Budżet państwa na 2013 r., zdaniem ministra Sami Wiecie Którego, miał być odpowiedzialny, oparty na realistycznych i bezpiecznych założeniach oraz wspierający rozwój. Jednak ekonomiści ostrzegali, że założenia do budżetu są wzięte z księżyca i że konieczna będzie nowelizacja.

Autor niniejszego felietonu wielokrotnie podkreślał na tych łamach, że w 2013 r. bardzo możliwa jest stagnacja lub nawet recesja, a nie 2,5-proc. wzrost PKB. Minęło sześć miesięcy, według wstępnych wyliczeń GUS wzrost gospodarczy jest w granicach zera (licząc kwartał do kwartału), dochody budżetu są niższe o ponad 5 proc. od zeszłorocznych, zaś deficyt budżetowy już dawno przekroczył roczny limit 35 mld zł (tylko minister Sami Wiecie Który schował część tego deficytu, ponad 10 mld zł, udzielając ZUS pożyczki na wypłatę emerytur, zamiast przekazać na ten cel dotację z budżetu).
Szacunki owego ministra mówią, że zabraknie w budżecie 24 mld zł, że deficyt trzeba będzie zwiększyć o 16 mld i obciąć wydatki o ponad 8 mld zł. Minister ów podkreśla, że nowelizacja będzie korzystna dla wzrostu gospodarczego, a oszczędności nie dotkną zwykłych ludzi. Ale to niemożliwe. Bo przecież cięcia wydatków na chybcika są możliwe tylko w resortowych budżetach bieżących i w wydatkach inwestycyjnych, a to musi negatywnie wpłynąć na wzrost gospodarczy.
Na przykład jednostki budżetowe wydały w 2012 r. ponad 15 mld zł na zakup materiałów i usług. Z tego 3,5 mld zł wydano na remonty. W trudnych czasach należy przeprowadzać tylko takie naprawy, które są konieczne ze względu na bezpieczeństwo osób użytkujących daną infrastrukturę. Z pewnością znaczne ograniczenie tej kwoty jest możliwe, ale negatywnym skutkiem będzie spadek zamówień z sektora publicznego w firmach remontowych.
Jednostki budżetowe wydały w zeszłym roku 3,2 mld zł na zakup materiałów i wyposażenia. Na materiałach pewno wiele nie da się oszczędzić, ale jeżeli dokona się zmiany zasad działania urzędów i przejścia z papierowego obiegu dokumentów na elektroniczny, pewne oszczędności są możliwe. Ale już na wyposażeniu można naprawdę sporo oszczędzić, tylko odczują to firmy dostarczające takie wyposażenie.
W jednostkach budżetowych wydano także prawie 4,6 mld zł na następujące kategorie wydatków: usługi drukarskie, introligatorskie, powielanie, kopiowanie, usługi transportowe, usługi pocztowe i telegraficzne, koszty i prowizje bankowe. Jeżeli zostanie wdrożony dobry standard e-urzędu, zostanie ograniczone zatrudnienie i będą renegocjowane umowy z bankami, oszczędności w tym obszarze mogą sięgnąć ponad 2 mld zł rocznie, ale odczują to dostawcy tych usług.
Jak widać, oszczędności są możliwe i potrzebne, ale z pewnością odbiją się negatywnie na wzroście gospodarczym. Chyba że minister Sami Wiecie Który zrobi tak samo jak w 2009 r., kiedy świadomie zwiększył strukturalny deficyt sektora finansów publicznych do ponad 8 proc. PKB, a cięcia wydatków okazały się symboliczne. To jest możliwe przez upchnięcie części deficytu w ZUS oraz funduszach celowych w BGK. Wtedy w krótkim okresie wpływ na wzrost będzie minimalny, być może unikniemy recesji, ale bardzo szybko będzie rósł dług publiczny.
Według definicji unijnej nasz dług publiczny już przekroczył 55 proc. PKB, jeżeli w całym roku będzie stagnacja gospodarcza, a deficyt sektora znacznie przekroczy 5 proc. PKB, to liczony według metodologii unijnej dług publiczny może przekroczyć nawet 60 proc. PKB, czyli limit zapisany w konstytucji.
A minister Sami Wiecie Który, zamiast proponować poważne reformy, zabiera się do demontażu bezpieczników w ustawie o finansach publicznych, które miały powstrzymać narastanie długu. To Himalaje nieodpowiedzialności fiskalnej.
Nowelizacja budżetu negatywnie wpłynie i na gospodarkę, i na nas.