebie już tylko dobrze zlokalizowane placówki o wysokich miesięcznych obrotach. Dlatego nawet gdy sprzedaż detaliczna odbije, upadłości na tym rynku nie znikną. Zwłaszcza że młode pokolenie, widząc ciężką pracę rodziców w przypadku firm rodzinnych, rezygnuje z prowadzenia sklepu i szuka zatrudnienia w innych sektorach gospodarki.
Jednak handlowcy sami ponoszą część odpowiedzialności za sytuację, w której się znaleźli. Kiedy klientom zaoferowano paletę zagranicznych marek, przestała ich zadowalać rodzima bylejakość. Ten, kto nie odpowiada na ich oczekiwania, nie ma wystarczająco szerokiej oferty, utrudnia dokonywanie płatności bezgotówkowych i w końcu wypada z rynku. Jak szacuje Polska Izba Handlu, wciąż ok. 30 proc. małych sklepów nie ma terminali płatniczych, a w kolejnych 30 proc. można zapłacić kartą, jednak dopiero powyżej określonej kwoty. – Ta sytuacja może się zmienić, gdy opłaty za przeprowadzanie transakcji bezgotówkowych będą niższe – uważa Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu.

Alkohol na osłodę

Jest jednak branża, która idzie pod prąd i niestraszne jej spowolnienie rynku oraz rosnąca konkurencja ze strony dużych marketów. Mowa o sklepach alkoholowych, których na polskim rynku działa już ponad 4,1 tys. Ich liczba ciągle wzrasta. W 2012 r. zarejestrowanych było 4138 punktów, do kwietnia br. – 4157. To o ponad 950 więcej niż jeszcze na koniec 2009 r. Rozwój tego segmentu rynku najczęściej odbywa się kosztem sklepów ogólnospożywczych. To konsekwencja wzrostu popytu na egzotyczne alkohole, wina z dalekich rynków czy nalewki produkowane według tradycyjnych receptur. Wzrasta też zainteresowanie whisky. W ubiegłym roku ta kategoria zanotowała 20-procentowy wzrost w sprzedaży.
Wszystko wskazuje więc na to, że pojęcie „mały sklep za rogiem” już wkrótce może się kojarzyć z butelką alkoholu, a nie, jak dotychczas, mleka.