Dymisja ministra Mikołaja Budzanowskiego stawia pod dużym znakiem zapytania projekty energetyczne, w które zaangażowały się państwowe koncerny. Chodzi m.in. o konsorcjum łupkowe i sojusz atomowy.
To właśnie za kadencji Mikołaja Budzanowskiego powstała lista strategicznych inwestycji, których wartość sięga 100 mld zł. Do ich realizacji powoływane były sojusze koncernów z udziałem Skarbu Państwa. Wspólnymi siłami chciano szukać gazu łupkowego i budować pierwszą elektrownię jądrową. Sojusze bez swojego architekta mogą nie przetrwać najbliższych miesięcy.
Po ubiegłotygodniowym pożeganiu z rządem sternika MSP niepewny jest m.in. los powołanego niemal rok temu konsorcjum łupkowego. Minister skarbu zaprzągł do niego największe firmy – KGHM, PGE, Tauron i Eneę – ale ich menedżerowie od początku nie ukrywali, że są przeciwni angażowaniu się w ryzykowne i kosztowne przedsięwzięcie.
– Wiele zarządów spółek związanych ze Skarbem Państwa, zwłaszcza tych, które znalazły się w sojuszach łupkowym czy atomowym, niewątpliwie z ulgą odetchnęło po dymisji ministra Budzanowskiego. Nie mam wątpliwości, że nie przetrwają – mówi Andrzej Szczęśniak, analityk rynku energetycznego.
Jego zdaniem teraz tempo poszukiwań gazu łupkowego mocno zwolni. Ale nie tylko. Koncerny energetyczne mają też problem z dogadaniem się przy realizacji programu jądrowego wartego ponad 55 mld zł. Z powodu kryzysu to dziś ryzykowny projekt.
Pod znakiem zapytania staje też wiele wspólnych inwestycji w elektroenergetyce, m.in. bloki PGNiG i Tauronu w Łagiszy, KGHM i Tauronu w Blachowni oraz w sektorze chemicznym (zakład petrochemiczny Grupy Azoty i Lotosu w Gdańsku) i gazowym (korytarz Północ – Południe, który miał być dofinansowany przez spółkę Polskie Inwestycje Rozwojowe).
Ostatnie zamieszanie z memorandum gazowym i odwołaniem największej inwestycji węglowej w Europie przez PGE w Opolu wywołało dyskusję na temat sposobu, w jaki realizowana jest polityka energetyczna państwa. Dziś za kreowanie jej założeń odpowiada Ministerstwo Gospodarki, ale nadzór właścicielski nad koncernami energetycznymi, poza górnictwem, sprawuje MSP.
– Ta dyskusja powinna się pilnie zakończyć konkluzją – zapowiedział w ubiegły piątek Donald Tusk. – Być może taką konkluzją będzie jednolity nadzór nad całą energetyką – stwierdził premier. Nie wykluczył, że powstanie ministerstwo energetyki lub powołany zostanie pełnomocnik rządu.
Zdaniem Janusza Steinhoffa, byłego wicepremiera i ministra gospodarki, brak koordynacji działań rządu w zakresie energetyki to tylko „potknięcia”, które nie wymagają łączenia kompetencji resortów gospodarki i skarbu. – Byłoby to zaprzeczeniem kilkunastoletnich reform – twierdzi Steinhoff i dodaje, że połączenie zadań regulacyjnych z nadzorem właścicielskim nic nie da. – Funkcją państwa, czyli w tym przypadku Ministerstwa Gospodarki, jest stworzenie warunków, w których PGE mogłaby przystąpić do realizacji rozbudowy elektrowni w Opolu, a nie kombinowanie, jak ją do tego zmusić – kwituje.
Połączenia resortów gospodarki i skarbu nie obawia się Piotr Piela, partner w Ernst & Young. – Większość decyzji dotyczących sektora powinna być koordynowana w jednym miejscu. Dziś tak nie jest – mówi Piela.
Potrzebę wzmocnienia strategicznego myślenia o energetyce widzi również Mariusz Swora, były prezes Urzędu Regulacji Energetyki. Swora przypomina, że ministerstwa ds. energetyki istnieją m.in. w Danii i Wielkiej Brytanii. – Ale skupiają w sobie bardziej kompetencje naszych ministerstw gospodarki i środowiska. Jeśli i u nas miałby powstać odbrębny resort, to nadzór właścicielski nad spółkami powinien pozostać poza nim – uważa Mariusz Swora.
Jacek Socha, były minister skarbu, partner w firmie doradczej PwC, także jest zwolennikiem powołania ministerstwa energetyki, ale w jeszcze innym kształcie. – Należałoby połączyć Ministerstwo Skarbu i Ministerstwo Środowiska – zapewnia Jacek Socha, tłumacząc ten wariant potrzebą koordynacji programu łupkowego.