Niewątpliwe rok 2012 pchnął integrację eurolandu do przodu; nikomu rok temu nie śniła się unia bankowa i oddanie EBC kontroli nam bankami. Ale na skok w federalizm, na jaki zanosiło się w czerwcu, gdy istniała realna groźba upadku euro, rządy nie mają ochoty.

"Nie jesteśmy w scenariuszu szybkiej integracji politycznej. Obawiam się, że ten kryzys nie wystarczy, by dać unii walutowej instrumenty, których potrzebuje. Trzeba pewnie jeszcze jednego kryzysu za kilka lat, mam nadzieję mniej poważnego, który wykaże, że to, co zrobiliśmy, było niewystarczające" - mówi w rozmowie z PAP niemiecki ekspert z paryskiego think tanku ECFR Thomas Klau.

Historia kryzysu eurolandu ostatnich trzech lat pokazuje, że przywódcy są zdolni do szybkich i daleko idących decyzji, ale tylko, gdy działają pod silną presją rynków. Tymczasem w ostatnich miesiącach ta presja zmalała, bo spokój zapewnił prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, ogłaszając we wrześniu plan nieograniczonego skupowania na masową skalę na rynku wtórnym obligacji państw borykających się z rosnącymi kosztami obsługi długu. Sama zapowiedź tego instrumentu sprawiła, że nie jest potrzebne jego użycie.

Tymczasem raptem w czerwcu, gdy rekordowe koszty obsługi długu Hiszpanii i Włoch groziły upadkowi już całego eurolandu, przywódcy zdecydowali się ambitnie zacieśniać integrację. "Była tak ekstremalna presja rynków, że skok w integrację miał być skokiem, by przeżyć. Przywódcy byli nawet gotowi porzucić suwerenność, by przetrwać" - mówi PAP prof. Xavier Delcourt z Uniwersytetu Roberta Schumana w Strasburgu. Rozpoczęły się głośne dyskusje, które rok temu toczyły się tylko w kołach akademickich: o utworzeniu budżetu czy ministerstwa finansów eurolandu, czyli prawdziwych federalnych emblematów unii walutowej.

Od czasu jednak, kiedy Draghi ogłosił swój plan, presja zmalała na tyle, że istnienie eurolandu nie jest już zagrożone - przyznają ekonomiści. "Decyzja EBC była niezbędna, bo obniżyła niebezpieczeństwo niszczącej spirali eurolandu. Ale to spowodowało, że spadła presja na rynki, by zrobić wielki krok ku integracji" - przyznaje Klau. "Draghi zatrzymał kryzys tylko krótkoterminowo" - ostrzega lider liberałów w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt. Także inni eksperci przestrzegają, że kryzys się nie skończył; problemy mogą się pojawiać m.in. w związku z Cyprem, Słowenią czy niepewnościami co do nowego rządu we Włoszech.

"Wciąż daleko do stworzenia struktur politycznych i gospodarczych strefy euro, które zapewnią jej stabilność długoterminowo"- mówi Klau.

Na szczycie w grudniu przywódcy skorzystali z braku pilności i uniknęli decyzji, które pozbawiłyby ich suwerenności. Pchnęli do przodu unię bankową, ale niemal do kosza wyrzucili przygotowane przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya i szefa Komisji Europejskiej Jose Barroso długofalowe plany, z rozpisanymi na poszczególne lata etapami integracji politycznej i fiskalnej. W przyjętych wnioskach ze szczytu przywódcy ograniczyli się do kroków na najbliższe dwa lata. A z powodu silnego sprzeciwu Niemiec, Finlandii i Holandii z dokumenty wypadły jakiekolwiek zapisy o własnym budżecie jako stałymo (także w czasach pozakryzysowych) instrumencie stabilizacyjnym w eurolandzie.

Kroczkiem przy tych planach jest wymagający dalszej analizy pomysł stworzenia "funduszy solidarnościowych" jako marchewki dla państw, które w specjalnych kontraktach z Brukselą zobowiążą się do reform. Chodzi o wsparcie finansowe ukierunkowane i ograniczone czasowo.

Ogromne znaczenie ma natomiast decyzja o ustanowienia przy EBC wspólnego mechanizmu nadzoru, który umożliwi w przyszłości bezpośrednią rekapitalizację banków z funduszu ratunkowego eurolandu EMS. Przywódcy rozpoczęli też prace nad kolejnym etapem unii bankowej czyli wspólnym systemem upadłości banków (resolution mechanism). To oznacza, że na poziom europejski przeniesione zostaną decyzje o pozwoleniu na upadek banku, nadzorowanym przez EBC, co będzie oznaczać straty dla właścicieli banków i wierzycieli.



"Budżet strefy euro ma wymiar znacznie bardziej polityczny dla wyborców. Ale myślę, że mechanizm nadzoru bankowego oraz to, co przyjdzie w 2014 roku, czyli wspólny mechanizm upadłości banków wraz z organem likwidacji banków, to jest coś znacznie ważniejszego - uważa Delcourt. - To kolosalny postęp. Integracja finansowa to podstawa integracji politycznej. Zawsze tak było. Jeśli na poziomie europejskim mamy już bank centralny i system finansowy, to w przyszłości powstanie też i europejskie ministerstwo finansów".

Machina zmian ruszyła, ale każda decyzja wymaga jeszcze długich negocjacji. Zgodnie z założeniami szczytu, nadzór ma działać 1 stycznia 2014 roku, a prace legislacyjne nad resolution mechanism zostaną zakończone do czerwca 2014.

Wielu ekspertów - jak Janis A.Emmanouilidis z European Policy Center - sceptycznie podchodzi do tego kalendarza. Po pierwsze nie są jasne zasady finansowania resolution mechanism.

Potrzeby banków europejskich szacowane są nawet na 500 mld euro, gdyby doszło do kolejnego kryzysu. Składki samych banków na bankowe fundusze ratunkowe nie wystarczą, potrzebne byłyby pieniądze publiczne, najpewniej z EMS. To jest jednak bardzo niepopularne w Niemczech, które są głównym płatnikiem EMS. Dlatego wielu dyplomatów zastrzega, że nie należy spodziewać się żadnych konkretnych decyzji przynajmniej do wyborów federalnych w Niemczech we wrześniu 2013.

Zaskakujące może być, że mimo tych niejasności o unii bankowej oraz rozczarowujących wyników grudniowego szczytu ws. integracji politycznej eurolandu, rynki nie zareagowały negatywnie. "To kolejna pozytywna wskazówka, że przyszłość wspólnej waluty jest znacznie bardziej obiecująca niż przed wakacjami" - ocenia Emmanouilidis.

To także potwierdzenie, że w Europie to nie motor francusko-niemiecki jest obecnie u sterów, ani nawet nie sama kanclerz Merkel, ale prezes EBC. "Draghi kieruje Europą. Ma kontrolę nad monetą, a teraz dodatkowo jeszcze dostał nadzór nad bankami. To on jest pilotem" - mówi Delcourt.

Polskę ta zmieniająca się strefa euro stawia przed dylematem, czy przyspieszyć przyjęcie euro. "Przed nami podjęcie decyzji, czy będziemy chcieli być częścią serca Europy, jaką będzie unia wokół osi gospodarczo-finansowej, gdzie wspólna waluta jest rdzeniem, czy też będziemy raczej państwem peryferyjnym z własną walutą" - mówił Tusk przed szczytem w Brukseli.

Wolniejsza niż się spodziewano polityczna integracja eurolandu, nie oznacza jednak, że Polska powinna odkładać debatę o korzyściach i kosztach wejścia do eurolandu. "Polska powinna ostrożnie iść do strefy euro. Nie myślę, że jest jakaś inna interesująca alternatywa, chyba że chcecie odpłynąć na statku brytyjskim" - powiedział Delcourt.

Klau uspokaja natomiast, że nawet bardziej zintegrowana strefa euro będzie dalej otwarta na Polskę. "Obawy polskie, że z postępującej szybko integracji politycznej unii walutowej wyniknie jakiś zamknięty klub, odstają od rzeczywistości. Zaczynając od Niemiec, nigdy euroland nie widział siebie jako klubu +17+. I to dotyczy także Francji" - powiedział.