Sygnał od przewodniczącego Komisji Europejskiej jest jednoznaczny – w cięciach doszliśmy do ściany, Bruksela luzuje warunki walki z długiem i deficytem. Teraz potrzebujemy wzrostu gospodarczego. Oszczędności go zabijają. Trzymając się cięciowych dogmatów, wpadniemy w pułapkę.
Takie postawienie sprawy jest słuszne. Nie można iść w zaparte. I trzymać się tez, które straciły rację bytu. Szkoda tylko, że przy okazji rozmontowuje się fundamenty walki z kryzysem. I skutecznie podważa zaufanie do prawa europejskiego.
Dopiero co przyjęto w Europie pakt fiskalny, sześciopak i dwupak. Miały one gwarantować oddłużenie Europy. I raz na zawsze zapewnić Unii dyscyplinę fiskalną. Nie minął jeden sezon, a niedawna religia stała się średnio zobowiązującym postulatem, który może być traktowany poważnie. Ale nie musi.
Podobnie postępowano w przeszłości. Dziś relatywizuje Jose Barroso. Wcześniej – w przypadku podpisanego w 1997 r. paktu o stabilności i wzroście – podobnie postępowali Niemcy i Francuzi. Pakt zakładał limit zadłużenia w wysokości 60 proc. PKB i deficytu bud- żetowego poniżej 3 proc. PKB. Był gwarantem stabilności unii walutowej. Państwa strefy euro złamały go 88 razy. W sprawie łamania jego zasad wypowiadał się Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Jego stanowisko jednak ignorowano. Sąd sądem, ale sprawiedliwość była po stronie silniejszego.
Później poluzowano zasady w odniesieniu do Belgii, Grecji i Włoch. Gdy państwa te przyjmowały euro, ich dług publiczny zbliżał się do dwukrotności dopuszczalnych wartości.
Tamte doświadczenia – w dużej mierze natury aksjologicznej – leżą u podstaw dzisiejszego kryzysu. Miały się nie powtórzyć. Dziś mamy jednak sytuację nadzwyczajną. Poszukujemy wzrostu. No i nadzwyczajnie trzeba odejść od zasad. Decyzje podejmowane dziś nie pozostaną jednak bez konsekwencji. Jak komentował jeden z publicystów: gdy odchodzi się od zasad, buduje się rzeczywistość bez zasad. W Unii sytuacje nadzwyczajne stają się regułą. A zasadą – brak zasad.