We Francji rośnie bezrobocie, gospodarka traci konkurencyjność, zaś prawo pracy jest nieelastyczne. Rząd premiera Jean-Marca Ayrault planuje reformy, ale - jak dowodzi konflikt z koncernem ArcelorMittal - nie ma na nie społecznego przyzwolenia.

Gabinet Ayrault wdraża reformy zwane "paktem na rzecz konkurencyjności" mające uelastycznić rynek pracy, wprowadzić ulgi finansowe dla przedsiębiorstw i oszczędności budżetowe. Ale rząd łączy gesty zachęty wobec biznesu z antykapitalistyczną retoryką godną Chin z lat 70. - napisał "Financial Times", podsumowując konfrontację między rządem a metalurgicznym gigantem ArcelorMittal.

Negocjacje między rządem a Arcelorem, który zamierzał zamknąć zakłady we Florange w Lotaryngii, stały się "medialnym serialem" - pisze portal Atlantico.fr. Poprzedziły je demonstracje związkowców; podczas jednej z nich policja użyła gazu łzawiącego. Nie wiadomo, jak dalece spektakl ten zniechęcił zagranicznych inwestorów - uznał "FT". Mógł zostać odebrany jako demonstracja sił syndykatów i chwiejność rządu. W opinii prawicowego "Le Point" dobrze wypadł Ayrault, który miał siłę przeciwstawić się związkowcom i lewemu skrzydłu własnej partii.

Piece we Florange, choć pracowało przy nich tylko 629 hutników, a Arcelor zatrudnia we Francji 20 tys.osób, stały się symbolem erozji francuskiego przemysłu i miarą tego, jak fatalnie lewicowy elektorat przyjmuje nawet drobne próby uzdrawiania przedsiębiorstw - pisze AFP.

Źle to rokuje zabiegom socjalistycznego rządu, który stara się przyciągnąć inwestorów i otworzyć rynki dla francuskiego przemysłu. Związki zawodowe pokazały swą siłę. Szef Arcelora Lakshmi Mittal napisał w piątek liście otwartym do pracowników koncernu, że francuskie media zdominowała "antybiznesowa retoryka".

Wojna z metalurgicznym gigantem ośmieszyła francuski rząd - ocenia Reuters. Zanim gabinet Ayrault wynegocjował porozumienie, na mocy którego Arcelor nie zostanie znacjonalizowany, koncern nie zamknie zakładów we Florange i nie wygasi tam na stałe pieców, których eksploatacja stała się nierentowna, znany ze szczególnie lewicowych poglądów minister ds. reindustrailizacji Francji Arnaud Montebourg groził koncernowi prywatyzacją i określił szefa koncernu jako "persona non grata" we Francji.

W listopadzie "The Economist" porównał sytuację gospodarczą Francji do "bomby z opóźnionym zapłonem w centrum Europy". "FT" pośpieszył z nieco lepszą oceną kondycji tego kraju, ale by uchronić się przed recesją "potrzebuje on wszelkiej możliwej pomocy" w postaci zagranicznych inwestycji - napisał brytyjski dziennik.

Nacjonalizacja była dla rządu jak broń nuklearna, którą się straszy, lecz nie ma zamiaru użyć - wyjaśnia "FT". Związki zawodowe, lewicowe media i część zaplecza politycznego rządu chciały jednak właśnie opcji nuklearnej. "Porozumienie z koncernem, to fiasko" - uznał sprzyjający lewicy "Le Monde".

Francja wciąż "ma prawo być dumna ze swego przemysłu", a w kilku lukratywnych sektorach francuskie firmy są globalnymi czempionami - Total w energetyce, Sanofi w farmaceutyce, EADS w sektorze aerokosmicznym, a SchneiderElectric w produkcji maszyn - pisze "FT".

Ale koszty pracownicze pochłaniają dwie trzecie zysków francuskich firm - przypomina "Economist", dodając, że "francuscy socjaliści od dawna zaprzeczali, jakoby poważnym problemem (gospodarki) były koszty pracy".

Moody's i Standard & Poor's obniżyły rating Francji. Pierwsza z tych agencji uzasadniła swoją decyzję "sztywnością rynku pracy i usług" i "stopniową utratą konkurencyjności oraz erozją zorientowanej na eksport bazy przemysłowej". Moody's docenił "determinację rządu do przeprowadzenia reform strukturalnych", co może oznaczać, że ryzyko inwestycyjne, przed którym ostrzega agencja ratingowa, nie zmaterializuje się.

Ale konflikt z globalnym koncernem metalurgicznym dowiódł, że rząd ma niewielkie pole manewru. Lewica nie akceptuje reform, syndykaty - zwolnień.

Naprawianie gospodarki, przemysłu i reforma rynku pracy to szczególnie trudna misja we Francji - pisze ekspert ds. przemysłu Thibaut De Jaegher na portalu Atlantico.fr. Francja "ma szczególnie silną tradycję protestów społecznych" i nie przeszła takiej ewolucji jak Wielka Brytania, gdzie przyjęła się "dominująca ideologia thatcheryzmu" - wyjaśnia De Jaegher. Trudno pozyskać akceptację opinii publicznej dla reform, zwłaszcza wobec panującego wciąż przekonania, że "Francja jest historyczną potęgą przemysłową" - pisze ekspert.

A jednak w ciągu ostatniej dekady we francuskim przemyśle zniknęło 750 tys. miejsc pracy - przypomina AFP. Antyglobaliści, którzy żywo komentowali na stronach Atlantico.fr konflikt z Arcelorem, oczekują od rządu protekcjonistycznych barier. Montebourg prowadzi kampanię na rzecz kupowania produktów "made in France". Według "FT" rząd liczy na to, że radykalnie lewicowy minister pomoże rozładować napięcia społeczne.

Tymczasem walczące z kryzysem firmy - z francuskim koncernem Peugeot Citroen na czele - chcą "optymalizacji kosztów produkcji", czyli dalszej likwidacji miejsc pracy lub przeniesienia ich do krajów, w których siła robocza jest tańsza.

Na dłuższą metę - jak pisze Guy Sorman w książce "Ekonomia nie kłamie" - kosztowny model francuskiego państwa, z gwarancjami zatrudnienia i osłonami socjalnymi, jest nie do utrzymania. Na domiar złego francuska gospodarka jest coraz mniej konkurencyjna, bo od lat 80. gdy Brytyjczycy i Amerykanie wydłużyli czas pracy, Francuzi postanowili mniej pracować - pisze znany z liberalnych poglądów Sorman.

Zła kondycja gospodarki Francji jest też po części pochodną kryzysu całej strefy euro - pisze "Economist". "FT" przypomina jednak, że powiązanie to działa w obydwie strony i jeśli nie poprawi się sytuacja gospodarcza we Francji, jej problemami zarazi się reszta państw unii walutowej.

Ale spór z ArcelorMittal, strajki pracowników koncernu, niezręczne manewry rządu i groźby nacjonalizacji Arcelora nie rokują najlepiej reformatorskim planom Ayraulta.