Za emigrantami na Zachód ciągną rodzime marki franczyzowe – od knajp po buty i kosmetyki.
Kiełbasa, bigos, schabowy, małosolne, wódka – koszyk polskich produktów rozpoznawanych przez cały świat jest dość płytki, a znaleźć można w nim praktycznie wyłącznie produkty żywnościowe. Niebawem jednak może się to zmienić, bo rodacy, którzy osiedlili się na stałe za granicą, coraz chętniej ściągają tam polskie marki restauracyjne, odzieżowe, obuwnicze czy kosmetyczne. I nie robią tego – jak wielu sądzi – z sentymentu. – To po prostu biznes. Polska franczyza jest tańsza niż zagraniczna, zarówno jeżeli chodzi o koszty założenia interesu czy licencji, jak i ceny samych produktów – argumentują.
– Za licencję w naszej firmie trzeba zapłacić 15 tys. zł. jednorazowej opłaty. W Kanadzie firma prowadząca podobną do naszej działalność oczekuje wkładu przekraczającego 100 tys. zł – porównuje Barbara Knap z firmy Power Sun Eugeniusz Marszał, będącej właścicielem sieci Nasz Naleśnik. Niedawno zadebiutowała w Irlandii, a we wrześniu pierwsza restauracja z jej szyldem stanie w Toronto. Za sprawą emigrantów oczywiście.
Franczyzodawcy przyznają, że od kilku miesięcy mają wyraźnie więcej zapytań o możliwości współpracy od Polaków, którzy osiedlili się za granicą. Ma to związek między innymi ze spowolnieniem gospodarczym obserwowanym w większości krajów Europy Zachodniej. W tych trudnych czasach także polscy emigranci szukają nowych czy alternatywnych źródeł dochodu.
Szczególnym zainteresowaniem wśród polskich wyjezdnych cieszą się marki odzieżowe i obuwnicze. Telefony z pytaniami urywają się w firmach oferujących produkty dla dzieci Cocomore, Wójcik Fashion i Hot Oil, w eleganckim Arytonie, jak i masowych Reserved, Cropp i House. – Rzeczywiście, otrzymujemy coraz więcej zapytań o współpracę od rodaków mieszkających poza ojczyzną, jednak na razie skupiamy się na rozwoju salonów zakładanych poprzez nasze własne firmy – mówi Dariusz Pachla, wiceprezes zarządu LPP.
Marki odzieżowe, które już poszły w zagraniczną franczyzę, kuszą znacznie atrakcyjniejszymi warunkami współpracy niż zagraniczni konkurenci. – Franczyzobiorca płaci tylko za remont i wyposażenie lokalu. Towar otrzymuje natomiast w depozyt, przez co nie musi dysponować gotówką na jego opłacenie. W zamian otrzymuje prowizję za jego sprzedaż na poziomie 30 – 40 proc. – tłumaczy Marek Szostak, dyrektor ds. rozwoju w firmie Wójcik Fashion Group. Przyznaje, że firma regularnie otrzymuje oferty od Polaków mieszkających na stałe w Irlandii, Anglii czy Niemczech.
Na celowniku emigracji znalazły się też marki kosmetyczne, szczególnie te oferujące produkty opatrzone etykietą „eko”. Bo właśnie na punkcie ekologii zwariowała Europa. Stąd szczególnie duże zainteresowanie produktami sieci Organique oraz Mydlarni u Franciszka. Niebawem ich pierwsze sklepy pojawią się na Wyspach, w Skandynawii i we Włoszech.
Sława polskich marek rozlewa się już nie tylko po Europie, lecz także po całym świecie. – Mamy coraz więcej zapytań od osób mieszkających w Australii czy RPA. Spodziewamy się jednak, że zadebiutujemy z salonem na Wyspach Brytyjskich – mówi Maciej Podlaszewski z sieci Restaurators, właściciela sieci Pierogarnie Stary Młyn.
To właśnie gastronomia cieszy się ciągle największym powodzeniem wśród emigracji. Ale niekoniecznie związana z polską kuchnią. Telefony od emigrantów urywają się głównie w sieciach pizzerii: Gruby Benek, Da Grasso, Grazy Piramid Pizza czy Biesiadowo. Pizzy w Polsce na pewno nie wymyślono. Za to pewnie można ją zamówić w wersji z polską kiełbasą.

555 polskich marek oferuje franczyzę

50 rodzimych sieci franczyzowych wyeksportowało swoje systemy w świat

35 polskich sieci znalazło już franczyzobiorców, wśród których są polscy emigranci