Platforma wiertnicza na koncesji Yme może się zawalić – ostrzega norweska prasa. Część ekspertów uważa, że informacja o grożącym zawaleniu się platformy paradoksalnie może być korzystna dla spółki.
DGP
Według norweskiego dziennika „Teknisk Ukeblad” o takim zagrożeniu norweski nadzór nad bezpieczeństwem wydobycia ropy PSA poinformowała kilka dni temu firma Talisman. To kanadyjski operator złoża Yme i jeden z udziałowców tej koncesji. Zdaniem Talismanu doszło do groźnego spękania podpór platformy oraz utraty nośności i interwencja jest niezbędna. Czy zostanie podjęta i kiedy – tego na razie nie wiadomo.
Kanadyjczycy tłumaczą, że wciąż trwają badania platformy przez spółkę SBM, która ją wybudowała. A czasu jest coraz mniej. Ove Tobias Gudmestad z Uniwersytetu w Stavanger twierdzi, że platforma powinna być jak najszybciej zabezpieczona, by mogła przetrwać jesienne sztormy. W innym wypadku w ciągu kilku miesięcy może runąć do morza.
Analitycy uważają, że te kolejne kłopoty z platformą mogą skutkować jeszcze większymi opóźnieniami w rozpoczęciu produkcji niż dotychczas (wydobycie pierwotnie miało ruszyć w 2009 r., ale – według optymistycznych szacunków – nie ruszy wcześniej niż za trzy lata).
To zła informacja dla Lotosu, który ma 20 proc. wycenianego na 1,5 mld dol. złoża Yme. Koncern musiał już dokonać odpisu aktualizującego wartość aktywów związanych z tą koncesją na blisko 1 mld zł.
Zdaniem Petera Csaszara, analityka KBC Securities, dalsze opóźnienie rozpoczęcia produkcji może spowodować zwiększenie strat. – Na razie informacja wydaje się raczej ostrzeżeniem, jednak sugeruje, że prace naprawcze nie postępują w pożądanym tempie – twierdzi specjalista. W jego opinii obecna cena akcji Lotosu (32,9 zł) nie uwzględnia jednak niekorzystnych wydarzeń w Yme. – Wydaje się, że obecne wysokie marże rafineryjne przesłoniły inwestorom brak zdolności Lotosu do pokazania wzrostu organicznego w krótkim i średnim terminie – przekonuje.
W ciągu ostatniego miesiąca akcje spółki poszybowały w górę o ponad 22 proc., z 26,7 zł za papier.
Część ekspertów uważa, że informacja o grożącym zawaleniu się platformy paradoksalnie może być korzystna dla spółki. Osoby zaangażowane w projekt Yme mówią wprost: ta platforma to tak naprawdę złom, którego naprawa nie będzie ekonomicznie opłacalna. Aby uniknąć katastrofy, Talisman musi ją jak najszybciej zabrać z morza. To zaś otworzy spółce drogę do sprzedaży udziałów w tej koncesji. – Kończymy z tym projektem. To już przesądzone – usłyszeliśmy od osoby związanej z Lotosem. Jej zdaniem właśnie to, że platforma wciąż tam stoi, poważnie utrudnia znalezienie kupca na udziały w Yme. Jak zapewnia nasz rozmówca, złoże bez platformy znacznie łatwiej będzie sprzedać. – Kupiec będzie mógł od razu przystąpić do jego zagospodarowania – wyjaśnia.
Na razie Lotos nie ma jeszcze chętnych do przejęcia udziałów w Yme. W zeszłym miesiącu Paweł Olechnowicz, prezes gdańskiej spółki, zapowiedział, że sprzedaż chciałby sfinalizować w ciągu najbliższych trzech lat. Liczy, że w ten sposób odzyska wszystkie zainwestowane pieniądze w ten projekt. Do tej pory Lotos wydał na Yme 1,7 mld zł.
Grupa Lotos nie zamierza jednak wycofywać się z Norwegii. Wiadomo, że przymierza się do odwiertów na terenie dwóch z siedmiu innych koncesji w tym kraju. Spółka zapowiada również inwestycje w kolejne koncesje. Do końca tego roku chce kupić na Szelfie Norweskim mniejszościowe udziały w koncesji produkcyjnej. Na inwestycje ma 200 mln dol.
Dziś za granicą Lotos wydobywa tylko na Litwie – ok. 1,6 tys. baryłek dziennie (w Polsce wydobycie spółki sięga ponad 4 tys. b/d). Koncern planuje w tym roku udział w przetargu na dwie kolejne koncesje na Litwie.