Indie, Korea, Japonia, ale przede wszystkim Chiny – coraz więcej polskich kancelarii rusza na podbój Azji
Powód ekspansji polskich kancelarii na Wschód Qing Tian, prezes zarządu Fundacji Chińsko-Polskiej Wymiany Gospodarczej i Kulturalnej Sinopol, tłumaczy tak: jest spory potencjał rozwoju stosunków gospodarczych między Chinami a Europą. A im większe inwestycje, tym częściej pojawia się konieczność zatrudnienia fachowca, który nie tylko jest ekspertem w systemie prawnym lecz także zna lokalne zwyczaje.
– Na początku nasi kontrahenci z Chin pisali do mnie „Dear Mr. Poważaniem”, gdyż sądzili, że tak się właśnie nazywam. Oczywiście w jakimś sensie był to mój błąd, gdyż zapomniałem o zamianie poniższego pozdrowienia na jego angielski odpowiednik – wspomina ze śmiechem radca Sławomir Parus z kancelarii Masiota i Wspólnicy. Tak było, gdy jego kancelaria pierwszy raz współpracowała z chińskimi firmami. Przy następnych transakcjach jednak podobnych problemów już nie było. Początkowo inwestycje na azjatyckich rynkach polskie kancelarie postrzegały w ramach jednorazowego działania na zlecenie konkretnego klienta. Ale coraz więcej z nich ma tak wiele zleceń, że decyduje się na założenie lokalnych oddziałów lub nawiązanie współpracy z tamtejszymi firmami prawniczymi.
Marcin Dumała, partner z kancelarii SD & Partners, tłumaczy, skąd taki ruch. – Nie wygląda to jak podróż do Paryża, wysiadamy z samolotu i jakoś sobie radzimy. Różnice kulturowe są olbrzymie, zmiana warunków umów zawieranych na prawie chińskim jest codziennością, prawodawstwo i sądy stoją po stronie firm chińskich, dochodzą jeszcze bariery językowe – mówi. Mimo to jest pewien, że po kwietniowej wizycie premiera Chin i informacji o otwarciu linii kredytowej na tamtejsze inwestycje należy spodziewać się jeszcze większego zainteresowania tym rynkiem. Właśnie dlatego jego kancelaria, już obecna w Chinach, ma zamiar jeszcze bardziej wzmocnić tam swoją pozycję i zwiększyć zatrudnienie.
Podobnie myśli coraz więcej polskich firm prawniczych. Do niedawna swoje China, Korea czy India Desk, czyli oddziały wyspecjalizowane w obsłudze klientów w konkretnym państwie, miały tylko duże międzynarodowe firmy, jak Deloitte Legal, Salans czy KPMG. Kilka lat temu pierwsze podejścia do tych rynków zaczęły też polskie kancelarie, i to niekoniecznie te największe. Stąd od 2008 lub 2009 roku oddziały w Azji mają GESSEL, Antares czy Zacharzewski i Wspólnicy. Jednak prawdziwy boom zaczął się w ostatnich miesiącach. Dziś taką ofertę mają m.in. Nikiel i Wspólnicy, która pracuje z firmami nie tylko z Chin kontynentalnych, lecz także z Tajwanu oraz Singapuru, czy Paszkowski i Wspólnicy – oprócz Chin pracuje także w Wietnamie, Japonii i Indiach.
– Trafiało do nas na tyle dużo przedsiębiorców z Chin zainteresowanych inwestycjami w Polsce, że już na początku 2010 roku postanowiliśmy mocniej wejść na ten rynek – opowiada Diana Isabel Tavera, szefowa działu kontaktów międzynarodowych w kancelarii Łukowicz, Świerzewski i Wspólnicy. W marcu ubiegłego roku podpisała umowę o współpracy z jedną z największych chińskich kancelarii Dacheng Law Offices, która w Chinach ma 28 biur i zatrudnia blisko dwa tysiące prawników. Wkrótce potem kancelaria Łukowicz, Świerzewski i Wspólnicy podobną współpracę nawiązała z jedną z kancelarii w Indiach. Efekty wejścia na te rynki szybko się pojawiły.
To właśnie Łukowicz, Świerzewski i Wspólnicy doradzali Bank of China, gdy zdecydował się otworzyć swoją pierwszą placówkę w Polsce. I właśnie model wybrany przez tę kancelarię, czyli nawiązanie współpracy z lokalnym partnerem i wspólne stworzenie oddziału, jest najpopularniejszy. Tak choćby w lutym tego roku zrobiła kancelaria Bartkowiak Wojciechowski Hałupczak Springer, która zawiązała współpracę z Yingke Law Firm czy SD & Partners, która podpisała umowę z dwoma lokalnymi firmami prawniczymi. Nie ukrywają, że chcieli znaleźć się w Azji, zanim zrobi się tam ciasno od konkurencji.