Do kasy państwa wpływa mniej podatków i opłat. W błyskawicznym tempie rośnie więc deficyt budżetowy, który po trzech miesiącach tego roku sięgał już blisko 25 mld zł - pisze portal Money.pl. To ponad 68 proc. tegorocznego limitu zapisanego w ustawie budżetowej.

Najnowsze dane z gospodarki i rynku pracy potwierdzają prognozy ekonomistów, którzy ostrzegali przed zbytnim optymizmem rządu Donalda Tuska. Minister Jacek Rostowski wciąż się upiera, że nasza gospodarka urośnie o 2,2 proc., a bezrobocie nie przekroczy na koniec roku 13 proc. Tymczasem według różnych instytucji, nasza gospodarka urośnie najwyżej o 1,5 proc., a bezrobocie utrzyma się na obecnym - wysokim poziomie. Międzynarodowy Fundusz Walutowy uznał niedawno, że nie mamy co liczyć na wzrost większy niż 1,3 proc. PKB. Wcześniej Komisja Europejska zaprognozowała nam w tym roku wzrost PKB na poziomie 1,2 proc., a Narodowy Bank Polski także obciął swoją do 1,3 proc.

Realizacja budżetu państwa na 2013 rok / Media

Na nic optymizm rządu. Skalę spowolnienia widać wyraźnie po kiepskich wpływach do kasy państwa, znacznie niższych od założonych w ustawie budżetowej. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że dochody z końcem marca sięgnęły 61,4 mld zł, a powinny w tym czasie przekroczyć 74 mld zł. Były więc o ponad 13 mld zł niższe.

Harmonogram wzrostu deficytu budżetu państwa / Media

Tym samym dziura budżetowa rośnie błyskawicznie, sięgając już blisko 25 mld zł. To ponad 68 proc. tegorocznego limitu, zaplanowanego w tym roku na niewiele ponad 35,5 mld zł.

Wydatki zapisane w budżecie państwa na 2013, które rząd może ograniczyć / Media

Główna przyczyna złego stanu budżetu? Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy wskazują na spowolnienie. Są zdania, że winna mu jest przede wszystkim szybko malejąca konsumpcja prywatna Polaków, niestabilne zapotrzebowanie na nasze towary u kluczowych partnerów w Europie oraz dalszy spadek inwestycji współfinansowanych ze środków unijnych.

- Rząd popełnił grzech, przyjmując założenia makroekonomiczne na 2013 rok - mówi portalowi Money.pl dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, ekonomista PKPP Lewiatan. Ekonomiści, eksperci, także my ostrzegaliśmy, że to co założył minister Jacek Rostowski, to zdecydowanie przesadzone kryteria makroekonomiczne.

- W czasie gdy obserwowaliśmy spowolnienie na Zachodzie, a przede wszystkim w kluczowej dla nas gospodarce - niemieckiej, rząd kurczowo trzymał się nierealnych wskaźników - ocenia prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów, główny ekonomista BCC.
Jego zdaniem w kasie państwa do końca roku może zabraknąć nawet ponad 30 mld zł. Inni prognozują spadek wpływów z podatków i innych opłat na 10-20 mld zł. - Wyraźny wzrost wpływów z podatków zauważymy dopiero przy wzroście PKB rzędu 3-4 pkt. procentowych. To w tym roku niemożliwe, a co więcej na taki wzrost nie ma co liczyć nawet w przyszłym roku. Pamiętajmy, że nawet jeżeli gospodarki państw zachodnich przyśpieszą, my to odczujemy ze sporym opóźnieniem - tłumaczy w Money.pl ekspert BCC.

Resort finansów przyznaje, że jest źle, ale liczy na zahamowanie fatalnego trendu już w najbliższym czasie. - Po niższych dochodach w okresie styczeń-luty, w marcu nastąpiło odbicie po stronie dochodowej. Proszę także pamiętać, że ważny jest poziom deficytu na koniec roku, a nie w poszczególnych miesiącach roku - usłyszeli dziennikarze Money.pl w biurze prasowym Ministerstwa Finansów.

Ponadto urzędnicy tłumaczą, że wysoki deficyt jest typowym zjawiskiem dla realizacji budżetu państwa w pierwszych miesiącach roku. Wskazują na specyfikę harmonogramu niektórych płatności, wyższych niż wynikałoby to z upływu czasu (subwencje dla samorządów, składka do budżetu Unii, wydatki na Wspólną Politykę Rolną), a także z zakładanego w pierwszej połowie roku wolniejszego tempa przyrostu dochodów.

Jak zapewniono w resorcie - w połowie roku, tak jak to miało miejsce w latach poprzednich, tempo przyrostu deficytu ulegnie spowolnieniu. Ministerstwo Finansów, jak nas poinformowano - nie zakłada konieczności nowelizacji budżetu państwa, chociaż jej nie wyklucza.

Rząd będzie dokręcać śrubę

Na pewno nie wzrosną podatki. To można by było zrobić dopiero planując budżet na 2014 rok. Z pewnością do końca roku nie znikną kolejne ulgi podatkowe. Mimo że to łakomy kąsek - jak szacuje resort finansów rocznie ulgi uszczuplają wpływy budżetu o blisko 80 mld zł - to jednak nie można ich zlikwidować w ciągu roku budżetowego. To także niewygodne ze względów politycznych i wizerunkowych. Przypomnijmy, że z końcem zeszłego roku ograniczono już stosowanie ulg na dzieci oraz dla twórców. Wygaszana jest ulga internetowa i budowlana. Na nich rząd chce zaoszczędzić w tym roku ponad 600 mln zł. Jednak mimo wielu prawnych ograniczeń, Jacek Rostowski ma sporo sposobów na cerowanie budżetu.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby w połowie roku premier Donald Tusk, podobnie jak na początku 2009 roku, wezwał swoich ministrów do przygotowania listy możliwych cięć wydatków w poszczególnych resortach - mówi w Money.pl Marcin Peterlik, ekspert Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Wtedy udało się uciułać kilka miliardów i prawdopodobnie teraz też tak będzie.


- Jeżeli chodzi o cięcia, rządowi najłatwiej będzie ograniczyć wydatki na remonty i budowę dróg lub inne inwestycje w infrastrukturę. Już mieliśmy przecież sytuację, kiedy przycinano listę planowanych inwestycji - uważa Marcin Peterlik. - Zawsze można je przesunąć na kolejne lata.

Agnieszka Decewicz z BZ WBK wskazuje na jeszcze jedną ważną furtkę - skrupulatne kontrole i rozliczanie podatników oraz wzrost wpływów z kar i mandatów. - Minister finansów założył tegoroczne wpływy do budżetu z mandatów na półtora miliarda złotych. W 2012 roku dochód stanowił tylko ułamek tej kwoty, bo około 35 milionów złotych - argumentuje.
Wreszcie wyjście ostatnie, ale zdaniem ekspertów bardzo prawdopodobne - zwiększenie deficytu budżetowego. - Dla Jacka Rostowskiego to dwie dodatkowe emisje obligacji, które mogą mu przynieść co najmniej 10 mld zł ratujących finanse państwa - ocenia Decewicz. Jej zdaniem to kwota, która nie grozi przekroczeniem dopuszczalnej granicy 55 proc. długu w stosunku do wartości PKB. - Dług zatrzyma się tuż pod tą granicą, a premier będzie miał dodatkowy argument za nieobniżaniem stawek podatku VAT.


Andrzej Zwoliński, Money.pl