Taniejące paliwa zepchnęły wskaźnik do zaledwie 0,8 proc. w kwietniu. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze niżej. Być może nawet dojdzie do niewielkiej deflacji, czyli ceny w skali całej gospodarki zaczną spadać.
To, że inflacja poszła w dół, nie jest dużym zaskoczeniem. Paliwa w kwietniu znów potaniały (tym razem ich ceny były niższe o 4,5 proc. niż przed rokiem), tańsza była też energia wykorzystywana, w prywatnych mieszkaniach (o 0,4 proc.) oraz łączność (o 7,3 proc.). Niespodzianką był wzrost cen w rekreacji i kulturze (o 3,5 proc. w skali roku). GUS tłumaczy to końcem promocji na rynku wydawniczym i wzrostem cen gazet i czasopism o 5 proc. w porównaniu z marcem. To dlatego inflacja spadła „tylko” do 0,8 proc., a nie do 0,7 proc., jak spodziewała się większość ekonomistów. Zaskoczenie było widać na rynku walutowym. Wczoraj po południu euro kosztowało 4,18 zł (najwięcej od początku kwietnia), a dolar ponad 3,25 zł.

Blisko deflacji

Na tym się jednak nie skończy. Większość ekspertów sądzi, że inflacyjny dołek zaliczymy w czerwcu. Wtedy roczny wskaźnik powinien wynieść 0,4–0,5 proc.
– Deflacji nie zakładam, ale odległość od ujemnych wartości nie będzie duża – twierdzi Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao. Uważa, że o niskim wzroście cen decyduje oprócz tanich surowców na świecie również słaby popyt w kraju, który uniemożliwia producentom i dostawcom podwyżki.
Także według Rafała Sadocha z Invest-Banku najbardziej prawdopodobny scenariusz to spadek inflacji do 0,5–0,6 proc. w czerwcu, a potem jej stabilizacja na tak niskim poziomie do końca wakacji. – Nie możemy wykluczyć, że zdarzy się miesiąc z minimalną deflacją. Ale byłoby to zjawisko krótkotrwałe, długoterminowego zagrożenia z pewnością nie ma – mówi analityk.
Według ekonomistów BZ WBK tempo wzrostu cen będzie hamować jeszcze przez co najmniej dwa miesiące. Ale ich zdaniem rekord niskiej inflacji z kwietnia 2003 r. (wówczas wynosiła ona 0,3 proc. w skali roku) może nie zostać pobity.

Rada pod presją

Co to oznacza? Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała zmierzyć się z coraz większą presją na kolejne obniżki stóp. Eksperci na razie są niemal zgodni, że RPP zetnie stopy raz lub dwa w czerwcu–lipcu.
Marcin Mrowiec mówi jednak, że jastrzębie – czyli przeciwnicy obniżek stóp – mogą niebawem dostać do rąk mocny argument. W przyszłym tygodniu GUS opublikuje dane o produkcji przemysłowej w kwietniu. – Inflacja zawsze jest ważna, ale dla rady ważniejsza będzie chyba dynamika produkcji. Jest duża szansa na pozytywną niespodziankę. My optymistycznie zakładamy, że wzrośnie ona o 4 proc. – mówi ekonomista. I dodaje, że dane o produkcji to jedna z tych zmiennych, które dość szybko reagują na zmianę cyklu. Co prawda dynamika produkcji może się bardzo wahać w poszczególnych miesiącach, ale kwietniowe odbicie mogłoby skłonić RPP do wstrzymania się z obniżką w czerwcu.
– Gdyby kolejne miesiące pokazały odbudowywanie się produkcji, rada może uniknęłaby błędu analogicznego do tego, jaki popełniła przed rokiem. Wtedy w szczycie inflacji podwyższyła stopy, choć wszystko zapowiadało spowolnienie gospodarcze i wyhamowanie cen. Teraz w inflacyjnym dołku RPP nie powinna obniżać stóp, gdy pojawią się symptomy przyspieszenia wzrostu gospodarczego – przekonuje ekonomista.
Drugi jastrzębi argument: wzrost inflacji bazowej w kwietniu. NBP opublikuje dane dziś, ale ekonomiści szacują wskaźnik na ok. 1,2 proc. w porównaniu do 1 proc. w marcu. Inflację bazową wylicza się po odrzuceniu cen żywności i energii – na które polityka pieniężna banku centralnego ma ograniczony wpływ. – U niektórych członków rady chęć do głosowania za dalszymi obniżkami stóp może być przez to mniejsza – przyznaje Rafał Sadoch.