Po obu stronach barykady stoją Waldemar Pawlak, minister gospodarki, i Jacek Rostowski, szef resortu finansów. Ich ministerstwa walczą o wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji dwutlenku węgla w latach 2012 – 2020.
Prawa do emisji dwutlenku węgla / DGP
– To normalne, że gdy idzie o wielkie pieniądze, pojawiają się spory. Ten jednak trzeba rozwiązać jak najszybciej, bo musimy mieć ustawę najpóźniej do końca roku. Liczę, że premier wkrótce pogodzi strony – mówi DGP Andrzej Czerwiński, wiceprzewodniczący sejmowej komisji gospodarki.
Spór jest ostry. Pawlak chce, by gigantyczne pieniądze zostały wydane w obszarze energetyki, m.in. trafiły na wsparcie ekologicznych i innowacyjnych inwestycji obniżających emisję CO2 nie tylko w przemyśle, lecz także w domach milionów Polaków. Resort gospodarki zaproponował, by część środków trafiła np. na dopłaty do kredytów na budowę energooszczędnych budynków, zakupu ekologicznych samochodów, a nawet lodówek.
Problem w tym, że apetyt na łatwy pieniądz ma także Jacek Rostowski, który chce ograniczyć dziurę w budżecie. To dla rządu priorytet, więc minister nie zawahał się wytoczyć najcięższej armaty.
Ministerstwo Finansów stoi na stanowisku, że dochody z aukcji uprawnień do emisji CO2 powinny w całości stanowić dochód budżetu państwa – poinformowało DGP biuro prasowe urzędu. Identyczna opinia trafiła już do Ministerstwa Środowiska.
Jednak, jak wskazują eksperci, resort finansów ma małe szanse. Powód? Unijna dyrektywa pozostawia krajom członkowskim dowolność w gospodarowaniu wpływami z handlu prawami do emisji, tylko w przypadku połowy środków. Druga bezwzględnie powinna być przeznaczona na cele klimatyczne. I tego ministrowi Rostowskiemu nie uda się już przeskoczyć. W rządowych dyskusjach na tę kwestię zwracało także uwagę Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Kierowany przez Rostowskiego resort upiera się, że na politykę klimatyczną już dziś idą pieniądze sektora finansów publicznych, np. z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. MF chce więc powołania grupy roboczej w Ministerstwie Środowiska, której zadaniem będzie coroczne tworzenie listy wspieranych inwestycji. W praktyce blokuje to próbę stworzenia długofalowej polityki wspierania energooszczędności przez Ministerstwo Gospodarki.
Ministerstwu Finansów na razie udaje się blokować ostateczną decyzję Rady Ministrów. Na początku lipca wiceminister finansów Dominik Radziwiłł zawnioskował o zdjęcie jej z porządku posiedzenia rządu. Dyskusji w tej sprawie nie było też wczoraj. Powód – resort finansów zażądał od ministerstw środowiska, gospodarki, transportu i rolnictwa danych o przedsięwzięciach, które można zaliczyć w poczet celów klimatycznych finansowanych ze środków uzyskanych ze sprzedaży uprawnień. I jak dotąd ich nie otrzymał.
Zdaniem Krzysztofa Żmijewskiego, eksperta w branży energetycznej, rozgrywka o to, komu przypadną środki ze sprzedaży uprawnień, ma kluczowe znaczenie dla kształtu polskiej energetyki.
– Możemy iść śladem zachodnich krajów, które promują energooszczędne technologie, albo liczyć na cud. To pierwsze już się sprawdziło w wielu krajach. Polska ma duże doświadczenie z cudami, ale tym razem może się on nie wydarzyć – komentuje Żmijewski. Przypomina, że jesteśmy jedynym krajem Unii Europejskiej z tak dużym – ponad 90-proc. – udziałem jednego paliwa w miksie energetycznym, a nasze elektrownie są w wieku przedzawałowym. – Wspieranie energooszczędności to jeden ze sposobów, jak wybrnąć z tej sytuacji.

Połowa wpływów z handlu prawami do emisji musi iść na cele klimatyczne