Najnowsze pomysły walki z kryzysem prowadzą do podziału Wspólnoty i są bardzo niekorzystne dla Polski. DGP analizuje, jakie będą skutki takiego instytucjonalnego podziału Unii na strefy dwóch prędkości.
Osobny budżet na wyrównywanie różnic w strefie euro, osobna izba Parlamentu Europejskiego dla unii walutowej, obligacje dla finansowania rozwoju infrastruktury siedemnastki i lepiej chronione banki – podział Europy się instytucjonalizuje. To, co do niedawna było tylko przedmiotem mglistej debaty, nabiera realnych kształtów. Najnowszy z pomysłów – budżet siedemnastki – popierają Niemcy. Według polskich polityków i ekspertów taki podział jest dla nas szkodliwy.
Popierany przez Niemcy budżet to alternatywne dla euroobligacji rozwiązanie, które ma zintegrować unię walutową. Fundusz będzie zasilany z części dochodów z podatku CIT lub VAT przekazywanych przez każdy z krajów Eurolandu. W zamian za pomoc państwa beneficjenci mają się zobowiązać do przeprowadzenia reform strukturalnych, które poprawią konkurencyjność gospodarki.
Francja, która też popiera pomysł odrębnego budżetu, wolałaby przeznaczyć te fundusze na walkę z bezrobociem tam, gdzie sytuacja na rynku pracy jest wyjątkowo trudna.
Prezes Instytutu DemosEuropa Paweł Świeboda uważa, że to niebezpieczny pomysł dla Polski. Jeśli negocjacje nad budżetem UE na lata 2014 – 2020 przeciągną się na przyszły rok, idea odrębnego budżetu dla strefy euro jeszcze bardziej skłoni płatników netto do ograniczenia składki do budżetu Unii (dziś chcą zmniejszyć wydatki o 100 mld euro w stosunku do propozycji KE), czego skutkiem będą zmniejszone środki dla Polski. Może to też być instrument nacisku na nasz kraj, aby poszedł na większe ustępstwa, jeśli chodzi o finanse – mówi DGP Świeboda.
Nieco inaczej sprawę widzi Mikołaj Dowgielewicz, do niedawna minister ds. europejskich, a dziś wiceprezes Banku Rozwoju Rady Europy. Twierdzi, że ten pomysł nie wpłynie na debatę o budżecie UE, która jest już na finiszu. – Ale może przesunąć środki płatników netto z biedniejszych krajów środkowej Europy do bogatszych państw strefy euro, co dla nas nie byłoby korzystne – przyznaje. I dodaje, że taki fundusz ma marne uzasadnienie, skoro w ramach obecnych funduszy strukturalnych środki na walkę z bezrobociem nie są zawsze dobrze wykorzystywane.
To już czwarty pomysł odrębnych rozwiązań dla strefy. Poprzednie też nie były dla nas korzystne.
Podzielenie rynku bankowego na lepszy i gorszy poprzez powołanie unii bankowej. Pomysł wysunięty przez Komisję Europejską zakłada przejęcie przez EBC nadzoru nad bankami krajów Unii Europejskiej oraz ewentualnie państw UE spoza strefy euro, ale bez ich wpływu na podejmowane decyzje. To jest rozwiązanie „kolonialne”, które na obecnym stadium jest nie do zaakceptowania dla Polski ze względu na ryzyko transferów kapitałów do central zagranicznych banków. Ale w razie modyfikacji ma też aspekt pozytywny: zapobiegłoby przejęciu przez lobby polityczne banków spółdzielczych, jak to się stało w Hiszpanii – mówi Świeboda. A Mikołaj Dowgielewicz dodaje: – Porozumienie w tej kwestii to kwestia jeszcze kilka miesięcy. Ale w jego ramach Bruksela powinna wysunąć korzystniejsze dla nas rozwiązania, zwłaszcza co do wpływu naszego kraju na nadzór nad bankami. W takim przypadku przystąpienie Polski do unii bankowej byłoby pożądane.
Odrębny parlament dla krajów strefy euro. Ten pomysł przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana van Rompuya oznaczałby początek instytucjonalizacji odrębnych struktur Eurolandu. W takim przypadku, uważa szef DemosEuropa, Polska powinna postarać się o status kraju stowarzyszonego ze strefą euro, by móc śledzić debaty w tym gremium, choć bez prawa głosu. W przewidywalnej przyszłości przystąpienie naszego kraju do Eurolandu nie wchodzi w grę. Pomysł Rompuya krytykuje też Dowgielewicz. – Lepszym rozwiązaniem byłoby zaangażowanie parlamentów narodowych w kształtowanie nowych regulacji w ramach UE i samej strefy euro. Takie rozwiązanie, z inicjatywy Polski, zostało uwzględnione przy tworzeniu unii fiskalnej – mówi DGP.
Tzw. project-bonds, czyli obligacje inwestycyjne – to pomysł na wspólne finansowanie przez kraje całej UE wybranych projektów inwestycyjnych. Potencjalnie mógłby on stanowić niebezpieczną konkurencję dla emisji polskich obligacji. Ale na razie eksperci nie widzą powodów do niepokoju. To operacja na zbyt małą skalę: 4 mld euro rocznie, podczas gdy sama Polska sprzedaje każdego roku obligacje za dziesięć razy więcej.

Pieniądze uciekną z biedniejszego Wschodu UE na bogatszy Zachód