Wzrost cen daje się we znaki nam wszystkim, ale inflacja najszybciej rośnie w tych regionach, w których wynagrodzenia są najniższe. Jednak ubogie województwa same sobie na taki los ciężko zapracowały.
Wzrost cen w poszczególnych województwach / DGP
Z danych GUS wynika, że w I półroczu najbardziej wzrosły ceny w województwach najbiedniejszych: podkarpackim, świętokrzyskim, warmińsko-mazurskim, lubelskim, podlaskim. W tych regionach średnie ceny towarów i usług w okresie od stycznia do czerwca poszybowały o 4,2 – 4,5 proc. Jednocześnie to właśnie tam pensje są sporo niższe niż średnia dla całego kraju. Dla przykładu – wynagrodzenia w przedsiębiorstwach przemysłowych w woj. podkarpackim i podlaskim były w I półroczu niższe o ponad 17 proc. niż przeciętnie w kraju. Jeszcze gorzej wypadło woj. warmińsko-mazurskie, gdzie zarabia się o jedną piątą mniej.
Za to bogatym wiedzie się coraz lepiej – w woj. śląskim, gdzie wynagrodzenia są o 18 proc. wyższe od przeciętnej krajowej, ceny podskoczyły najmniej, bo tylko o 3,5 proc.
Choć w obliczu tych danych trudno o optymizm, to jednak eksperci próbują dostrzec światełko w tunelu. – W województwach znajdujących się w słabej kondycji zarobki rosły w tym roku trochę szybciej niż w regionach, gdzie wynagrodzenia są już wysokie – zauważa Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista banku Millennium. Jego zdaniem właśnie to skłoniło handlowców z warmińsko-mazurskiego czy podkarpackiego do podnoszenia cen. Eksperci zwracają uwagę, że kondycja finansowa rodzin na tych terenach nie musi być tak słaba, jak wynika to z oficjalnych statystyk. Choćby dlatego że coraz więcej osób z tych regionów dojeżdża do pracy nawet do odległych aglomeracji, gdzie zarobki są wyższe. – Z Podkarpacia i na przykład z woj. podlaskiego dużo osób wyjechało też za granicę. Pamiętają oni o swoich rodzinach, którym przysyłają część swoich zarobków. Przeznaczane są one w części na bieżącą konsumpcję – zwraca uwagę prof. Krystyna Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
W najsłabszych regionach popyt, a wraz z nim ceny pną się w górę także z innego powodu. – We wschodniej Polsce duże zakupy robią Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie. A to sprzyja podwyżkom – wyjaśnia Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Potwierdzają to dane GUS. W ubiegłym roku goście ze Wschodu wydali u nas blisko 4,6 mld zł na zakup m.in. odzieży i obuwia, materiałów budowlanych i sprzętu gospodarstwa domowego. Tylko w woj. lubelskim zostawili ponad 1,8 mld zł, zaś w woj. podkarpackim – ponad 1,7 mld zł. Podlaskie zarobiło na klientach ze Wschodu blisko 0,9 mld zł, a warmińsko-mazurskie 114,6 mln zł.
Analitycy zwracają też uwagę na to, że we wschodniej Polsce nie ma na ogół dużych centrów dystrybucyjnych towarów. Dowozi się więc tam produkty z odległych miejscowości, a to rodzi dodatkowe koszty. Coraz wyższe, wziąwszy pod uwagę szalejące ceny paliw. Wszystko to przekłada się na wzrost cen detalicznych dostarczanych towarów. – Wpływ na ich wzrost ma ponadto rozdrobniona struktura handlu – twierdzi prof. Świetlik i zwraca uwagę, że na terenach rolniczych dominują małe sklepy, które mają zwykle wysokie koszty działalności. Bez skrupułów przenoszą je na ceny towarów, zdając sobie sprawę, że w okolicy jest niewiele sklepów wielkopowierzchniowych, przyciągających klientów niskimi cenami.
Mimo to eksperci oczekują, że w przyszłości ceny między regionami będą się wyrównywać. Tym bardziej że najsłabsze województwa są równocześnie bardzo atrakcyjne dla turystów. W okresach urlopowych nakręcają oni lokalny popyt i – oczywiście – ceny. Nie wszyscy stali mieszkańcy odczuwają to w pełni, bo w przypadku żywności duża część z nich jest samowystarczalna. Ostatni spis rolny wykazał bowiem, że co czwarte polskie gospodarstwo rolne produkuje tylko na własne potrzeby, czyli tyle, ile samo konsumuje. Jest zbyt małe, aby wytwarzać więcej. Zatem nie zarabia, ale i nie wydaje.

Mieszkańcy wschodnich regionów zarabiają za granicą

Blisko roli, ale drożej
Na pozór jest to absurdalne, ale w województwach rolniczych ceny niektórych wyrobów żywnościowych są nawet droższe niż na Śląsku, który jest liderem pod względem płac. Więcej trzeba tam płacić na przykład za mięso wieprzowe, kurczaki, kiełbasę i cukier. To dlatego że w woj. podkarpackim czy świętokrzyskim dominują karłowate gospodarstwa, w których produkcja jest droga i często nie zaspokaja lokalnych potrzeb. Towary dowozi się więc z innych terenów, doliczając m.in. koszty transportu i pośredników, co podnosi ceny.